Gdy zaczęto lansować ideę Trójmorza, wielu politologów pukało się w czoło. Co może łączyć najsłabiej rozwinięte kraje Europy poza trudną historią, stosunkowo niskim standardem życia, poza ambicją wyeksportowania jak najwięcej towarów do Niemiec?
Tymczasem w stolicy Rumunii zakończył się kolejny, ósmy już szczyt krajów położonych w środkowej części kontynentu w pasie od północy do południa. Inicjatywa Trójmorza zrzeszała przed szczytem w Bukareszcie 12 państw: Austrię, Bułgarię, Chorwację, Czechy, Estonię, Litwę, Łotwę, Polskę, Rumunię, Słowację, Słowenię i Węgry. Teraz dołączyła do grupy Grecja, a Mołdawia zyskała status członka zrzeszonego. O udziale w inicjatywie marzy także Ukraina, która od roku jest także państwem stowarzyszonym. W przeszłości nie zrealizowano podobnego projektu, może poza krótkotrwałą koncepcją niemieckiej MittelEuropy pod koniec I wojny światowej. Ale wówczas chodziło o stworzenie de facto niemieckiego protektoratu w tej części kontynentu. Trójmorze jest pomysłem na partnerstwo niepodległych państw szukających szans na lepszy rozwój. To 29 proc. całego obszaru Unii Europejskiej i 25 proc. ludności UE.
W założeniu celem inicjatywy Trójmorza ma być pobudzanie rozwoju gospodarczego państw Europy Środkowo–Wschodniej. Docelowo chodzi o stworzenie stabilnego partnerstwa państw z obszaru pomiędzy trzema morzami: Bałtyckim, Czarnym i Adriatykiem. Ale wystarczy rzut oka na mapę Europy, aby zrozumieć, że chodzi o coś więcej – o stworzenie nowej jakości w przestrzeni, która historycznie podlegała wpływom wielkich mocarstw – Rosji i Niemcom. W przypadku tych ostatnich nie chodzi o rozbijanie jedności Unii Europejskiej, w której Berlin gra pierwsze skrzypce. W krajach Trójmorza pojawiło się z czasem zrozumienie, że nie należy uzależniać się gospodarczo od ścisłego rdzenia najbardziej rozwiniętych krajów UE – Niemiec, Beneluxu i Francji, ponieważ tworzy to zależność metropolia-peryferie. Bogate państwa zawsze będą miały tendencję do traktowania biedniejszych partnerów jako rynków zbytu, inwestycji, a różnice w poziomie życia wcale nie muszą wyrównywać się tak szybko, jakby sobie tego życzono nad Wisłą, Wełtawą czy Dunajem. Stąd projekty polegające na budowaniu nowej infrastruktury – dróg w osi Północ-Południe, a nie wschód-zachód (Via Carpatia i Via Baltica), linii kolejowych (Rail Baltica), interkonektorów gazociągowych i ropociągowych, łączy energetycznych itp. Tylko w latach 2018-2021 na same projekty infrastrukturalne wydano ponad 80 mld euro. Jak na wyśmiewaną jako przejaw polskiej megalomanii, pseudomocartswowości i jagiellońskich aspiracji inicjatywę to zupełnie dobry wynik. Ale potrzeby są ogromne. Jak szacuje Bank Gospodarstwa Krajowego, do 2030 roku kraje skupione w Inicjatywie Trójmorza potrzebują inwestycji rzędu 650 mld euro, głównie w dziedzinach transportu i logistyki, energetyki oraz infrastruktury cyfrowej.
Jest też nadzieja, że wybudowane połączenia dadzą początek nowym partnerstwom biznesowym w Europie Środkowo-Wschodniej. UE wspiera zresztą inicjatywę pieniędzmi z funduszu spójności. Zrealizowane inwestycje już zresztą się sprawdziły, gdy trzeba było szukać alternatyw dla rosyjskiego gazu i budowy kolejnych nitek rurociągu Nord Stream, albo podczas przemieszczania sprzętu, zapasów i pomocy na Ukrainę. O tym, jak wiele jeszcze jest do zrobienia, mogą z kolei świadczyć problemy z przetransportowaniem przez Europę drogą lądową ukraińskiego zboża. Nowo przyjęta Grecja dysponuje rurociągiem gazowym TAP (z surowcem z Azerjbejdżaniu) oraz trzema pływającymi terminalami LNG, co otwiera kolejne możliwości omijania Rosji i dywersyfikacji źródeł energii.
Trójmorze może posłużyć jako przykład pomysłu, który mimo trudnego startu w 2015 r. i politycznych nieporozumień zdał egzamin jako inicjatywa współpracy regionalnej wewnątrz UE. Warto wspomnieć, że drugim obok Polski współzałożycielem była Chorwacja. Projekt ma wciąż gospodarczy charakter, bo kwestie bezpieczeństwa w tym regionie zaspokaja inny regionalny format – bukaresztańskiej dziewiątki (B9). Tak zresztą trzeba traktować Trójmorze – jako jeden z istniejących formatów współpracy regionalnej. Pełne efekty partnerstwa będą widoczne za wiele lat, gdy budowane szlaki komunikacyjne zaczną odpowiadać wymogom rzeczywistości, a nie ciążyć w stronę dawnych stolic imperiów. To z kolei umożliwi robienie wspólnych interesów na osi Północ-Południe. W końcu to też historyczny kierunek – właśnie na tej osi funkcjonował w starożytności Bursztynowy Szlak.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.