Zmarł niecałe sto lat temu. W dziejach państwa polskiego nie jest to czas odległy. Pamięta się wielkie rody – Radziwiłłów, Sobieskich czy Potockich – które doszły do potęgi znacznie wcześniej. Oni pomnażali rodzinne bogactwo z dziada pradziada. Natomiast Karol Jaroszyński dorobił się ogromnej fortuny w pojedynkę i to w przeciągu dziesięciu lat. Jego majątek, przeliczony na obecne realia, wynosił około 200 miliardów złotych. Do dziś nie ma tak bogatego Polaka...
Na skraju katastrofy
Wacław Holewiński, który w książce Cieniem będąc, cieniem zostałeś opisuje życie Karola Jaroszyńskiego, stwierdził: „Nie do pomyślenia jest, aby w jakimkolwiek państwie nie pamiętano o najbogatszym człowieku w historii tego kraju”. A jednak.
Polski Midas pochodził z rodziny szlacheckiej zamieszkałej na Podolu w Cesarstwie Rosyjskim. Jego rodzice byli właścicielami dóbr w okolicach Winnicy, Antopola, Krzyżopola, Wapniarki. To były duże majątki. Na ich ziemiach żyło i pracowało kilka tysięcy chłopów pańszczyźnianych.
Karol nie ukończył gimnazjum. Nie zdobył żadnego ekonomicznego wykształcenia. Nauka nie była mu w głowie. Typ zabawowego utracjusza. Po przedwcześnie zmarłym ojcu odziedziczył, wraz z dwoma braćmi, dużą część rodzinnego majątku. I, w przeciwieństwie do braci, szybko zaczął go przepuszczać.
Jaroszyński był namiętnym hazardzistą. Jeździł do kasyna w Monte Carlo, żeby grać, a właściwie przegrywać pieniądze. Nie szło mu. Wyprzedawał majątek, zaciągał pożyczki i znowu grał. Jego długi w Monte Carlo niejednokrotnie wykupywali bracia Karola. Lecz w końcu postanowili zostawić go własnemu losowi. Inaczej sami by zbankrutowali. Karola czekała, jak wielu innych nałogowych hazardzistów, nieunikniona katastrofa życiowa.
Rekord w Monte Carlo
I nagle temu 31-latkowi odmienił się los. W 1909 roku, za pożyczone na wysoki procent pieniądze, w jedną noc rozbił bank w kasynie Monte Carlo. Wygrał, w przeliczeniu na kruszec, 774 kilogramy złota. Była to najwyższa wygrana w historii kasyna Monte Carlo.
Zwrócił długi. Oddał pieniądze braciom. Zdobył znajomości ludzi bogatych. I znowu oddał się hazardowi. Lecz teraz już nie w kasynach. To były hazardowe inwestycje finansowe. Ruletka przestała go pociągać. Przeszedł pewien rodzaj przemiany duchowej. Kupował, zarabiał na inwestycji, znowu coś kupował i znowu zarabiał. I tak na okrągło. To były często ryzykowne przedsięwzięcia. Ale i w tych dziedzinach mu się szczęściło.
Od nocy, w której rozbił bank w Monte Carlo, w przeciągu niespełna dziesięciu lat stał się jednym z najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi w Cesarstwie Rosyjskim. Był wówczas właścicielem największej liczby cukrowni w świecie. Miał ich 53. I bezustannie inwestował. Błyskawicznie stał się właścicielem 12 dużych banków, wielu kopalni, stalowni, towarzystw kolejowych, towarzystw żeglugowych, firm naftowych, ubezpieczeniowych, fabryk przemysłu metalowego, tkalni, cementowni, wydawnictw prasowych, luksusowych hoteli, połaci lasów...
Jakby złapał złotą rybkę i w zamian za jej uwolnienie żądał coraz więcej. W jego rękach wszystko przemieniało się w złoto. Na własne potrzeby i rodziny utrzymywał pałace i kamienice m.in. w Antopolu, Petersburgu, Kijowie, Odessie, Londynie, Paryżu, Monte Carlo i w Warszawie.
Randki z córką cara
Ryzykował. Lecz robił to z głową. Nie grał na ślepo. W Rosji robienie tak rozległych interesów nie byłoby możliwe bez znajomości w kręgach dworskich i rządowych. Jaroszyński wiedział jak się wkupić w ich łaski. Przy pomocy pieniędzy, oczywiście. Podobnie dzisiaj postępują biznesmeni, jeśli chcą prowadzić interesy w kraju, gdzie przekupstwo, łapownictwo są na porządku dziennym. A to było i jest zawsze związane z Rosją.
Do administrowania swoim majątkiem utworzył Zarząd Dóbr i Interesów Karola Jaroszyńskiego, który mieścił się w należącym do niego kijowskim Grand Hotelu. W Zarządzie, za duże pieniądze, zatrudnił byłego premiera Rosji i byłego dyrektora departamentu policji carskiej. Poza tym pracowało u niego pięciu urzędujących ministrów i dziesięciu czynnych senatorów. Dzięki nim wiedział o wszystkim, co dzieje się w Rosji. Chronili go w obawie, żeby nie stracić zarabianych u niego pieniędzy. Jaroszyński uzyskał nawet nieformalny wpływ na decyzje gospodarcze, które odpowiadały jego interesom.
Zacieśnił towarzyskie więzy z osobami związanymi z carskim dworem, obdarowując ich kosztownościami czy pożyczkami, których nie musieli spłacać. Nie żałował na to pieniędzy, bo to było jak stawianie na właściwe numery na stole ruletki. Poznał rodzinę ostatniego cara Rosji Mikołaja II Romanowa, władcy niezbyt lotnego. Został doradcą finansowym księżnych z rodziny Romanowów, co polegało głównie na tym, że wspierał ich prywatne inicjatywy charytatywne i nie tylko takie.
Jaroszyński po prostu rozsiewał pieniądze, a one rosły. Nie zapominał też pomagać szarej eminencji na carskim dworze, charyzmatycznemu mnichowi Rasputinowi, wielkiemu babiarzowi, który miał ogromny wpływ na carską parę. Leczył ich syna z nieuleczalnej wówczas hemofilii. Nie wiadomo jak, lecz potrafił utrzymywać carewicza przy życiu.
Krążyły plotki, że Jaroszyński zapragnął poślubić córkę Mikołaja II, Tatianę. Często się spotykali. Ponoć Tatiana nie była mu nieprzychylna.
Rewolucja bolszewicka
Wybuch I wojny światowej wszystko zmienił w europejskim układzie politycznym. Rosja od czasu przegranej wojny z Japonią w 1905 roku była kolosem na glinianych nogach. Zadłużona we wszystkich europejskich krajach. Przyszły wojenne klęski. Ludzie nie mieli co jeść. Co rusz wychodzili na ulice, aby manifestować przeciwko tak nieudolnemu rządowi.
Ale wojna to z kolei czas, kiedy tak obrotni ludzie jak Jaroszyński robią najlepsze interesy. Wykorzystując swoje wpływy, zarabiał kolejne miliony na dostawach dla carskiego wojska. Pieniędzmi dzielił się z generałami, kwatermistrzami. Jednak nie był ślepy. Miał wiadomości z wielu źródeł. Widział, jak coraz bardziej osłabiona Rosja staję się areną gier obcych wywiadów. Niemcy sponsorowali Lenina i jego bolszewików, aby sprowadzić do Rosji krwawą zawieruchę. Z kolei przeciwnicy Niemiec, alianci zachodni, z tego samego powodu wspierali siły antybolszewickie.
Karol Jaroszyński, znany w Europie finansista, stał się rzecznikiem aliantów. Wraz z nimi finansował wrogie bolszewizmowi oddziały tzw. białych Rosjan. Wykładał pieniądze na Armię Ochotniczą na południu Rosji, którą dowodzili zwolennicy caratu Denikin i Wrangl. Wiedział o zbliżającej się rewolucji październikowej. Jednemu ze znajomych wyjawił: – Na czele nowego rządu stanie Lenin, Trocki i jakiś Gruzin, którego nazwiska nie znam.
Tak się też stało. Jednak Jaroszyński nie przewidział – nikt tego w Europie nie brał pod uwagę – że grupa zbrodniarzy tak skutecznie i długo będzie rządzić Rosją. Ot, myślano, najwyżej dwa lata potrwa rewolucyjna zawieja i do władzy z powrotem dojdzie stara elita, z którą będzie się można ułożyć na nowo, robić z nimi interesy. Nie wyobrażano sobie, aby biedny, zacofany umysłowo i technologicznie kraj mógł dłużej przeżyć o własnych siłach.
Wszyscy zapomnieli, że Rosja jest nieprzewidywalna. I dzisiaj znowu daje tego dowody, napadając na Ukrainę i niszcząc siebie jeszcze bardziej. „Biali” przegrali z bolszewikami. Rodzina Mikołaja II została wymordowana do ostatniego dziecka. Jaroszyński usiłował ratować Romanowów. Gdy ich wywieźli do Jekaterynburga, zamierzał przekupić bolszewików, żeby ci pozwolili Romanowom przedostać się do Anglii. Nie zdążył zrealizować tego planu. Lenin był szybszy. Kazał wymordować carską rodzinę, żeby nie doprowadzić do odrodzenia się caratu.
Powrót hazardzisty
Jaroszyński wiedział, że bolszewicy będą konfiskować majątki. Że z jednego z najbogatszych ludzi w Europie, człowieka powszechnie szanowanego, może stać się pariasem, człowiekiem ściganym. Innym bogaczom zalecał ucieczkę z Rosji, dopóki jeszcze mają pieniądze.
W nim odrodziła się natura hazardzisty, którym w gruncie rzeczy zawsze był. Liczył, jak przed laty w Monte Carlo, że zły los się odwróci i znowu wyjdzie na swoje. Za 15 milionów franków kupił położony na Uralu ogromny majątek w Permie. Od rosyjskich uciekinierów do Europy wykupywał niemal za bezcen akcje różnych rosyjskich przedsiębiorstw. Do brata pisał, że na przyszłość będzie to świetny interes.
Armia Ochotnicza Denikina i Wrangla nie mogła poradzić sobie z bolszewikami, którzy coraz mocniej usadawiali się przy władzy. Jaroszyński opracował inny plan wykończenia bolszewików Lenina i Trockiego. Chciał zablokować przepływ finansów w Rosji, aby uniemożliwić jakiekolwiek transakcje kupieckie z zagranicą. Wtedy bolszewicy nie mogliby kupić zboża, a to wówczas był produkt pierwszej potrzeby dla głodujących Rosjan. Już i tak robotnicy w miastach masowo protestowali na ulicach przeciwko ciężkim warunkom życia i braku pracy.
Pomysł Jaroszyńskiego był na tyle realny, że Anglicy zgodzili się go realizować we współpracy z europejskimi bankami. A nawet finansować. Tylko że po przekazaniu pierwszych rat pieniędzy Jaroszyńskiemu, który sam miał się zajmować wykonaniem planu w dobrze mu znanej Rosji, Brytyjczycy wycofali się z umowy.
Zatruta igła
Feliks Dzierżyński i jego krwawe służby dowiedziały się o machinacjach Karola Jaroszyńskiego i Anglików. Żelazny Feliks kazał Polaka aresztować. Ktoś go jednak o tym uprzedził i Jaroszyński musiał natychmiast, z godziny na godzinę, uciekać z Petersburga. Tak szybko, że nie zdążył nawet zabrać żadnych dokumentów potwierdzających jego prawa do udziału w różnych bankach, fabrykach i innych instytucjach finansowych.
Najpierw przedostał się na Krym. Stamtąd w 1920 roku ewakuował się na pokładzie francuskiego torpedowca do Paryża. Agenci Dzierżyńskiego cały czas go tropili. Dopadli go w Operze Paryskiej. Kiedy siedział w loży na balkonie, został ukłuty zatrutą igłą. Przeżył. Lecz już nigdy nie wrócił do dawnego zdrowia.
Doradca marszałka Piłsudskiego
Po kilku latach przyjechał do Polski. Nazwisko Karola Jaroszyńskiego, jako wybitnego finansisty, było wszystkim znane. Naczelnik Polski marszałek Piłsudski uczynił go swoim doradcą w sprawach przemysłowych. Jednocześnie Jaroszyński był dyrektorem kilku banków warszawskich. Ale słabe zdrowie, brak większej gotówki a podobno także zawiść części żydowskich bankierów nie pozwoliły mu odzyskać swojej dawnej pozycji potentata finansowego. A na odszkodowanie za majątek pozostawiony w Rosji nie miał co liczyć. Z powodu braku dokumentów miał też kłopoty z udowodnieniem praw do swoich własności we Francji i Anglii.
Jaroszyński wyjechał do Rzymu. W 1926 roku ponownie wrócił do Warszawy. Zamieszkał w małym mieszkaniu przy ulicy Smoczej, gdzie zmarł w wieku 52 lat. Przez całe życie prowadził rozległą działalność filantropijną na użytek Polaków. Budował między innymi bursy dla polskich studentów w Rosji.
Jego największym dokonaniem w roli filantropa było wspieranie utworzenia Katolickiego Uniwersytetu w Lublinie. Był prezesem budowy tego uniwersytetu. Do końca życia finansowo wspierał uczelnię, choć już jemu samemu brakowało pieniędzy. Za te starania został odznaczony przez papieża Wielką Wstęgą Orderu św. Grzegorza. Mimo to w Lublinie, zdaje się, nie ma nawet ulicy jego imienia.
O losach Karola Jaroszyńskiego zaczęto mówić stosunkowo niedawno. Także dzięki książce Wacława Holewińskiego. W PRL jego nazwisko było całkowicie przemilczane. Komuniści byli pamiętliwi. Za walkę z bolszewikami chcieli wykluczyć Karola Jaroszyńskiego z polskiej historii. Udało się to tylko na krótko,
Powstanie więcej książek o Jaroszyńskim jest tylko kwestią czasu. Miał tak ciekawe życie, w ciekawych choć okrutnych czasach, że bez wątpienia któryś z reżyserów zrealizuje nawet film o polskim Midasie z Podola.
Ryszard Sadaj