Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 25 września 2024 06:18
Reklama KD Market

Jest nadzieja!

Jest nadzieja!

Słuchałem ostatnio bardzo ciekawego podcastu, w którym świecki teolog rozmawia z dramaturgiem i człowiekiem teatru „na temat kondycji współczesnego katolicyzmu, jego mielizn, ale i trwałej siły duchowej”. Temat jest mi bliski nie od dzisiaj. Już kiedy przyjmowałem święcenia kapłańskie w 1999 roku, zauważyłem, że bliscy mi są w Kościele „ludzie peryferii”, stojący na obrzeżach, jakby nieco z boku. Lubiłem dostrzegać ludzi przychodzących na niedzielną mszę i stojących gdzieś w cieniu, „pod chórem”, w kościelnej kruchcie lub nawet tych poza drzwiami kościoła. Nie wszyscy oczywiście byli tam ze względów poszukiwań wiary, które ich do kościoła przyprowadzały, jednak wielu z nich tak. Wkrótce dowiedziałem się, na czym polega „churching”, czyli poszukiwanie swojego kościoła i mszy, co często wiązało się także z odnalezieniem odpowiedniego duszpasterza, jego stylu bycia księdzem i sposobu głoszenia kazań. Doświadczałem tego, zwłaszcza pracując w pierwszych latach w Krakowie. Choć na co dzień posługiwałem w Centrum Formacji Duchowej, gdzie spotykałem ludzi bardzo często zaawansowanych w swoich poszukiwaniach i podejmujących intensywną pracę wewnętrzną, to często w niedziele sam uprawiałem „churching”, przychodząc na msze do innych kościołów. Będąc początkującym księdzem, ulegałem fascynacjom duszpasterskim dotyczącym zwłaszcza głoszonego słowa i prezentowanego stylu. Poddając się im, stawiałem sobie pytania, jak samemu to robić, gdyż widziałem w tym bardzo głęboki sens. Z perspektywy lat widzę, że niestety, wielu moich kolegów „po fachu” dało się skusić płytkiemu celebrytyzmowi i skręciło także poza Kościół. Spotkałem jednak także wielu bardzo autentycznych duszpasterzy, którzy nie kierowali się emocjami, ale szczerze starali się docierać do każdego człowieka.

We wspomnianej rozmowie podcastowej usłyszałem wiele naprawdę ważnych dla mnie kwestii. Zarówno prowadzący rozmowę teolog i eseista, jak i jego rozmówca, dotykali szczerze i z wyczuwalną troską współczesne tematy związane z wiarą i Kościołem. Konfrontując to wszystko ze świadomością odchodzących dzisiaj z Kościoła ludzi, zwłaszcza, choć nie tylko, młodych, poprowadziło mnie to do bardzo głębokiej refleksji na temat, jak dzisiaj ewangelizować, aby dotrzeć także do ludzi na peryferiach wiary, którzy z różnych powodów zniechęcili się do Kościoła katolickiego. Pierwsze, gorzkie pytanie, które mi się nasunęło, dotyczyło tego, czy aby nie przechodzę wobec tych poszukiwań współczesnego człowieka zbyt obojętnie i z gotową oceną? Czy staram się przynajmniej minimalnie, aby takich ludzi odnajdywać i poświęcić im czas i należytą uwagę. Czy nie zwalniam się z osobistych poszukiwań odpowiedzi, refleksji i głębszej modlitwy, a także odważnej lektury i stałego pogłębiania wiedzy, aby móc do takich ludzi dotrzeć? Powiedzmy szczerze, łatwo jest grać na emocjach, tworzyć takie czy inne formy modlitwy, zdecydowanie trudniej jest wejść w dialog, czasami bardzo niewygodny, także z niewierzącymi bądź na przykład ludźmi innych orientacji, w tym także światopoglądowych.

Jeśli pan teolog z rozmowy reprezentuje tak zwany „Kościół otwarty”, tak mocno krytykowany przez niektóre środowiska katolickie i uważany za niebezpieczny i zagrażający (pytanie tylko czemu?), to jego rozmówca wyrósł ze środowisk duszpasterstw akademickich, mocno zaangażowanych w poszukiwania w wierze, a sam był i jest kimś, kto szczególnym szacunkiem i przywiązaniem obdarza św. Jana Pawła II. Mam wrażenie, że dla wielu duszpasterzy i „gorliwych” lub „prawicowych” katolików takie osoby stanowią truciznę złego, którą należałoby wytępić od razu. A szkoda. Uważam, że to nie jest droga Kościoła katolickiego, którą pokazuje Jezus Chrystus w Ewangelii i w swojej misji. To, co naprawdę zawsze mnie fascynowało i fascynować nie przestaje, to to, że Pan Jezus szedł ze szczególnym upodobaniem do takich właśnie ludzi. Dla Niego ważny był każdy człowiek.

W kontekście powyższych wywodów z wielką nadzieją przyjmuję postawę i słowa nowego metropolity z Katowic, abp Adriana Józefa Galbasa, pallotyna, który odważnie zaprezentował swój program, z którym przychodzi do Kościoła na Górnym Śląsku. Jego programowa homilia została przyjęta przez wielu z nadzieją. Gdyż takiego Kościoła potrzeba, który idzie wiernie drogami Ewangelii. Biskup przedstawił zatem jasny punkt wyjścia i cel: przede wszystkim „samemu Bogu cześć i chwała”. I to nie jest bynajmniej jakaś tania reklama, ale rzeczywisty program. Biskup mówi, że chciałby tworzyć wraz z wiernymi Kościół przez wielkie „K”, „który jest wspólnotą wiary i żywym Ciałem Chrystusa”. Chodzi o „Kościół, który ma jednego Pana i który cały jest wychylony w Jego stronę, Kościół, który siebie nie stawia w centrum, nie stawia też w centrum żadnej doczesnej korzyści, nie zasłania, ale odsłania ludziom Boga, którego obraz dla tak wielu jest dzisiaj przysłonięty, zapaćkany, albo nawet całkowicie wymazany z życia”. Żeby taki Kościół znaleźć, należy w ludziach odbudować zaufanie, gdyż „ta utrata zaufania spowodowana została w dużej mierze naszymi – duchownych  – grzechami. Od zawsze ludzie świeccy boleli przede wszystkim nad trzema z nich: rozwiązłością, pazernością i hipokryzją, choć nie zawsze o swym bólu mówili. Dziś już mówią. Kiedy więc Kościół, czy to w osobach duchownych, czy świeckich, mówi: samemu Bogu cześć i chwała, wielu zdystansowanych do Kościoła powie: ‘Sprawdzam. Pokażcie mi to’. Przykład! Przykład, a nie wykład!”

Owszem, trzeba być realistą. Dlatego abp Galbas nie waha się powiedzieć: „Jasne, że nie da się każdemu dogodzić, zresztą nie o dogadzanie tu przecież chodzi. Bądźmy jednak wobec siebie szczerzy. Razem szukajmy odpowiedzi na tak wiele pytań zaczynających się od słowa: „jak?”. To jest właśnie to pytanie, które stawia Kościołowi wielu współczesnych. Pyta o to odważnie i czeka na odpowiedź. Mądrą i prawdziwą. Powiem, że słuchając takich Pasterzy, jak abp Adrian Galbas, jest we mnie nadzieja i radość oraz potwierdzenie, że to jest jednak właściwy kierunek. Od zawsze słowa „wszyscy”, „wszystkim”, „wszędzie”, „wszelkimi sposobami”, są drogą, która mnie w Kościele fascynuje. Dlatego wstąpiłem do zgromadzenia zakonnego salwatorianów, któremu założyciel, bł. Ojciec Franciszek Jordan, nadał właśnie taki uniwersalny program. Dlatego z nadzieją słucham biskupa, który przypomina, czy się to innym podoba, czy nie, że „Jeżeli Jezus mówi ‘przyjdźcie do mnie wszyscy’, to Kościół nie może mówić ‘przyjdźcie do mnie niektórzy’”. Zresztą „Chrystus nie tylko tak mówił, ale też to praktykował. To jest wysiłek, który musimy zrobić. Zacząć trzeba od analizy powodów, dla których ci ludzie odeszli. Niektóre są pewnie bardzo rzeczywiste, najczęściej, jeśli dotyczą jakichś boleści, których te osoby doświadczyły we wspólnocie Kościoła czy od poszczególnych osób. Tutaj trzeba się uderzyć w piersi, nawracać się i szukać bardzo konkretnej naprawy. Czasami być może te odejścia są związane z jakimiś uprzedzeniami, a czasem z modą”.

Tak sobie myślę, żeby to nie były tylko słowa budzące we mnie i innych słomiany zapał. Oby dawały odwagę, by nie bać się poszukiwać odpowiedzi i dawać je nie tylko pytającym.

ks. Łukasz Kleczka SDS

Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.


Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama