Choć koronacja króla Karola III i jego żony, królowej Camilli, miała być skromniejsza od koronacji Elżbiety II 70 lat temu, wcale na taką nie wyglądała, a świątecznego nastroju nie zepsuły ani padający niemal bez przerwy deszcz ani nieliczne protesty przeciwników monarchii.
Pod kilkoma względami sobotnia uroczystość faktycznie miała mniejszą skalę - trwała dwie godziny, a nie cztery, do Opactwa Westminsterskiego zaproszono prawie cztery razy mniej osób (i znacznie mniej polityków niż poprzednio), a trasa procesji koronacyjnej była niemal trzy razy krótsza. Już po zakończeniu właściwej ceremonii okazało się, że ze względu na niesprzyjającą pogodę skrócony zostanie też tradycyjny przelot samolotów nad Pałacem Buckingham. Ale to wszystko nie zepsuło nastrojów dziesiątków tysięcy osób zgromadzonych wzdłuż trasy.
W oświadczeniu wydanym w przededniu koronacji brytyjski premier Rishi Sunak napisał m.in., że żaden inny kraj nie jest w stanie wystawić równie olśniewającego pokazu - i sobotnia ceremonia, zarówno sama koronacja w Opactwie Westminsterskim, jak i parada koronacyjna ze złotą karetą z 1762 roku i pięcioma tysiącami żołnierzy uzasadniała to twierdzenie.
Koronacja nie zmienia statusu monarchy - Karol III został królem Wielkiej Brytanii oraz 14 innych państw we wrześniu zeszłego roku, z chwilą śmierci swojej matki, Elżbiety II, jest natomiast, jak mocno podkreślał Pałac Buckingham, nie tylko okazją do zabawy i świętowania, ale również uroczystą ceremonią religijną. Brytyjski monarcha jest głową Kościoła Anglii. Po raz pierwszy w historii byli szeroko reprezentowani na koronacji przedstawiciele innych wyznań.
Po raz pierwszy też przy okazji państwowych uroczystości w Opactwie Westminsterskim fragment z Biblii - konkretnie z Listu do Kolosan - odczytywał premier będący innego wyznania niż chrześcijańskie. Rishi Sunak jest praktykującym hinduistą.
Ściśle religijny charakter miał jeden z dwóch najważniejszych momentów nabożeństwa w Opactwie Westminsterskim, gdy odprawiający je arcybiskup Canterbury Justin Welby namaścił olejkiem z oliwek ze Wzgórza Oliwnego w Jerozolimie króla, robiąc mu znak krzyża na czole, piersi i dłoni. Był to jedyny moment ceremonii niewidoczny ani dla zgromadzonych w świątyni ani dla oglądających transmisję. Na czas namaszczenia król został zasłonięty specjalną ozdobną płachtą.
Wszyscy natomiast mogli zobaczyć moment, który nastąpił chwilę później i był kulminacją całej ceremonii - siedzącemu na mającym ponad 700 lat tronie Karolowi III arcybiskup Welby nałożył na głowę koronę św. Edwarda, największą i najważniejszą z brytyjskich koron. Monarcha ma ją na głowie tylko raz w życiu - właśnie podczas koronacji, i to nie całej, bo w drodze powrotnej do Pałacu Buckingham Karol III miał już mniejszą, "codzienną" koronę imperialną.
Znaczącą zmianą w stosunku do poprzednich koronacji było to, że przysięgę na wierność królowi złożył tylko następca tronu, książę William, a nie jak to było poprzednio - wszyscy członkowie rodziny królewskiej i wszyscy obecni członkowie Izby Lordów. Za to, co było nowością, arcybiskup Welby wezwał zgromadzonych w świątyni oraz oglądających transmisję, aby jeśli chcą, dołączyli się do tej przysięgi, mówiąc: "Przysięgam, że dochowam wierności Waszej Królewskiej Mości oraz Waszym dziedzicom i następcom zgodnie z prawem. Tak mi dopomóż Bóg".
W Opactwie Westminsterskim było około 2200 osób, w tym jak poinformowało po zakończeniu uroczystości brytyjskie ministerstwo spraw zagranicznych, szefowie państw lub rządów z 90 państw. Bardzo skromna w porównaniu do koronacji Elżbiety II była reprezentacja brytyjskiego parlamentu, za to jedną piątą obecnych stanowiły osoby, które zaproszono ze względu na to, że wyróżniły się działaniami charytatywnymi lub aktywnością na rzecz lokalnych społeczności, w tym zwłaszcza podczas pandemii Covid-19.
Jeśli chodzi o uczestników, to przez długi czas największą uwagę wszystkich skupiało to, czy na koronację przyjedzie skonfliktowany z resztą rodziny młodszy syn Karola III, książę Harry. Przyjechał, ale bez swojej amerykańskiej żony, księżnej Meghan, i bez dzieci, którzy zostali w Kalifornii. Jak podały w sobotę wieczorem media, Harry prosto z Opactwa Westminsterskiego udał się na londyńskie lotnisko Heathrow.
Nie było go zatem na balkonie Pałacu Buckingham, na który tradycyjnie wyszli członkowie rodziny królewskiej, aby pozdrowić zgromadzone przed nim tłumy ludzi. W planach było jeszcze obserwowanie przelotu samolotów wojskowych, ale ten z racji zachmurzenia i stale padającego deszczu został mocno ograniczony. Ostatecznie przeleciało tylko kilka śmigłowców oraz myśliwce z zespołu akrobacji lotniczych Red Arrows, które zostawiły na niebie czerwone, białe i niebieskie smugi.
Ta wymuszona zmiana planów nie zepsuła jednak nastrojów zgromadzonych, którzy mimo deszczu tłumnie zebrali się zarówno przed Pałacem Buckingham oraz wzdłuż trasy i wyraźnie zdominowali antymonarchistyczne protesty. Te były wprawdzie widoczne, ale okazały się znacznie mniejsze niż zapowiadali ich organizatorzy.
Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)