Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 08:18
Reklama KD Market

Horror na morzu

Horror na morzu
USS Freedom (fot. Wikipedia)

W lipcu 2016 roku okręty wojenne z ponad dwudziestu krajów przypłynęły do wybrzeży Hawajów i południowej Kalifornii, by dołączyć tam do jednostek U.S. Navy podczas największych na świecie ćwiczeń morskich. Wielka Brytania, Kanada, Australia, Japonia, Korea Południowa i inne kraje wysłały setki niszczycieli, lotniskowców i samolotów bojowych. Płynęły długimi kolumnami przez ocean…

Zagadkowe awarie

Okręt USS Freedom miał szczególne miejsce w tej armadzie. Należał do nowej klasy statków zwanych przybrzeżnymi okrętami bojowymi. Marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych reklamowała je jako cuda techniki – małe, szybkie i stosunkowo lekkie, zdolne do zwalczania wrogów na morzu, odnajdywania i likwidacji min oraz zatapiania łodzi podwodnych. Jednostki te miały przenieść U.S. Navy w przyszłość. Jednak rzeczywistość okazała się zupełnie inna.

Pierwsze dwa okręty znane jako LCS (littoral combat ship), USS Freedom i USS Fort Worth, zostały zwodowane w roku 2006. Jednak bardzo szybko pojawiły się liczne problemy techniczne, a kilka poważnych awarii, do których doszło w 2016 roku, odsłoniło ograniczenia statków. Stało się to bolesną lekcją dla kapitana USS Freedom, Michaela Wohnhaasa, który robił co mógł, by przygotować swój okręt do ćwiczeń u wybrzeży USA. Najwyżsi oficerowie U.S. Navy wielokrotnie odwiedzali statek przez rozpoczęciem manewrów. Jak wynika z dokumentów marynarki wojennej, marynarze na pokładzie jednostki wiedzieli już, że ich statek jest wadliwy i nie będzie w stanie wykonać powierzonych mu zadań.

Na pokładzie znajdowało się kilkadziesiąt elementów wyposażenia, które nieustannie zawodziły. Pomimo paraliżujących problemów, w wyniku których jeden z silników okrętu nie działał, kapitan i jego przełożeni zdecydowali, że w ćwiczeniach statek może polegać na trzech pozostałych silnikach. USS Freedom zakończył udział w manewrach, ale osiągnięcie to okazało się bez znaczenia. Pięć dni po powrocie statku do portu kontrola przeprowadzona przez mechaników wykazała, że niesprawny silnik uległ tzw. galopującej korozji, spowodowanej słoną wodą. Jeden z marynarzy opisał maszynownię okrętu jako „horror”, w którym rdza niszczyła bardzo szybko wszystkie metalowe komponenty.

Zanim jeszcze doszło do fiaska w 2016 roku, cztery lata wcześniej pojawiły się pierwsze doniesienia o tym, że okręty LCS praktycznie nie nadają się do użytku. Były porucznik Renaldo Rodgers przez wiele miesięcy pracował w San Diego od wschodu do zachodu słońca, by przygotować USS Freedom do misji próbnej, ale statek uległ awarii już podczas wstępnych testów. Jednostka stała się pośmiewiskiem nabrzeża, a inni marynarze nazywali ją „Dry Dock One”, ponieważ tak rzadko opuszczała port.

Totalne fiasko

Rozwikłanie zagadki awarii silnika zajęło śledczym miesiące. Okazało się, że istniała wada konstrukcyjna tak zwanej przekładni łączącej, złożonego mechanizmu łączącego turbiny gazowe i silniki wysokoprężne z wałami napędowymi. Powodowało to niezwykle dużą zawodność silników, a jedyną sensowną radą byłaby wymiana tych silników na jakiś inny typ.

W ramach tego śledztwa ustalono, że niemal wszystkie nadzieje związane z tymi statkami były niemożliwe do spełnienia. W szczególności przybrzeżne okręty bojowe miały pomagać w odnajdywaniu i niszczeniu podwodnych min, jednak zdalny system ich wykrywania często podczas testów generował fałszywe alarmy, był zawodny, często się psuł i był trudny do kontrolowania przez załogę. Ponadto ze względu na wymóg osiągania dużych prędkości statki te były pierwotnie budowane częściowo w oparciu o projekty stosowane w promach komercyjnych. Projekty te nie zawierały jednak zabezpieczeń, które mogłyby zapobiec zalaniu krytycznych systemów w przypadku ataku wroga.

Przybrzeżne okręty bojowe miały też być wyposażone w urządzenia do polowania na okręty podwodne i ich niszczenia za pomocą powiązanego zestawu urządzeń sonarowych, helikopterów i torped. Jednak systemy te nie komunikowały się ze sobą skutecznie, holowany sonar nie mógł prawidłowo działać, a klasę okrętów LCS uważano za zbyt głośną, by mogły skutecznie wykrywać łodzie podwodne. Marynarka Wojenna zrezygnowała z tej funkcji w 2022 roku, ale wtedy nie miało to już większego znaczenia, jak że rok wcześniej zapadła decyzja o wycofaniu jednostek LCS z eksploatacji.

Zatrzymanie tego programu zbrojeniowego oznacza utratę pracy przez tysiące ludzi i publiczne przyznanie się do tego, że zmarnowano ogromne sumy pieniędzy podatników. W przypadku LCS potrzeba było szeregu dowódców marynarki wojennej i dwóch kolejnych sekretarzy obrony, by ostatecznie zlikwidować program. Nawet wtedy, gdy Marynarka Wojenna stwierdziła, że potrzebuje jedynie 32 przybrzeżnych okrętów bojowych, czyli znacznie mniej niż pierwotnie planowano (ponad 50), członkowie Kongresu zmusili Pentagon do zakupu trzech kolejnych.

Najwyżsi rangą dowódcy U.S. Navy wielokrotnie odrzucali lub ignorowali ostrzeżenia dotyczące wad okrętów. Jeden z sekretarzy marynarki wojennej i jego sojusznicy w Kongresie walczyli o budowę większej liczby statków, mimo że uległy one awarii na morzu i zawodziły ich systemy uzbrojenia. Zagorzali zwolennicy programów zbrojeń omijali kontrole, które miały zapewnić, że kosztujące miliardy statki będą mogły wypełniać zadania, do jakich je przeznaczono.

W sumie zbudowanie każdej z tych jednostek kosztowało ponad 500 milionów dolarów, znacznie więcej niż pierwotnie zakładano, a zatem na złom wyrzucone zostaną okręty o łącznej wartości ok. 16 miliardów dolarów. Na razie nikt się do tego totalnego fiaska nie przyznaje i nie zanosi się na to, by ktoś został pociągnięty do odpowiedzialności. Obecny rzecznik U.S. Navy milczy, a inne osoby zaangażowane w program LCS też nie mają nic do powiedzenia.

Andrzej Malak


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama