Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 11:21
Reklama KD Market

Człowiek z Piątej Alei

Człowiek z Piątej Alei
(fot. Pixabay)

Najsłynniejszy film dokumentalny z lat 80., o którym nigdy nikt nie słyszał, zaczyna się od widoku nowojorskiej Statuy Wolności z góry, a następnie przechodzi do zbliżenia Bruce’a Springsteena śpiewającego przebój pt. „Born in the USA”. Wkrótce potem widzimy jakiś protest w Waszyngtonie i ludzi owiniętych w koce, próbujących spać na chodniku. Stamtąd film przenosi widza do tętniącej życiem ulicy Nowego Jorku, z drapaczami chmur, żółtymi taksówkami i tłumami na ulicach…

Wyrzucony na bruk

W szóstej minucie filmu narrator przedstawia głównego bohatera, Joe Mauriego. Po krótkim oprowadzeniu po swoim mieszkaniu, Joe wychodzi na zewnątrz, pokazując różne ciekawe miejsca Manhattanu, np. hotel Plaza. W ten sposób wygląda cała akcja film – ujęcia Nowego Jorku przeplatane fragmentami rozmów z pozornie przypadkowymi nowojorczykami w średnim wieku.

Przeciętny Amerykanin nie ma pojęcia o tym, iż film taki powstał i nigdy go nie oglądał. Obraz pt. Człowiek z Piątej Alei został wyemitowany w 1986 roku w telewizji sowieckiej i był tam reklamowany jako „dokument o życiu w Stanach Zjednoczonych”.

W połowie lat 80. Iona Andronow był zuchwałym, palącym nieustannie fajkę sowieckim reporterem w Nowym Jorku. Pracował jako korespondent zagraniczny Gazety Literackiej, największego tygodnika w czasach ZSRR, który ukazuje się zresztą do dziś. Pewnego wrześniowego dnia w 1985 roku Andronow wybrał się na spacer po Upper West Side na Manhattanie, gdzie zobaczył dwie kobiety roznoszące jakieś ulotki. Wziął jedną z nich i przeczytał.

Ulotki dotyczyły mężczyzny mieszkającego w pobliżu, przy West 70th Street. Człowiek ten nazywał się Joe Mauri i stał się rzekomo ofiarą ogromnej niesprawiedliwości. Mieszkał w tym samym budynku przez dwanaście lat, płacąc 98 dolarów miesięcznie za mały pokój o powierzchni 54 stóp kwadratowych. Ale jego gospodyni eksmitowała go, żeby wykorzystać to miejsce jako szwalnię. Zdaniem Andronowa był to klasyczny przykład tzw. gentrification, czyli usuwania z pewnych obszarów miasta osób biednych i zaludniania tychże terenów znacznie zamożniejszymi ludźmi.

Mauriemu proponowano podobno sumę 5 tysięcy dolarów za opuszczenie lokalu, ale nie zgodził się na to i po pewnym czasie został po prostu wyrzucony na bruk. Stał się w ten sposób chwytającym za serce symbolem wad dynamicznie rozwijającego się rynku mieszkaniowego: długoletni mieszkaniec na drodze do bezdomności. Wkrótce, dzięki Ionie Andronowowi, sprawą zajęła się także sowiecka prasa.

Andronow specjalizował się w tematach, które stawiały Amerykę w złym świetle. Publikował między innymi twierdzenia, że CIA próbowała zamordować papieża Jana Pawła II i „hodowała zabójcze komary” do celów wojny biologicznej. Dziennikarze w amerykańskich mediach uważali go za zwykłego propagandystę. Dziennik The Washington Post poszedł nawet dalej, donosząc, że wywiad Stanów Zjednoczonych zidentyfikował go „jako agenta KGB”.

Gdy Andronow wziął wspomnianą ulotkę, znajdował się w pobliżu pięciopiętrowej kamienicy, gdzie miał mieszkać Mauri. Wszedł na najwyższe piętro i zapukał do drzwi mieszkania. Otworzył sam Joe, który miał wtedy ok. 50 lat, a ubrany był w postrzępioną koszulę w kratkę. Zapytał podejrzliwie Rosjanina o cel jego wizyty. Kiedy reporter zidentyfikował się i powiedział, że chce usłyszeć jego opowieść, Mauri bez wahania się zgodził i zaprosił go do środka.

W ten sposób Andronow uzyskał to, co chciał – materiał do swojego artykułu o amerykańskim okrucieństwie wobec przeciętnych ludzi. I na tym cała ta historia zapewne by się skończyła, gdyby nie to, że wkrótce wydarzyło się coś dość niezwykłego.

Kremlowskie zaproszenie

Do Andronowa zadzwonili przedstawiciele sowieckiej misji dyplomatycznej w Nowym Jorku i „poprosili” reportera, by przedstawił władzom na Kremlu pana Mauriego. Było to jednak coś więcej niż tylko uprzejma prośba. Było to polecenie Komitetu Centralnego Partii Komunistycznej ZSRR i KGB. Dlaczego ludzie na najwyższych szczeblach władzy sowieckiej mieliby tak bardzo interesować się eksmisją faceta z mieszkania w Nowym Jorku?

Odpowiedź jest taka, że były to czasy dość szczególne. W połowie lat 80. zimna wojna toczyła się nadal, szczególnie jeśli chodzi o propagandę. W amerykańskich kinach pokazywano między innymi film pt. Red Dawn, w którym kilku odważnych licealistów stawia czoła sowieckiej inwazji. Był też Rambo: First Blood Part II, w którym Sylvester Stallone wyrusza na wojnę z komunistycznymi złoczyńcami w dżungli. No i tenże Stallone grał w Rocky IV, w którym Rocky Balboa staje do walki z przypominającym robota rosyjskim bokserem Ivanem Drago.

Nie chodziło jednak wyłącznie o Hollywood. Rząd Stanów Zjednoczonych i amerykańskie media nieustannie krytykowały ZSRR na prześladowanie opozycjonistów. David Satter, autor książki Age of Delirium: The Decline and Fall of the Russian Union, napisał: „Sowieci przyjęliby wszystko, co ich zdaniem mogłoby zostać użyte przeciwko Stanom Zjednoczonym, a szczególnie obraz tego, że jest to kraj, w którym żyje kilku bogatych ludzi i miliony w skrajnej nędzy, cierpiące pod jarzmem kapitalizmu”.

Drażliwy punkt

W połowie lat 80. Sowieci skupili się na jednym szczególnie drażliwym punkcie: amerykańskim kryzysie bezdomności. I mieli plan. Wysłali z Moskwy do Stanów Zjednoczonych grupę filmowców, którzy mieli udokumentować „cierpienia ludzi w Nowym Jorku”. W tym kontekście szefowie KGB myśleli, że znaleźli potencjalną gwiazdę. Joe Mauri był idealnym symbolem hańby Ameryki: dosłownie przeciętnym Joe, wyrzuconym na ulicę przez niewidzialną rękę kapitalistycznych ciemiężycieli. Trzeba było tylko namówić go do tego, by zgodził się na udział w tej propagandowej akcji.

Jesienią 1985 roku Mauri dokonał wyboru: zgodził się odegrać główną rolę w akcji sowieckiej propagandy. Tym samym zgodził się na produkcję filmu dokumentalnego z jego osobą w roli głównej, ale przy pomocy kremlowskich propagandystów. W filmie tym Joe nosi czapkę z płaskim daszkiem i ciemną marynarkę. Jest wysoki i wychudzony – wygląda tak, jakby od dłuższego czasu głodował. W jego pokoju na ścianach widać pękającą farbę, a z sufitu zwisa goła żarówka. Wiele z tego, co mówi Mauri, było dubbingowane w języku rosyjskim, ale czasami jego głos wyraźnie się przebija, na przykład wtedy, gdy wskazuje, gdzie kiedyś znajdowało się jego krzesło i stół. – Ale już ich nie ma – mówi, sugerując, że musiał zacząć pozbywać się mebli.

Mauri odgrywa rolę biednego, bezrobotnego mężczyzny żyjącego w miejscu skąpanym w obfitości. Jest elokwentny i bezkompromisowy, przyjmując na siebie funkcję przedstawiciela klasy robotniczej, rozgniewanego nierównościami społecznymi w Ameryce. Mauri mówi sowieckim kamerzystom, że są dobrymi przyjaciółmi i ma nadzieję, że jeszcze ich zobaczy. Macha na pożegnanie, przechodząc przez ulicę. Gdy obraz znika, na ekranie pojawia się epilog. Jest tam napisane po rosyjsku: „22 listopada 1985 roku Joe Mauri został eksmitowany ze swojego pokoju przy Piątej Alei w Nowym Jorku”.

Moralna wyższość

2 kwietnia 1986 roku w sowieckiej telewizji w godzinach największej oglądalności odbyła się premiera Człowieka z Piątej Alei. Dokument wywołał sensację w ZSRR. W Stanach Zjednoczonych Mauri był nikim. Ale teraz, w Moskwie, stał się znaną postacią. Zasypano go zaproszeniami do odwiedzenia ZSRR. Latem tego samego roku podjął kolejną fatalną decyzję: wyjechał do bloku wschodniego.

Miesięczny wyjazd Mauriego został opłacony przez sowieckie związki zawodowe. W podróży towarzyszył mu Iona Andronow, który stał się jego doradcą i organizował „wydarzenia” z jego udziałem. Mauri stał na przykład przed ambasadą Stanów Zjednoczonych w Moskwie, gdzie złożył petycję o wstrzymanie wszelkich eksmisji w Nowym Jorku. Kiedy w telewizji sowieckiej pokazano mu po raz pierwszy Człowieka z Piątej Alei, pod koniec seansu Mauri zapłakał, a Andronow położył mu rękę na ramieniu, żeby go pocieszyć. Joe powiedział potem, że dostrzega wśród ludzi w ZSRR „cechy humanitarne”, których „brakuje w moim społeczeństwie”.

Słowa Mauriego i sam film były świadectwem moralnej wyższości ZSRR. Rząd sowiecki lubił się przechwalać, że w jego granicach nie ma zjawiska bezdomności i że każdy w Kraju Rad ma dach nad głową. Joe Mauri występował w telewizji i był cenny dla Sowietów, ponieważ w jego własnym kraju nie traktowano go najlepiej. Do Stanów Zjednoczonych wrócił 31 sierpnia 1986 roku. Kiedy tam dotarł, nowojorskie gazety zamieściły obszerne wywiady z jego oburzonymi sąsiadami. Dziennikarze zaczęli zagłębiać się w każdy aspekt życia Mauriego. A to, co się okazało, było zdumiewające.

Po pierwsze okazało się, że tak naprawdę Mauri nie był bezrobotny. The New York Times podał, że miał pracę biurową w tej gazecie. Jednak według jego szefa po prostu „nie chciał pracować”. Następnie wyszło na jaw, że Mauriemu nigdy nie groziła bezdomność. Nowojorskie gazety donosiły, że miał wynajęte drugie mieszkanie, nad kubańską restauracją przy Columbus Avenue. Pojawiły się w związku z tym podejrzenia, że był zwykłym oszustem, który stał się narzędziem w rękach Sowietów. On sam niewiele mówił, poza tym, że sugerował, iż w jakiś sposób sam wykorzystywał Kreml, choć nie zdradzał jak.

Odszukać Ałłę

Reporter amerykańskiego serwisu Politico wiosną 2022 roku odnalazł 93-letniego Mauriego. Nadal mieszka na Manhattanie i zgodził się na dłuższą rozmowę, w czasie której wyjawił, że w ZSRR był po raz pierwszy już w latach 60. Ale zaczęło się to wszystko w latach czterdziestych, kiedy Mauri przeprowadził się do taniego schroniska w Santa Monica w Kalifornii, zwanego Muscle House, by czekać na swoją szansę zrobienia kariery filmowej. W latach pięćdziesiątych przeżył swój pierwszy wielki przełom – stał się członkiem chóru przystojniaków podczas występów słynnej Mae West na scenie w Las Vegas. Potem grał w klubie burleski w Nowym Orleanie, w musicalu na Broadwayu i w pośledniej roli w hollywoodzkiej epopei Kleopatra.

– Chciałem zostać aktorem – twierdzi – i wiedziałem, że w Moskwie mają dobry teatr. Marzył o tym, żeby na własne oczy zobaczyć Rosję i nauczyć się aktorskiego rzemiosła. Ale kiedy w lipcu 1964 roku pojechał w ramach zorganizowanej wycieczki do ZSRR, jego grupa zapędzona została na obowiązkowe wykłady na temat wspaniałości socjalizmu.

Jednak Mauri spotkał wówczas Ałłę, młodą i atrakcyjną nauczycielkę języka angielskiego, która go oczarowała. Gdy skończyła się jego wiza, został w Moskwie, ale po pewnym czasie został aresztowany i deportowany do Stanów Zjednoczonych. Po powrocie do Nowego Jorku Mauri wysyłał do Ałły listy i paczki, ale nigdy nie otrzymał żadnej odpowiedzi.

Gdy w latach 80. pojawiła się szansa ponownego pojechania do ZSRR, tym razem w roli bohatera, Joe zgodził się, bo – jak twierdzi – chciał odszukać Ałłę. I rzeczywiście ją znalazł, tyle że kobieta zmieniła swoje imię na Albina i była rozwódką. Jednak ich spotkanie po 22 latach było dla niego rozczarowaniem. Nigdy więcej już jej nie zobaczył.

Na początku XXI wieku historia Joe i Albiny zyskała popularność w Rosji. Ale opowiadano ją jako piękną bajkę: zakochani zostają rozdzieleni przez potężne siły. Prostsza, mniej romantyczna relacja pochodzi od Iony Andronowa, którego autobiografia zawiera rozdział pt. Rosyjska miłość Yankee Joe.

Andrzej Heyduk

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama