Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 25 września 2024 06:23
Reklama KD Market

Wagnerowcy i bezpieczeństwo Polski

Wagnerowcy i bezpieczeństwo Polski

Kolno, Grajewo, Siemiatycze, Czerwony Bór – to miejscowości dobrze znane wielu Polakom w USA. To właśnie w tych miejscowościach będą stacjonować jednostki nowo tworzonej 1. Dywizji Piechoty Legionów, jako element wzmacniana wschodniej flanki sojuszu.

Wielu imigrantów pochodzi właśnie z północno-wschodniej Polski i uważnie śledzi doniesienia z białoruskiego pogranicza. Wiadomości – zwłaszcza z perspektywy odległej o wiele tysięcy kilometrów Ameryki – wydają się niepokojące: w ostatnich dniach doszło do kolejnego naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej w okolicach Białowieży przez śmigłowce Aleksandra Łukaszenki. W ostatnich dniach Rosja rozpoczęła także manewry marynarki wojennej na Bałtyku. Za białoruską granicą, na zaproszenie tamtejszego satrapy Aleksandra Łukaszenki pojawili się najemnicy z Grupy Wagnera – militarnej formacji powiązanej z rosyjskim wywiadem, która wykonywała i wykonuje brudne prace dla Władimira Putina w różnych krajach Afryki, w Syrii, a ostatnio w Ukrainie. To jedna z mroczniejszych grup militarnych działających na naszej planecie, wykorzystywana tam, gdzie Kreml nie może otwarcie wysłać własnych oddziałów. Podczas niedawnego spotkania obaj dyktatorzy opowiadali o planach wagnerowców odbycia wycieczki do Warszawy lub Rzeszowa. Wtórowali im propagandowi harcownicy, straszący zarówno wojną nuklearną, jak i rzekomymi zaborczymi planami Polski wobec swoich wschodnich sąsiadów. 

Nie ulega wątpliwości, że w ostatnim czasie zagrożenie ze strony Białorusi wyraźnie wzrosło. Media znów zaczęły przypominać o strategicznej roli przesmyku suwalskiego, krótkiego pasa ziemi stanowiącego jedyny lądowy łącznik państw bałtyckich z resztą Europy. Ten sam teren stanowi jedyną przeszkodę lądową między Bialorusią, państwo praktycznie wchłaniane przez Rosję a Okręgiem Królewieckim. Ta coraz bardziej izolowana enklawa pozostaje wciąż wielkim rosyjskim wojskowym garnizonem z rakietami wycelowanymi w polskie miasta. 

Prowokacje na granicy polsko-białoruskiej i litewsko-białoruskiej nie pojawiły się wczoraj. Łukaszenka podjął próbę sztucznego uruchomienia kanału imigracyjnego prowadzącego do bogatych krajów Unii Europejskiej na długo przed próbą rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Od dwóch lat polskie służby graniczne wspierane przez wojsko i inne służby mundurowe są postawione w stan podwyższonej gotowości. 

Jest jednak wiele powodów, aby nie kreślić scenariusza wojny ani nawet otwartego wtargnięcia najemników na terytorium Polski lub Litwy. Przede wszystkim dlatego, że ta formacja nie jest wyposażona w broń ciężką, niezbędną do przeprowadzania działań zaczepnych – nie posiada czołgów, artylerii czy lotnictwa. Bez takiego wsparcia ewentualni napastnicy zostaliby po prostu wybici do nogi. Jakakolwiek pomoc ze strony sił zbrojnych Białorusi oznaczałaby otwartą wojnę z całym Sojuszem Północnoatlantyckim. Zresztą białoruskie siły zbrojne są stosunkowo nieliczne i technologicznie przestarzałe, więc nie mogłyby prowadzić działań zaczepnych bez pomocy Rosji. 

Obecność wagnerowców ma więc raczej zapewnić dalsze szachowanie Polski groźbą destabilizacji wspólnej granicy w trybie hybrydowym. Można się więc spodziewać dalszych prowokacji na granicy czy prób przenikania do kraju najemników wraz z grupami uchodźców i działań sabotażowych. To także niebezpieczne, ale nie prowadzi do otwartej wojny. Co nie oznacza, że Polska nie powinna się do niej przygotowywać, zgodnie z łacińską maksymą: si vis pacem para bellum. Nawet jednak w działaniach hybrydowych i prowokacjach strona białoruska będzie musiała mocno się miarkować. W przypadku poważniejszych incydentów pierwszą reakcją sąsiadów z UE – Polski, Litwy i Łotwy – byłoby bowiem całkowite zamknięcie granicy z Białorusią, czego gospodarka tego kraju mogłaby po prostu nie wytrzymać. Mimo sankcji wschodni sąsiad Polski jest wciąż uzależniony od poziomu wymiany handlowej. 

Aby uniknąć wojny, jedną z najskuteczniejszych strategii jest odstraszanie, czyli utrzymywanie potencjalnego wroga w przeświadczeniu, że iść na wojnę się po prostu nie opłaca. Temu między innymi ma służyć wzmacnianie zdolności obronnych polskiej armii. Ta polityka wydaje się obecnie najracjonalniejszym rozwiązaniem, w końcu za Polską stoi NATO, a przywołanie artykułu 5. o wzajemnej pomocy groziłoby konfliktem na skalę globalną. W najbliższych miesiącach będzie jednak nerwowo. Już za kilka dni obchodzić będziemy rocznicę Cudu nad Wisłą, wydarzenia bardzo nielubianego za wschodnią granicą. Propagandyści i najemnicy na pewno nie dadzą o sobie zapomnieć. 

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.


Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama