Donald Trump chce całkowicie odejść od zasady automatycznego przyznawania obywatelstwa osobom urodzonym na terytorium USA (birthright citizenship). Były prezydent zapowiedział, że zniesie ten przywilej pierwszego dnia po ponownym objęciu urzędu, oczywiście pod warunkiem, że uda się mu wygrać wybory w 2024 roku i zmienić konstytucję.
Obietnica Trumpa z pewnością podgrzeje jeszcze bardziej temperaturę publicznej debaty dotyczącej imigracji, ale będzie bez wątpienia bardzo trudna do zrealizowania. Prawdę mówiąc, przypomina trochę obiecywanie Niderlandów przez Zagłobę z sienkiewiczowskiej powieści. Były prezydent chce bowiem znieść birthright citizenship za pomocą rozporządzenia wykonawczego (executive order), a więc nawet nie kongresowej ustawy. Tymczasem tzw. prawo ziemi ma mocne oparcie w amerykańskiej Konstytucji, a dokładnie w 14. Poprawce. Każdy, kto zna choć trochę amerykański system oparty na równowadze trzech gałęzi władzy, musi przyznać, że prezydenckie rozporządzenie jest zbyt słabym narzędziem, aby zmienić konstytucyjny porządek prawny. I to niezależnie od tego, czy w ostatnich wyborach popierał byłego prezydenta, głosował na Joe Bidena, czy wcale nie interesuje się polityką,
Obywatelskie ABC
Krótko o teorii stanowieniu prawa o nadawaniu obywatelstwa: na świecie stosuje się zasadniczo dwa kryteria. Pierwszym i najczęściej spotykanym jest ius sanguinis (dosłownie z łaciny: prawo krwi), polegające na przyznaniu dziecku obywatelstwa danego państwa, którego obywatelem jest przynajmniej jedno z rodziców. Drugim jest ius soli (prawo ziemi) polegające na uznaniu obywatelstwa państwa, na którego terytorium nastąpiły narodziny. Tu zresztą pojęcie „terytorium” nie ogranicza się jedynie do obszaru danego państwa, ale obejmuje także statki powietrzne i morskie, ambasady i inne przedstawicielstwa dyplomatyczne. Państwa na świecie stosują bądź jedną z tych zasad (najczęściej ius sanguinis) bądź obie, ale w różnych wariantach i proporcjach. Na przykład polski porządek prawny uznaje przede wszystkim prawo krwi, ale w wyjątkowych wypadkach dopuszcza uznanie obywatelstwa polskiego dziecka urodzonego na terytorium RP, jeśli nie nabyło ono żadnego innego obywatelstwa.
Stany Zjednoczone uznają obywatelstwo, szeroko wykorzystując obie zasady. Prawo ziemi obowiązuje zresztą w 30 krajach świata (na 194), przeważnie historycznie przyjaznych dla imigrantów: m.in. w Argentynie, Brazylii, Chile, Jamajce, Kanadzie, Kolumbii, Meksyku, Pakistanie, Peru, USA, Tanzanii, Urugwaju, Wenezueli i na Barbadosie. Ubocznym skutkiem obowiązywania tej zasady jest tzw. „turystyka urodzeniowa” polegająca na celowym urodzeniu dziecka na terytorium kraju o pożądanym obywatelstwie. Donald Trump mówi o „setkach tysięcy” ludzi z całej planety przybywających w tym celu do USA. Fact checkerzy i eksperci kwestionują te szacunki liczbowe, mówiąc o tysiącach lub co najwyżej dziesiątkach tysięcy matek. O dokładne dane trudno, bo zjawisko wymyka się statystykom. Istnienia samej turystyki urodzeniowej nie da się jednak zaprzeczyć.
Co jest w 14. Poprawce?
Dziedziczenie obywatelstwa po jednym z rodziców nie budzi większych emocji. W przypadku birthright citizenship obowiązuje wykładnia 14. Poprawki do Konstytucji uznająca obywatelstwo osób urodzonych lub naturalizowanych w Stanach Zjednoczonych. „Wszystkie osoby urodzone lub naturalizowane w Stanach Zjednoczonych, objęte jurysdykcją tego kraju, są obywatelami USA oraz stanu w którym mieszkają” (All persons born or naturalized in the United States, and subject to the jurisdiction thereof, are citizens of the United States and of the state wherein they reside) – tak mówi odnoszący się do kwestii obywatelstwa fragment 14. Poprawki do Konstytucji. Celem tej korekty ustawy zasadniczej, wprowadzonej w czasach wojny secesyjnej a ratyfikowanej ostatecznie w 1868 roku, było przede wszystkim uregulowanie statusu odzyskujących wolność niewolników. Jedyny wyjątek przewidziany w poprawce zrobiono dla dzieci dyplomatów oraz członków plemion indiańskich, które wówczas nie musiały przestrzegać amerykańskiego prawa. Z czasem, dzięki kilku kolejnym ustawom Kongresu, prawo do obywatelstwa przyznano także mieszkańcom rezerwatów.
Jednocześnie 14. Poprawka w oryginalnym brzmieniu posłużyła jako podstawa do długofalowej polityki imigracyjnej opartej na przyznaniu prawa obywatelstwa każdej osobie urodzonej na amerykańskiej ziemi.
Zasada birthright citizenship została ostatecznie potwierdzona dokładnie 125 lat temu przez Sąd Najwyższy, który w sprawie United States vs. Wong Kim Ark potwierdził konstytucyjną zasadę zawartą w 14. poprawce. Precedens dotyczył uznania amerykańskiego obywatelstwa dziecka imigrantów z Chin. Ta wykładnia utrzymała się do dziś, co nie znaczy, że nie podejmowano prób zmiany interpretacji konstytucji. W najbardziej znanej sprawie Sąd Najwyższy podtrzymał prawo do obywatelstwa urodzonemu w USA dziecku legalnych rezydentów z obcym obywatelstwem, nie rozpatrując innych przypadków.
Prawnicy: Bez zmiany konstytucji ani rusz
Trump jeszcze jako prezydent wielokrotnie krytykował prawo ziemi. W 2018 roku w wywiadzie dla Axios sugerował, że jest możliwe zniesienie tej zasady i to bez konieczności wprowadzania zmian w Konstytucji, o czym zresztą pisałam w tamtym czasie na łamach „Dziennika Związkowego”. Zdaniem większości konstytucjonalistów nie jest to możliwe, bo trudno o tak radykalną zmianę interpretacji prawa obowiązującego od ponad półtora stulecia. A jeśli zaczynamy mówić o możliwości zmiany ustawy zasadniczej, wkraczamy w sferę political fiction. Przy obecnej polaryzacji życia politycznego trudno wyobrazić sobie, aby zmiana uzyskała poparcie dwóch trzecich głosów zarówno w Senacie, jak i w Izbie Reprezentantów, a następnie została ratyfikowana przez trzy czwarte wszystkich 50 stanów.
Zwolennicy opcji zawężenia interpretacji 14. Poprawki mogą jedynie liczyć na to, że wydanie rozporządzenia wykonawczego zapoczątkuje spór sądowy, który zakończy się podważeniem werdyktu United States vs. Wong Kim Ark przez Sąd Najwyższy. Jest to jednak scenariusz bardzo mało prawdopodobny, a jednocześnie mocno rozciągnięty w czasie.
W tej sytuacji deklaracja byłego prezydenta o chęci zlikwidowania prawa ziemi w drodze rozporządzenia wykonawczego może być traktowana jedynie jako element wcześnie rozpoczętej kampanii wyborczej. Donald Trump miał zresztą możliwość ogłoszenia executive order w tej sprawie przez cztery lata swojej kadencji. Jakoś tego nie zrobił.
Polskim zwolennikom zniesienia birthright citizenship warto też przypomnieć, że bez tej zasady także wiele urodzonych już w USA dzieci posiadaczy zielonych kart – polskich imigrantów z lat 80. i 90. i późniejszych musiałoby czekać na przyjęcie obywatelstwa do osiągnięcia pełnoletności. Bez wątpienia nie ułatwiłoby im to życiowego startu.
Jolanta Telega[email protected]