Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 14:38
Reklama KD Market

Rodzicu, nie bądź nadopiekuńczy!

Rodzicu, nie bądź nadopiekuńczy!
fot. Unsplash.com

Dzień Dziecka to zawsze dobra okazja, żeby pomyśleć nie tylko o najmłodszych, ale też przypomnieć sobie swoje dzieciństwo i to, że w każdym jakoś to dziecko zawsze żyje. Mój młodszy kolega-ksiądz umieścił z tej okazji nawet zdjęcie, jak w pełnym stroju jedzie po zakrystii na desce, z dumnym podpisem: „Być dzieckiem… niezależnie od wieku, to czerpać radość z życia”. Bardzo słuszne to stwierdzenie i uważam, że na to bycie dziećmi trzeba sobie raz na jakiś czas pozwolić. Nawet w sferze kulinarnej jest tak, że czasami coś pałaszując, mówimy, że to „smaki z dzieciństwa”, zapamiętane z rodzinnego domu. Miło jest też przypominać sobie sytuacje z okresu dzieciństwa, te dobre, śmieszne, radosne. One na pewno nastrajają pozytywnie.

Zauważam jednak w rozmowach z wieloma rodzicami nie tylko ich troskę, ale czasami wręcz przesadną troskę o swoje dzieci. Wieczny niepokój, potrzeba bycia obecnymi we wszystkim, co rodzi niebezpieczną nadopiekuńczość. Zastanawiam się też, kiedy dzieci mają mieć czas dla siebie. Szkoła w kilku wymiarach, oprócz podstawowej nauki jeszcze mnóstwo dodatkowych zajęć, szkół, lekcji, kursów, sportów, tańców. Ucząc w polskich szkołach, często widziałem dzieci bardzo zmęczone. Podobny system dostrzegam w Polsce. Wracając do domu po całym dniu nauki i pracy, muszą odrabiać jeszcze swoje podstawowe zadania domowe i przyswajać wiedzę. Nie ma mowy o czasie spędzonym poza domem, zresztą dziś takie czasy, że bez opieki dorosłego strach puścić je same z domu. Stąd aktywność ogranicza się do tej w sieci online, a tak przecież także czyha mnóstwo zagrożeń. To, że jest w rodzicach troska i niepokój, jest czymś zrozumiałym i w rzeczy samej pięknym. Jednak przychodzi czas, kiedy trzeba poszerzać „plac zabaw” dorastającym dzieciom, więcej rozmawiać z nimi i nie szczędzić mandatu zaufania. A myślę, że ten jest czymś najważniejszym. Przecież młody człowiek musi uczyć się odpowiedzialności za siebie, dokonywania wyborów, umiejętności zatroszczenia się o siebie i innych. Niedobrze by było, gdyby zostawić wszystko tak, aby przyszedł w końcu moment, w którym poczuje nagle wolność i ta będzie nieograniczoną samowolą.

Zaufanie w relacjach, ono jest czymś podstawowym. Kształtuje się przez bycie blisko, czas na rozmowy, ciche towarzyszenie w chwilach powodzeń i klęsk. Wszak jedne i drugie trzeba umieć w życiu przyjąć i przeżywać. Jedne i drugie są potrzebne. Niepowodzenie to jeszcze nie koniec świata, ale okazja, żeby coś zmienić, dopracować, a w ten sposób się czegoś uczyć. Nie można bazować jedynie na tym, że wszystko się udaje i to na medal. Owszem, ale to wymaga długiej i cierpliwej pracy. Zawsze mówiono nam w szkole, że ocena niedostateczna jest też oceną i trzeba z niej wyciągnąć jakieś wnioski. Jeżeli zrobi się z niej wspomniany „koniec świata”, wówczas zaczyna się kombinowanie, ukrywanie, kłamstwa. I nie ma wtedy miejsca na zaufanie. Jestem wdzięczny moim rodzicom, którzy nie pozwalali mi na wszystko, ale zwracali uwagę na konieczność zachowywania priorytetów, jednak równocześnie na wiele, nawet bardzo wiele mi pozwalali. Nie miałem zresztą powodów do tego, żeby cokolwiek ukrywać. Wychodząc z domu, nauczyłem się zostawiać informację, gdzie idę i kiedy mniej więcej wrócę. Tak zostało mi do dzisiaj i jeśli uważam to za konieczne, po prostu informuję o nieobecności. Dzięki temu zaufaniu, będąc jeszcze w ostatnich klasach szkoły podstawowej, mogłem z kolegą wyruszać w trasy, nieraz przez całą Polskę pociągami, żeby pojechać na wakacyjne rekolekcje lub dni skupienia. Nie było telefonów komórkowych, nawet domowego nie mieliśmy, nie było internetu. Jedyną formą kontaktu była kartka pocztowa lub list, który docierał przecież dopiero po kilku dniach.

Rodzice widzieli jednak, że to, co robię i gdzie jestem, nie działa na mnie destrukcyjnie, a nawet mnie to rozwijało i uczyło samodzielności. Czy były inne czasy? Z pewnością, jednak nie można zapomnieć, że były także na swój sposób niebezpieczne. Zawsze coś się może stać, czy jednak na wszystko trzeba patrzeć katastroficznie? To wydaje mi się częstym problemem także współczesnych rodziców. Zbyt dużo jest negatywnych treści i informacji w mediach. One jakby nie było, kreują atmosferę wiecznego zagrożenia. Tak jednak nie można. Trzeba mieć w sobie zaufanie i darzyć nim innych, zwłaszcza najbliższych. Trzeba umieć sobie radzić z trudnościami i zagrożeniami. Mam zasadę, że kiedy nie znam miejsc i nie muszę w nie wchodzić sam, to tego nie robię. Czasami jednak muszę. Zawsze angażuję mojego Anioła Stróża, a idąc gdzieś, najczęściej modlę się na różańcu. Wiem, że nie jestem sam i mam duchową obronę.

Ucząc w szkołach, zachęcałem moich dorastających uczniów, którzy rozpoczynali przygodę za kierownicą samochodu, żeby sami zaczęli planować, na przykład pójście na niedzielną mszę do kościoła. Aby wybrali swój kościół i godzinę mszy i zaczęli chodzić sami, bez rodziców. Widziałem, że w wielu przypadkach to działało. Ktoś im zaufał, powiedział, że można, wyłączył system kontroli. To przecież twoja decyzja i wybór. Podobnie jak z innymi sprawami. Przypominałem też o konieczności zachowywania czwartego przykazania Dekalogu, który mówi jasno: „Czcij ojca swego i matkę swoją” i to nie tylko do chwili, dokąd będziesz korzystać z ich portfela i utrzymania, ale zawsze. Równocześnie przypominałem o Przykazaniach Miłości, które mówią: „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego”, czyli dbaj najpierw o siebie, by umieć zadbać o drugiego. A co z nadopiekuńczością rodzicielską? Trzeba ją chyba, jeśli jest, najpierw jakoś zaakceptować. Zobaczyć, że płynie z troski i miłości, nawet jeśli czasami nieco zaborczej. To, co jednak ważne, to zawsze budować klimat szczerości i zaufania. Zawsze się to opłaca i zawsze buduje dobre i silne relacje między najbliższymi. A jeśli nie potrafię być uczciwym i szczerym, to warto zapytać samego siebie: Czemu jest tak, a nie inaczej? Co chcę ukryć i czemu to robię?

Strach nie jest dobrym sprzymierzeńcem. Do odważnych świat należy. I jeszcze: „Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. To bardzo mądre stwierdzenia płynące z życiowego doświadczenia. Byle cel był jasno określony, a droga do niego się znajdzie. Bo jest.

ks. Łukasz Kleczka SDS

Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama