W październiku 1972 roku urugwajski samolot, na pokładzie którego znajdowała się drużyna rugby udająca się na mecz z sąsiednim Chile, rozbił się w ośnieżonych Andach. Część pasażerów zginęła, ale 33 ocalało, choć niestety w następnych dniach w wyniku zimna i odniesionych obrażeń połowa z nich zmarła. Rozbitkowie przetrwali w niezwykle trudnych warunkach 72 dni. Jednak ich przetrwanie miało swoją ciemną stronę.
Ponieważ ludzie ci nie mieli żywności, po pewnym czasie zdecydowali się na jedzenie swoich zmarłych współtowarzyszy podróży, co było jedyną możliwością przeżycia. Po ich uratowaniu uprawiany przez nich kanibalizm stał się przedmiotem licznych kontrowersji, ale ostatecznie ich postępowanie zostało zaakceptowane, również przez Kościół katolicki. Wszyscy ci ludzie byli katolikami.
Ponad 100 lat wcześniej podobny przypadek miał miejsce w USA, choć oczywiście bez udziału samolotów i bez rozgłosu nadanego katastrofie w Andach. W latach czterdziestych XIX wieku żyzne pola uprawne środkowej Kalifornii przyciągały liczne rzesze nowych osadników, a wiosną 1846 roku kilka rodzin ze Springfield w stanie Illinois dołączyło do tej fali migracji na zachód. Rodziny braci George’a i Jacoba Donnerów oraz lokalnego biznesmena Jamesa Reeda opuściły Springfield 14 kwietnia 1846 roku. Po dodaniu kilkunastu woźniców ta początkowa grupa liczyła około 31 osób i w ciągu miesiąca Donners i Reeds dotarli do Independence w stanie Missouri. Tam 12 maja weszli w skład głównego składu wozów jadących dalej na zachód.
Osadnicy robili znaczne postępy w swojej wędrówce aż do Fort Laramie (na terenie dzisiejszego południowo-wschodniego Wyoming), pokonując około 1050 mil w sześć tygodni. Tam grupa podzieliła się i Reedowie oraz Donnerowie postanowili udać się w kierunku Kalifornii rzekomo krótszą trasą, która jednak okazała się dłuższa i trudniejsza. Wyprawa Donnera liczyła 87 osób – 29 mężczyzn, 15 kobiet i 43 dzieci – w kolumnie 23 wozów ciągniętych przez woły. Niestety ludzie ci ugrzęźli w górach Sierra Nevada z powodu niezwykle obfitych opadów śniegu. Osadnicy zbudowali prymitywne chaty w pobliżu dzisiejszego jeziora Donner. 15 grudnia z powodu niedożywienia i wycieńczenia zmarła tam pierwsza osoba. Gdy w końcu zima zelżała i do uwięzionych dotarli ratownicy, przy życiu było już tylko nieco ponad 20 osób.
Jak się później okazało, po zjedzeniu psów i wołów pozbawieni żywności uczestnicy wyprawy zmuszeni byli uciec się do kanibalizmu. Ostatni z ocalałych, Lewis Keseberg, który w ostatnich tygodniach utrzymywał się przy życiu uprawiając kanibalizm, opuścił obóz dopiero 21 kwietnia 1847 roku. W sumie zatem zarówno w Andach, jak i w górach Sierra Nevada ludzie zostali zmuszeni do przełamania niezwykle silnego tabu, gdyż nie widzieli innej możliwości przetrwania. Dziś przy autostradzie I-80 w Kalifornii też trzeba przełamać pewne tabu, które jest komiczno-makabryczne i które wywołało spore zainteresowanie.
Na autostradzie tej jest zjazd w kierunku miejscowości Placerville. Tablica przy tym zjeździe informuje, że jest to trasa do Donner Lake, czyli jeziora, które kiedyś zwało się Truckee Lake, ale zostało potem przemianowane na cześć uczestników feralnej wyprawy w 1846 roku. Dziś jest to miejsce popularne wśród turystów, wędkarzy, zwolenników górskich wędrówek, itd.
I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, iż pod wspomnianym znakiem znajduje się dodatkowa tabliczka ze standardowym symbolem informującym, że po zjechaniu z autostrady można będzie coś przekąsić w licznych okolicznych restauracjach. No i jest problem. Z jednej strony nie ma tam żadnych informacji o tym, jakie restauracje się w tym miejscu znajdują. Z drugiej nie ma też napisu typu „Zapraszamy na kotlety z ludzkiego mięsa”. W związku z tym dla kierowców, którzy wiedzą, co się w okolicach tego jeziora wydarzyło przed prawie dwoma wiekami, jest to informacja niezręcznie dwuznaczna.
Gdy zdjęcie zjazdu pojawiło się na Facebooku, zaczęły się niezliczone żarty, często dość niewybredne. Jedna z osób skomentowała: „Słyszałam, że odbywa się tam impreza”, na co ktoś odpowiedział: „To prawda, ale liczba uczestników szybko maleje”. Inny internauta skomentował: „By zjeść wyśmienitą kolację, odwiedź piękne jezioro Donner, ale koniecznie zabierz rodzinę, bo się może przydać”.
Wszystko to spowodowało, że rzecznik kalifornijskiego wydziału transportu Steve Nelson uznał za stosowne zabrać głos i powiedział: – Przy tym zjeździe znajduje się 38 restauracji, a zatem umieszczona tam tablica informacyjna jest odpowiednia, choć rozumiemy również ironię symbolu widelca i noża akurat w tym miejscu. Nasz wydział analizuje tę sytuację i wkrótce podejmie decyzję. Całe szczęście, że w Andach, na wysokości ponad 3500 metrów, nie ma ani restauracji, ani autostrad, a zatem tam podobny problem z pewnością nie wystąpi.
W pewnym sensie żartownisie mają w tym przypadku rację. Przy amerykańskich autostradach pełno jest tablic, które informują, jakie restauracje znajdują się przy danym zjeździe. W związku z tym umieszczenie symbolu sztućców bez żadnej dodatkowej symboliki jest akurat w tym miejscu dość zastanawiające. Kto wie, może ktoś to zrobił celowo, gdyż słusznie liczył na to, że taka symbolika natychmiast wywoła kontrowersje i kanibalistyczne prześmiewki? Jeśli tak było, to się nie przeliczył. Natomiast pan Nelson i jego wydział już dawno powinni byli tablicę zdjąć i zastąpić czymś znacznie mniej, że się tak niezręcznie wyrażę, pikantnym.
Andrzej Heyduk