Apokalipsy na granicach nie było. Po wygaśnięciu covidowego rozporządzenia Title 42, pozwalającego na zawracanie imigrantów z powrotem na meksykańską stronę, liczba zatrzymań trochę się zmniejszyła. Problem jednak nie zniknął i trudno wskazać na realne rozwiązania, które pozwolą na zmniejszenie napięć migracyjnych, nie tylko na granicy z Meksykiem, ale także w takich miastach jak Chicago.
Zwiększona obecność imigrantów głównie z Ameryki Łacińskiej jest zjawiskiem, które trudno zignorować. W ostatnich dniach przed wygaśnięciem rozporządzenia Title 42 liczba zatrzymywanych przez U.S. Border Patrol dochodziła do 11 tys. dziennie, co było wynikiem bliskim rekordu. Jedną z przyczyn naporu na południową granicę była niepewność co do nowych rozporządzeń, jakie zaczną być wprowadzane, aby wypełnić lukę po pandemicznych obostrzeniach.
Administracja utrzymuje, że po wygaśnięciu Title 42 napór imigrantów okazał się mniejszy, niż się tego spodziewano. Sekretarz Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego Alejandro Mayorkas poinformował, że pierwszego dnia po wygaśnięciu rozporządzenia zatrzymano zaledwie 6300 migrantów, a drugiego jedynie 4200. Wcześniej nie brakło głosów wieszczących kolejną apokalipsę. Wygasające przepisy, mające charakter rozporządzeń sanitarno-epidemiologicznych, pozwalały na natychmiastowe wydalanie większości zatrzymywanych imigrantów, nawet starających się o azyl.
Kryzys, jakiego nie byłoIch obecność widać także w wielkich miastach, jak Chicago i Nowy Jork, do których republikańscy gubernatorzy z południa wysyłali całe autokary z potencjalnymi azylantami. Stwarza to poważne napięcia nie tylko dla lokalnych budżetów, ale także wśród całych społeczności zaniepokojonych obecnością migrantów, których z braku innych lokali umieszcza się w salach gimnastycznych, na posterunkach policji, w parkach miejskich, a nawet w byłych więzieniach.Rich Guidice, szef chicagowskiego Office of Emergency Management and Communications od prawie 20 lat stwierdził wręcz, że nigdy za jego pamięci miasto nie przeżywało podobnych problemów. Od września ubiegłego roku do Wietrznego Miasta przyjechało ponad 8000 potencjalnych azylantów, a w drodze znajdują się kolejni. To bodaj najpoważniejszy problem, z jakim będzie musiał zmierzyć się nowy burmistrz Brandon Johnson na początku urzędowania. Mimo deklaracji o gościnnym traktowaniu imigrantów miasto nie ma pieniędzy ani możliwości lokalowych, aby poradzić sobie z kryzysem. Oprócz konieczności zapewnienia dachu nad głową miasto musi finansować koszty pomocy żywnościowej i opieki medycznej w nagłych wypadkach, a także przyjąć do szkół dzieci, które przyjechały razem z dorosłymi. Największym wyzwaniem według Guidice, jest przejście od rozwiązań tymczasowych – takich jak umieszczanie imigrantów na policji czy w parkach miejskich – do permanentnych, które przywrócą wszystkim poczucie stabilizacji.Także w wielu innych miastach zaczęto mówić o kryzysie humanitarnym. Podobnie jest przy granicy, gdzie przepełnione są ośrodki dla migrantów, a w ostatnich dniach obowiązywania Title 42 zanotowano zwiększoną liczbę hospitalizacji z powodu obrażeń odniesionych podczas prób pokonania granicznego płotu.
Co zamiast Title 42?Administracja Bidena, wbrew oskarżeniom Republikanów o zupełną bezczynność w sprawie południowej granicy, wprowadziła nowe rozporządzenia i procedury, stosując taktykę kija i marchewki. Tą drugą jest tworzenie legalnych ścieżek dostania się do USA. Biały Dom zapowiedział utworzenie regionalnych centrów w różnych krajach Ameryki Łacińskiej (na początku w Kolumbii i Gwatemali), pozwalających potencjalnym imigrantom na złożenie wniosków o przyznanie statusu uchodźcy. Inicjatywę wsparły także takie kraje jak Kanada i Hiszpania, które zgodziły się na przyjęcie azylantów.
Administracja wpuszcza także do USA 30 tys. osób miesięcznie na statusie humanitarian parole z czterech krajów – Wenezueli, Kuby, Nikaragui i Haiti. Imigranci ci muszą posiadać sponsorów i mogą przebywać w USA przez dwa lata. Program ten posiada jednak poważne ograniczenia – wyklucza ludzi nieposiadających żadnych kontaktów w Stanach, nie mówiąc już o migrantach z innych krajów regionu – Hondurasie, Kolumbii czy Ekwadorze.
Przysłowiowym kijem stały się z kolei kolejne obostrzenia związane próbami nielegalnego przekroczenia granicy. Większość imigrantów, aby złożyć wniosek o azyl w USA, będzie teraz musiała udowodnić, że odmówiono im ochrony międzynarodowej w jednym z krajów, które przemierzyli w drodze do Stanów Zjednoczonych. Wyjątki dotyczą jedynie sytuacji nadzwyczajnych, takich jak stan zdrowia. Inną legalną furtką jest stawienie się na granicy na umówioną godzinę w celu złożenia wniosków. Termin można ustalić jedynie za pośrednictwem aplikacji na telefon komórkowy. Jak jednak donosi New York Times, na razie liczba takich interviews na granicy jest bardzo ograniczona.
Jednocześnie zaostrzono kary za nielegalne przekraczanie granicy, w tym pięcioletni zakaz wjazdu do USA dla zatrzymywanych. Część z tych rozporządzeń obrońcy imigrantów zdążyli już jednak zaskarżyć w sądach i nie wiadomo, jak długo będą obowiązywać. Z drugiej jednak strony sąd federalny na Florydzie zabronił wypuszczania do USA potencjalnych azylantów bez wyznaczenia daty przesłuchania sądowego. Warto jednak pamiętać, że już teraz kolejki do sądów sięgają kilku lat, o czym alarmują prawicowe media. Rząd federalny odwołał się od tego orzeczenia, co pokazuje, że z braku nowych ustaw o kształcie polityki imigracyjnej znów może decydować trzecia władza – sądownicza.
Potrzebne trwałe rozwiązaniaWarto pamiętać – o czym pisałam tydzień temu – że powody, dla których setki tysięcy ludzi decydują się na podjęcie próby dostania się do USA, nie znikną z dnia na dzień. W Ameryce Środkowej nie dzieje się dobrze, a bieda, wojny gangów i zmiany klimatyczne zmuszają do podejmowania dramatycznych decyzji. A przecież do Stanów próbują przedostać się migranci z Ameryki Południowej, Azji czy Afryki. Sprzyja temu także dostępność pracy – bezrobocie utrzymuje się wciąż na niskim poziomie i mimo zakazów znalezienie pracy jest wciąż stosunkowo proste.Obecny kryzys przypomina o tym, o czym w USA mówi się od co najmniej kilkunastu lat – konieczności przebudowania systemu imigracyjnego. Do tego potrzebna jest jednak rzeczowa debata i wola kompromisu w podzielonym Kongresie. Na to jednak nie ma większych nadziei, więc do migracyjnych kryzysów będziemy musieli się przyzwyczaić.
Jolanta Telega[email protected]