Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
środa, 13 listopada 2024 19:30
Reklama KD Market

Requiem dla Tiny

Requiem dla Tiny
fot. Sebastiao Moreira/EPA-EFE/Shutterstock

Kwiaty pod szwajcarską rezydencją Tiny w Küsnacht i przy gwieździe artystki na hollywoodzkiej alei sław. W mediach społecznościowych tysiące, jeśli nie setki tysięcy wpisów we wszystkich językach globu – tak wierni fani żegnają w tych dniach Tinę Turner. 

Odejście ikony, której słusznie należy się tytuł Królowej Rocka, dało asumpt do emocjonalnych wpisów na Twitterze wielkich tego świata – Joe Bidena, Baracka Obamy, Oprah Winfrey, Erica Claptona, Ricka Astleya, Micka Jaggera, Ciary, Roda Stewarta, Stinga czy Barry’ego White’a. Piosenkarka Gloria Gaynor, która sama wylansowała ikoniczny utwór „I Will Survive” uznała, że Tina „przetarła szlak w muzyce rockowej dla tak wielu kobiet, czarnych i białych”. Ci, którzy znali ją osobiście, mówią o jej cieple i dobroci. 

Kariera Tiny Turner była tyleż imponująca, co pełna dramatycznych zwrotów. 12 nagród Grammy, 180 milionów sprzedanych płyt, a przede wszystkim przeboje, które nie sposób nie znać: „Private Dancer”, „We Don’t Need Another Hero” czy „What’s Love Got To Do With It”. Ale jednocześnie historia przemocy i okresy, gdy wydawało się, że wszystko jest już skończone. 

Urodziła się w Tennessee, więc zaczynała od muzyki gospel, śpiewając w kościelnych chórach. Potem przyszła kolej na rhythm & bluesowe występy w St. Louis, występy w zespole razem z pierwszym mężem Ikem Turnerem. I wreszcie kariera solowa, która miała swoje wzloty i dołki, ale bez wątpienia okazała się spektakularnym sukcesem. To już czas żywiołowego rock and rolla, ale zawsze – może z racji unikalnego głosu Tiny – zmieszanego z brzmieniem soulu i bluesa. 

Kariera solowa nie oznaczała jednak, że Tina Turner pojawiała się na scenach sama. Trudno znaleźć artystę, czy artystkę, który miał/miała okazję zaśpiewać w duecie z Mickiem Jaggerem, Erikiem Claptonem, Bryanem Adamsem, Davidem Bowiem, Barrym White’em czy Erosem Ramazzottim zagrać w filmie akcji u boku Mela Gibsona, czy nagrać tytułową piosenkę do jednej z produkcji o Jamesie Bondzie („Goldeneye”). I doczekał/doczekała się musicalu na Broadwayu opartym na własnej biografii.

Z dużym opóźnieniem dowiedzieliśmy się o tym, że pierwsze małżeństwo było pełne przemocy i zakończyło się pozostawieniem artystki praktycznie bez środków do życia. Opowiedziała o tym w filmie fabularnym z 1993 r., który otrzymał nominację do Oscara, wpisując się w historię walki z przemocą. W drugiej części kariery towarzyszył jej już dobry duch – partner, menedżer, producent muzyczny Erwina Bach, a od 2013 roku drugi mąż. Został z nią na dobre i na złe, także w ostatnich latach życia przepełnionych chorobami i cierpieniem. Jej aktywność trwała z przerwami aż do 70. roku jej życia, kiedy ruszyła w swoją ostatnią trasę „Tina: Live in Concert Tour”.

Na piosenkach Tiny Turner wychowały się co najmniej dwa pokolenia – nie tylko w USA. Jak wyglądały jej koncerty – wystarczy zajrzeć na YouTube. Słuchano jej także nad Wisłą, gdzie także miano okazję docenić jej szczególny dar, jakim była umiejętność dzielenia się własną energią ze wszystkimi uczestnikami jej występów. W 1981 roku, dosłownie na kilkanaście dni przed ogłoszeniem stanu wojennego, Tina zaśpiewała koncert w katowickim Spodku, wspominany do dziś. Jak głoszą plotki, było to jeszcze przed triumfalnym powrotem artystki na światowe sceny (lata 1983-84), więc biednym agencjom artystycznym komunistycznego państwa, liczącym każdego dolara, udało się sprowadzić królową rocka do Polski za w miarę przystępną cenę. Ale – jeśli wierzyć naocznym świadkom – śląski występ Tiny Turner nie miał nic wspólnego z artystyczną chałturą. Zawsze bowiem dawała z siebie wszystko, szukając kontaktu z każdym, kto przyszedł na jej koncert.

Nie jestem ani krytykiem muzycznym, ani wyszukanym koneserem rock and rolla, soulu czy rhythm & bluesa. Ale mam wrażenie, że oprócz otaczającej nas dźwiękowej papki są także artyści i utwory, które sprawiają, że świat wokół nas staje się na chwilę radośniejszy i po prostu lepszy. Może dlatego będzie mi tak bardzo brakować żywiołowej Tiny Turner i jej niepowtarzalnego, lekko schrypniętego głosu.

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama