Zaglądając do kalendarza, właściwie nie ma roku bez jakichś rocznic. Począwszy od tych rodzinnych, jak urodziny, rocznice związane z przyjęciem sakramentów świętych u katolików lub innych wydarzeń religijnych, aż po te wielkie, obchodzone przez całe społeczności w wymiarze lokalnym i ogólnonarodowym, a nawet światowym. Był taki czas, że mówiłem dosyć życia wspomnieniami, że trzeba żyć tym, co dzieje się teraz. Zgoda, jednak te wspomnienia mimo wszystko prowadzą do źródeł, do korzeni, są częścią historii.
Doświadczyłem tego w minionych dniach, kiedy wziąłem udział w spotkaniu mojego rocznika ze szkoły podstawowej. Okazją było 35 lat od zakończenia klasy ósmej oraz 50 urodziny koleżanek i kolegów. Uświadomiłem sobie, że kiedyś, bardzo już dawno temu, spotkaliśmy się. Z niektórymi wcześnie, na podwórku, w piaskownicy. Z innymi w przedszkolu, a w końcu z pozostałymi w pierwszej klasie. To na tamten czas przyszedł dzień stanu wojennego i cały ten ponury okres, to wtedy dorastaliśmy do przełomu roku 89, który nastąpił, gdy kończyliśmy klasy pierwsze szkół ponadpodstawowych. To była historia naszego dzieciństwa i dorastania, poznawania świata i mozolnego nieraz zdobywania wiedzy, czas pierwszych zakochań i miłości, mniejszych i większych szkolnych rozrób i narażania się dorosłym. W sferze religijnej był to okres przystępowania do sakramentów pierwszej komunii świętej i spowiedzi, a później jeszcze bierzmowania. Czas historii bogatej i osobliwej, do której wraca się po latach tak, jakby działa się zaledwie wczoraj.
Na spotkaniu pojawiła się mniej więcej połowa. Z grupy ponad siedemdziesięcioosobowej odeszło już na zawsze sześcioro. Wspominaliśmy ich w modlitwie i poźniej w rozmowach. Nie mogło ich przecież zabraknąć. Niektóre twarze jakby zatrzymały się w miejscu, prawie niezmienne, ale byli i tacy, o których trzeba było się dopytywać: kto to jest, bo czas dokonał pierwszych zmian. Ogólnie jednak tematów do intensywnych wspomnień i rozmów nie zabrakło, wraz ze wspominaniem detali, zrozumiałych tylko nam. Niezłą zabawę miałyby dzieci, bądź co bądź już dorosłe, moich koleżanek i kolegów, nie tylko słuchając dziś swoich matek i ojców, ale widząc, jak na kilka godzin pozwolili sobie na powrót do lat dzieciństwa. I to było chyba najlepsze. Nagle zapomnieliśmy o tym, że mamy pół wieku za sobą, że wchodzimy w życiowe „po południu”, na chwilę byliśmy wobec siebie takimi, jak wtedy, beztroskimi wręcz i buntującym się oraz patrzącymi do przodu ze wzdychaniem: kiedy wreszcie będziemy dorośli? Dziś jednak chcielibyśmy raczej zatrzymać tamten czas, spowolnić to, co tak szaleńczo biegnie do przodu.
Nie mam wątpliwości, że takie spotkania są bardzo potrzebne. Dały dużo radości i odnowiły przyjaźń między nami. Tak się dobrze złożyło, że mógł na spotkaniu stawić się kolega pracujący w Chinach, koleżanka z Niemiec, ja z USA i wielu innych. Przecież już „tak młodo” to się nie spotkamy. I jak to w życiu bywa, będzie nas powoli coraz mniej. Ważne są zatem chwile takich spotkań. Rocznice, które trzeba celebrować z wdzięcznością. Wszystkie są okazją do tego, by być wdzięcznym, ale też wyciągnąć jakieś wnioski, które pozostawiły dla nas i potomnych. W tym kontekście też myślę o innych, tych wielkich rocznicach, narodowych i kościelnych. Uświadomiłem też sobie, że w Kościele katolickim oprócz nadzwyczajnych okazji co 25 lat papieże ogłaszają zwyczajny Rok Jubileuszowy. Jest to zawsze szczególny czas łaski dla wszystkich, którzy włączają się w jego celebrację. Od roku 1300 takie jubileusze obchodzone były najpierw co 100 lat, następnie skrócono do 50, a w końcu do 25 lat. Ówczesny papież Paweł II wyszedł z założenia, że każdy człowiek powinien przeżyć swój „własny” jubileusz. Tak więc od 1475 roku są one w Kościele co 25 lat. Najbliższy odbędzie się w 2025 roku pod hasłem: „Pielgrzymi nadziei”. Autor oficjalnego logo Jubileuszu, Giacomo Travisani, tak wytłumaczył to motto: „Jesteśmy pielgrzymami nadziei, ponieważ nosimy w sobie lęki naszych bliźnich, pragnąc się nimi podzielić i uczynić je naszymi własnymi; na to właśnie wskazują przytulone do siebie postacie, spoglądające na Krzyż jako na koło ratunkowe”. Ot taki przykład nie tylko wspomnienia dla wspomnienia, jubileuszu dla celebracji, ale hasła przewodniego, które ma prowadzić w przyszłość.
I to wydaje się sensem takich spotkań rocznicowych, aby patrzeć w przyszłość, będąc wdzięcznym, jednoczyć siły, wzmacniać przyjacielskie relacje, aby dało to pożądany skutek budowania pokoju i cywilizacji życia, przeciwstawiającej się śmierci oraz wszechobecnemu egoizmowi i hedonizmowi.
Rocznice uświadamiają także, że każdy ma swój niepowtarzalny czas i miejsce w historii świata. Czas ten trzeba wykorzystać jak najlepiej, a miejsce zapełnić i chcieć za wszelką cenę pozostawić po sobie coś trwałego. Stąd niech wszelkie rocznice przeżywane będą niekoniecznie hucznie, ale godnie, z szacunkiem dla historii i perspektywą na jutro.
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.