Stawką w tym sporze była nie tylko reputacja Stanów Zjednoczonych, ale także przyszłość rynków finansowych na całym świecie. Wszystko wskazuje na to, że spór o limit zadłużenia publicznego zakończył się kompromisem. To jeden ze znaków firmowych Ameryki – mimo ideologicznych sporów, gdy wraz z nadchodzącym kryzysem przychodzi czas otrzeźwienia i życiowego pragmatyzmu.Jeśli wierzyć oficjalnym deklaracjom, Stany Zjednoczone miały ogłosić niewypłacalność gdzieś między 5 a 8 czerwca, po wyczerpaniu limitu dopuszczalnego długu publicznego w wysokości 31,4 biliona dolarów (US trillion). Już od kilku miesięcy ostrzegano przed armagedonem w przypadku, gdyby do tego doszło. Wiarygodność amerykańskiego długu jest jednym z fundamentów finansowego porządku świata. Nic więc dziwnego, że kiedy przewodniczący Izby Reprezentantów Kevin McCarthy i prezydent Joe Biden ogłosili dojście do kompromisu, wszyscy odetchnęli z ulgą.Pierwsze warunki postawione przez republikańską większość w Izbie Reprezentantów wydawały się niemożliwe do spełnienia. Podobnie było zresztą ze stanowiskiem Białego Domu, który domagał się bezwarunkowego podniesienia limitu pułapu zadłużenia. Z politycznego punktu widzenia stał się cud: mimo sprzeciwu radykalnych skrzydeł obu partii – Republikańskiej i Demokratycznej – umiarkowani kongresmeni doprowadzili do uzgodnienia stanowisk. Wydatki budżetowe w 2024 roku zamrożono na poziomie obecnych, a w kolejnych dwóch latach zgodzono się na skromny 1-proc. wzrost. Ale nie doszło do równie ostrych cięć w programach socjalnych, czego domagali się Republikanie, ani do zapowiedzi wprowadzenia nowych obciążeń podatkowych, za czym opowiadali się Demokraci. Budująca jest także zgoda dotycząca utrzymania wydatków na obronność na niezmienionym poziomie.Ugoda przełożyła się na język legislacji. Republikanie zrezygnowali z poprzedniego, już przegłosowane w izbie niższej projektu ustawy drastycznie ograniczającego wydatki m.in. na programy socjalne. Tamta legislacja była zresztą od początku traktowana jako narzędzie politycznego szantażu i punkt wyjścia do negocjacji. W przegłosowanej przez Izbę Reprezentantów postaci nie miał bowiem żadnych szans na przejście przez Senat, o prezydenckim podpisie już nawet nie wspominając.Nowy projekt ustawy, przygotowany już po ogłoszeniu porozumienia między republikanami a Białym Domem, uwzględnia już wynegocjowany kompromis. Wyniki głosowania w Izbie Reprezentantów (za było 165 Demokratów i 149 Republikanów) pokazują, że mimo głębokich ideologicznych podziałów dzielących obie strony politycznego sporu, wciąż możliwe jest znalezienie większości koniecznej do przyjęcia kompromisowych rozwiązań. W chwili gdy piszę te słowa, nad tym samym projektem pochyla się Senat. Ale to, że przeciw ustawie głosowały skrajne skrzydła obu partii, można potraktować jako dowód, że udało się wypracować formułę, która w podobny sposób zarówno zadowala obie strony, jak nie zadowala. Znamienne, że ustawę skrytykował zarówno sen. Bernie Sanders, jak i Donald Trump.Przyjęte rozwiązanie można nazwać długoterminową prowizorką. Limit długu publicznego zawieszono bowiem tymczasowo – do 1 stycznia 2025 roku. Dobrą stroną przyjęcia właśnie tej daty jest przesunięcie kwestii rozstrzygnięcia problemu na okres po wyborach prezydenckich, które odbędą się w listopadzie 2024 roku. Złą – sam fakt, że limit długu zawieszono, a nie zlikwidowano. Kwestia wysokości „sufitu zadłużenia” (ang. debt ceiling) będzie więc mogła być wykorzystywana w przyszłości do politycznego szantażu. Problem więc nie zniknie, podobnie jak sam gigantyczny dług publiczny, który i tak trzeba obsługiwać poprzez… pożyczanie kolejnych pieniędzy.Amerykański system „checks na balances” tym razem sprawdził się w praktyce, podobnie jak w przeszłości w podobnie ważnych sprawach. Oby tego pragmatyzmu nie zabrakło także w innych kwestiach mniej gardłowych niż perspektywa ogłoszenia bankructwa przez cały kraj i zdestabilizowania finansowych fundamentów wolnego świata.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.