Przybycie Kolumba na kontynent amerykański w 1492 roku zapoczątkowało dramatyczne zderzenie całkowicie odmiennych kultur. Rozpoczęła się brutalna konfrontacja zupełnie przeciwstawnych sposobów życia i systemów wierzeń. Z jednej strony stała oparta na żądzy bogactw cywilizacja europejska, z drugiej społeczeństwo, które do dóbr materialnych nie przywiązywało większej wagi...
W pogoni za legendą
Dla rdzennej ludności – ludu Muisca, który wraz z Aztekami, Majami i Inkami był jedną z czterech najbardziej zaawansowanych cywilizacji Ameryki Południowej – tak pożądane przez kolonizatorów złoto, a dokładniej stop złota, srebra i miedzi zwany tumbagą, był również bardzo ważny. Jednak nie z uwagi na wartość materialną, ale ze względu na jego duchową moc i związek z bóstwami.
Jak wyjaśnia w wywiadzie dla National Geographic Enrique Gonzalez, potomek Muisca, w jego kulturze złoto nigdy nie symbolizowało dobrobytu: „Dla dzisiejszych Muisca, podobnie jak dla naszych przodków, złoto jest niczym więcej niż ofiarą... złoto nie reprezentuje dla nas bogactwa”. Żądni kosztowności Europejczycy nie rozumieli tego. Dla nich liczyło się jedno – zagrabienie jak największej ilości cennych artefaktów, które znajdowały się w posiadaniu tubylców.
Położone w odległości 50 km na wschód od dzisiejszej Bogoty niewielkie jezioro Guatavita było świętym miejscem plemienia Muisca. Był to ośrodek kultu bogini wody Chie, której oddawano cześć między innymi podczas hucznych ceremonii objęcia władzy przez nowego wodza. Zgodnie z przekazami każdy nowo wybrany przywódca przybywał na brzeg jeziora namaszczony olejem i pokryty złotym pyłem. W towarzystwie czterech kapłanów wypływał na jego środek na rytualnej tratwie. Umieszczano na niej również cenne artefakty, które ofiarowywano Chie, wrzucając je w wodną toń. Następnie sam wódz wchodził do wody, obmywając się ze złotego pyłu, oddając w tej sposób cześć bogini i zapewniając sobie jej przychylność.
Według historyków ceremonia pozłacanego człowieka przetrwała tylko do końca XV wieku, kiedy Muisca zostali podbici przez sąsiednie plemię. Hiszpańscy konkwistadorzy, którzy przybyli do Ameryki Południowej na początku XVI wieku, usłyszeli historię o skarbie na dnie jeziora i złotym człowieku, którego nazwano El Dorado – „pozłacany”. Po powrocie do Europy opowiadali o nieprzebranych bogactwach znajdujących się w rękach mieszkańców Nowego Świata.
Z czasem pojawiały się coraz bardziej zróżnicowane przekazy i legendy o znajdujących się tam skarbach. W niektórych z nich zamiast jeziora występowało złote miasto, zwane El Dorado. Opowieści te stały się inspiracją licznych ekspedycji, które doprowadziły poszukiwaczy do bezowocnej wędrówki przez lasy deszczowe i góry Ameryki Południowej.
El Dorado
W 1531 roku hiszpańscy konkwistadorzy rozgłosili, że znają położenie prawdziwego El Dorado, czyli jeziora Guatavita. W oparciu o ich informacje jeszcze w tym samym roku rozpoczęła się trwająca siedem lat ekspedycja niemieckich odkrywców Nikolausa Federmanna i Georga von Speye. Śmiałkowie przebyli wenezuelskie niziny, kolumbijskie płaskowyże, dorzecze Orinoko i Llanos Orientales, jednak wrócili z niczym.
W 1537 r. Hiszpan Hernán Perez de Quesada zgromadził armię liczącą ośmiuset ludzi i rozpoczął wędrówkę do andyjskiej ojczyzny Muisca. Quesada i jego ludzie zapuszczali się coraz głębiej w obce i niegościnne terytoria, gdzie wielu z nich straciło życie. Ta wyprawa zakończyła się jednak sukcesem – stanęli nad brzegiem jeziora Guatavita i na własne oczy przekonali się, że legenda o El Dorado była prawdziwa.
Osiem lat później Quesada razem z Lázaro Fonte podjął pierwszą próbę osuszenia jeziora. Praca szła powoli, bowiem robotnicy mozolnie wydobywali wodę wiadrami. W ciągu trzech miesięcy udało się obniżyć jej poziom o zaledwie 3 metry, ale to wystarczyło. Oczom odkrywców ukazały się zbroje, biżuteria, posążki i przedmioty codziennego użytku. Miały one według współczesnego przelicznika wartość około 100 tysięcy dolarów.
Kolejna próba wydobycia kosztowności miała miejsce w 1580 roku, kiedy pochodzący z Bogoty przedsiębiorca Antonio de Sepúlveda podjął się wykopania kanału w celu spuszczenia wody ze zbiornika. Wydawało się, że projekt zakończy się sukcesem, bowiem udało się obniżyć poziom wód Guatavita aż o 20 metrów. Z każdym opadającym metrem odnajdywano coraz więcej cennych przedmiotów, których wartość oszacowano na około 400 tysięcy dolarów. Niestety w trakcie prowadzenia prac kanał zawalił się, grzebiąc nadzieje de Sepúlveda na dotarcie do dna.
Kolejna znacząca wyprawa odbyła się w 1898 roku. Założyciele londyńskiej firmy The Company for the Exploitation of the Lagoon of Guatavita oparli się na wyliczeniach niemieckiego geografa i podróżnika Alexandra Von Humboldta, który w oparciu o wcześniejsze odkrycia oszacował, że na dnie kolumbijskiego zbiornika wodnego może spoczywać skarb o wartości nawet 300 milionów dolarów. Dlatego podjęto kolejną próbę osuszenia jeziora, ponownie za pomocą przekopu.
Jednak odkrywców czekała niemiła niespodzianka – opadająca woda odsłoniła grube pokłady błota i szlamu, które szybko twardniały na słońcu. Szukanie w nich czegokolwiek było niemożliwe. W obliczu braku pieniędzy na kontynuowanie projektu Anglicy, podobnie jak wcześniej Hiszpanie, zostali zmuszeni do zarzucenia prac. Wyniki ich ekspedycji były bardzo rozczarowujące. Znaleziono tylko trochę złota a także kamienne paciorki i ceramikę, jednak nie dorównywało to nawet w przybliżeniu bajecznym bogactwom, o którym mówił Von Humboldt.
W latach dwudziestych ubiegłego wieku zamknięto dostęp do jeziora. Od 1965 roku jest to obszar chroniony i wygląda na to, że reszta skarbu ludu Muisca pozostanie na zawsze na jego dnie. Kolumbijski rząd przez sześćdziesiąt lat starał się odzyskać zabrane przedmioty i sprowadzić je z powrotem do kraju. Część z nich wróciła do Kolumbii, wśród nich słynna tratwa wodza Muisca, i została umieszczona w Muzeum Złota w Bogocie. Część nadal znajduje się w British Museum w Londynie.
Maggie Sawicka