W oficjalnym kalendarzu polskich rocznic niewiele jest dni, w których przypomina się o militarnych sukcesach ostatnich dwóch wieków. Jako Polacy wspominamy przegrane powstania XIX stulecia, Powstanie Warszawskie, klęskę wrześniową i zdradziecki 17 września 1939 r., zbrodnię katyńską czy rzeź wołyńską. Niewiele z kolei słyszymy o jedynym bodaj w pełni wygranym zrywie, jakim było Powstanie Wielkopolskie z lat 1918-1919, w wyniku którego granice zachodnie II Rzeczypospolitej niemal pokrywały się z przedrozbiorowymi.
Większość obchodzonych rocznic upamiętnia wydarzenia, które ukształtowały naszą świadomość narodową, ale trudno uznać je za powód do radości. Nawet zwycięstwo w bitwie o Monte Cassino miało dla Polaków gorzki smak – większość żołnierzy II Korpusu nie wróciła przecież po wojnie do Polski.
Ale to tylko dygresja.
103 lata temu, między 13 a 25 sierpnia, rozegrała się osiemnasta najbardziej przełomowa bitwa w historii świata. Wojska polskie odepchnęły Armię Czerwoną z przedmieść Warszawy i przeszły do kontrofensywy, powstrzymując eksport bolszewickiej rewolucji.
Choć w tym roku nie obchodzimy 15 sierpnia „okrągłej” rocznicy Bitwy Warszawskiej, czy – jak zwykło się nazywać to wydarzenie – cudu nad Wisłą, warto przypominać o wydarzeniach z 1920 roku. Oskrzydlający manewr przeprowadzony znad Wieprza przez Józefa Piłsudskiego przesądził o losach, zdawałoby się już przegranej z kretesem wojny. Wojska bolszewickie rzeczywiście dotarły już do rogatek Warszawy i były gotowe do plądrowania miasta „burżuazyjnych panów”. Ossów, Radzymin, Kobyłka, gdzie zatrzymała się bolszewicka ofensywa, to dziś miejscowości będące częścią aglomeracji stołecznej.
Do dziś trwają spory zarówno o autorstwo planu, jak i o jego „genialność”. Czy zwycięska kontrofensywa wyprowadzana znad Wieprza była wynikiem przemyślanej strategii, czy jedynie wykorzystaniem błędów przeciwnika? Bez wątpienia polskie dowództwo wykorzystało wszystkie słabości bolszewików – rozciągnięcie linii zaopatrzeniowych, zmęczenie żołnierzy i brak łączności między sowieckimi dowódcami i ich indolencję wymieszaną z osobistymi ambicjami. Badania historyków potwierdziły także ogromną rolę, jaką odegrał polski wywiad w ujawnieniu sowieckich planów prowadzenia ofensywy.Skutki wydarzeń z tamtych dni są odczuwalne do dziś. Dzięki zwycięstwu w 1920 r. Polska nie stała się częścią powstającego Związku Sowieckiego i mogła utrzymać niepodległość przez kolejne 19 lat. Dopiero organizujące się państwo pokazało, że jest w stanie skutecznie się obronić i walczyć o swoje granice. Oprócz regularnej armii do obrony Warszawy i innych miast zgłosiło się wówczas 140 tys. ludzi chcących bronić młodej niepodległości.
Choć historycy zawsze stronią od dywagacji „co by było, gdyby… ”, czyli spekulacji na temat skutków ewentualnego zwycięstwa armii Tuchaczewskiego w 1920 roku, jedno jest pewne – Europa, nie tylko zachodnia – z pewnością wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby nie zwycięska kontrofensywa polskiej armii. Rewolucja bolszewicka niesiona na bagnetach Armii Czerwonej nie rozprzestrzeniła się na Europę Zachodnią. Zwycięstwo z 1920 r. miało też wpływ na architekturę Starego Kontynentu po II wojnie światowej. Józef Stalin nie zdecydował się na wcielenie Polski do ZSRR jako 17. republiki. Rządzona przez komunistów w latach 1944-89 Polska miała pewną dozę autonomii.
15 sierpnia – dzień odepchnięcia Sowietów z przedmieść Warszawy – obchodzony był już od 1923 roku jako dzień Wojska Polskiego. Przywrócone po upadku komunizmu święto celebrowane jest dziś w zupełnie nowych okolicznościach. Polska nie musi dziś walczyć o niepodległość i jest częścią sojuszu północnoatlantyckiego. Siły zbrojne przeszły też poważne reformy – armię z poboru w całości zastąpiła armia zawodowa. Armia XXI wieku różni się od ochotniczych oddziałów z 1920 roku. Żołnierze współpracują z większością swoich sąsiadów w ramach struktur NATO.
O tym, że niepodległość nie jest dana na zawsze, przypominają m.in. tocząca się tuż za polską granicą wojna na Ukrainie i coraz bardziej bezczelne prowokacje ze strony integrującej się z Rosją Białorusi. Podobne są także mechanizmy wojny informacyjnej, choć zmieniły się media, z jakich korzystamy. Zagrożenia więc nie zniknęły, a działania rosyjskiego agresora na Ukrainie boleśnie przypominają o doświadczeniach Polaków z sowieckim i rosyjskim porządkiem świata. Dopiero w tym kontekście w pełni można zrozumieć decyzję o wzmocnieniu polskich sił zbrojnych. Skoro ma się za sąsiada kogoś, kto jest w stanie rozumieć jedynie argumenty siły, trzeba zrobić wszystko, aby zrozumiał, że jakiekolwiek próby agresji po prostu się nie opłacą.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.