Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 13:41
Reklama KD Market

Dzień skupienia

Dzień skupienia
fot. Pixabay.com

Wiele razy już o tym pisałem i mówiłem, że nie jest możliwe życie w pełni, jeśli ograniczy się je tylko do sfery fizycznej, a nawet jeszcze intelektualnej. Jest potrzebne świadome przeżywanie życia duchowego, a ono domaga się czasu, jak wszystko inne zresztą oraz dyscypliny. W amerykańskiej rzeczywistości wielu korzysta z wiosennej przerwy szkolnej na tak zwany „spring break”, w Polsce zaś ludzie mają za sobą „majówkę”, czyli długi weekend majowy. Nie chodzi w tym czasie o to, żeby wyjechać gdzieś daleko na wakacje. Ludzie jadą często gdzieś w okolice swojego zamieszkania, żeby, jeśli tylko na to pozwala pogoda, zaczerpnąć nieco świeżego powietrza, pobyć razem, pozwiedzać nieznane dotąd tereny. To im często wystarcza do tego, by móc wrócić do swojej szarej codzienności z nową energią. Gdyż jest to czas nie tylko dla ciała, ale chyba przede wszystkim dla ducha. 

Istnieje w kościelnej nomenklaturze coś takiego jak „dzień skupienia”. Jest to czas przeznaczony na wyciszenie, skupienie, modlitwę i refleksję. Będąc w seminarium duchownym, mieliśmy zorganizowany taki dzień raz w miesiącu. Jako duchowni i zakonnicy, powinniśmy właściwie zawsze taki czas znajdywać. W praktyce niestety wygląda to często zupełnie inaczej. Także świeccy w Kościele mają wiele okazji, aby uczestniczyć od czasu do czasu w takiej formie wyciszenia i modlitwy. Są organizowane dni skupienia dla różnych grup i stanów, przy różnych okazjach. Istnieją też centra i domy rekolekcyjne, które mają bogatą nieraz ofertę weekendowych sesji formacyjnych na różne tematy związane z życiem duchowym. Znam ludzi, którzy regularnie z takich form korzystają. Odpowiadają w ten sposób na wewnętrzną potrzebę, aby pracując nad sobą i swoją duchowością, żyć w pełni i czerpać siłę potrzebną do codziennych wyzwań i pracy. Mam dla tych ludzi ogromny szacunek za tę wolę, którą przecież niejednokrotnie z niemałym poświęceniem i nakładem realizują. Efekty jednak widać i można je odczuwać w kontakcie z nimi. 

Tydzień temu powiedziałem sobie: Stop! Tak dłużej się nie da! Bez czasu na życie duchowe staję się pusty, próżny i słaby. Potrzebuję zostawić wszystko i wybyć poza dom, by przeznaczyć następne 24 godziny dla Pana i przeżyć je w Jego obecności. Uświadomiłem sobie, że bardzo dawno tego nie robiłem, usprawiedliwiając się tym, że zawsze jest coś do zrobienia, że przecież inni mnie potrzebują, że nie mam czasu. W takiej narracji pozwala się na to, że czas ucieka, mijają miesiące i lata, wszystko coraz szybciej. Duchowa zadyszka staje się chorobliwą astmą, a w środku coraz głośniej odzywa się pustka. I jest jeszcze coś. Jest pycha, że przecież jestem „nauczycielem”, „przewodnikiem”, to inni mnie potrzebują, a ja? W tym kontekście trafiłem na słowa homilii papieża Franciszka, którą w marcu 2023 roku wygłosił podczas nabożeństwa pokutnego, które zainicjował dziewięć lat temu jako „24 godziny dla Pana”. Papież mówił: „Ten, kto jest zbyt bogaty w siebie i swoją religijną ‘doskonałość’, uważając się za sprawiedliwego i lepszego od innych (…) ‘Ja, ja, ja’. Ileż razy zdarza się, że myślisz, że jesteś lepszy od innych. Niech każdy zastanowi się nad tym w swoim sercu. Taki człowiek jest zadowolony z faktu, że ocalił pozory; czuje się ‘w porządku’, ale w ten sposób nie może uczynić miejsca dla Boga, ponieważ nie odczuwa Jego potrzeby. Wiele razy, ‘czyści katolicy’ czują się w porządku, bo chodzą do parafii, co niedziela chodzą na Mszę św. i chwalą się, że są przyzwoici. Niczego specjalnie nie potrzebuję, Pan mnie zbawił. Co się tam stało – że miejsce Boga zajmuje jego ‘ja’ i dlatego, choć odmawia modlitwy i wypełnia święte obrzędy, tak naprawdę nie rozmawia z Panem”.

Przyznam, uderzyły mnie te słowa. Odnalazłem siebie, jako adresata, który musi się raz po raz obudzić i zobaczyć, że zbyt wiele jest tego „ja”, że trzeba zwrócić się ku Niemu, aby być bardziej i szczerze dla innych. Wsiadłem zatem w autobus i pojechałem do oddalonego zaledwie o 10 km klasztoru Franciszkanów Odnowy, poprosiłem o skromny pokoik i zamknąłem buzię, aby otworzyć serce i słuchać. Lektura Pisma świętego, wspólnie odmawiana z zakonnikami modlitwa brewiarzowa, adoracja Najświętszego Sakramentu, różaniec, to wszystko wystarczyło, aby trwając w ciszy, móc zacząć ponownie słyszeć delikatny głos Pana, który mówi do serca. To wszystko przygotowało mnie do własnej spowiedzi św. i koncelebrowania Eucharystii jako bardzo szczególnego spotkania z Panem. To był bardzo intensywny czas, gdyż wyjeżdżając dokładnie 24 godziny później, czułem, jakbym był tam całe tygodnie. A to zaledwie kilkanaście godzin, dokładnie jeden dzień! Wyjeżdżałem duchowo wypoczęty i wzmocniony na kolejne dni, które niemal od samego początku okazują się bardzo trudne. 

Trudno powiedzieć, że polecam każdemu, że zachęcam, bardziej chciałbym powiedzieć, że to jest konieczność, bez której trudno żyć. Podobnie jak bez codziennej modlitwy, nie tylko pacierza, ale tej pogłębionej, z zaangażowaniem myśli i pamięci, bazującej na czytaniu słów zawartych w Biblii, a zwłaszcza w Ewangelii. To nie jest tak, że jest to coś niemożliwego. Przeciwnie, każdy może sobie ofiarować taki czas, jeżeli tylko chce. Miejsc sprzyjających skupieniu jest wciąż, Bogu dzięki, bardzo wiele. Potrzeba jedynie osobistej decyzji. 

Jeszcze jeden (mocny) cytat ze wspomnianej homilii papieża Franciszka: „Pan przychodzi do nas, kiedy oddalamy się od naszego zarozumiałego ‘ja’. Zastanówmy się: czy jestem zarozumiały, czy uważam się za lepszego od innych? Czy patrzę na kogoś z pogardą? ‘Dziękuje ci Panie, że mnie ocaliłeś, bo nie jestem jak ci ludzie, którzy nic nie rozumieją. Chodzę do kościoła, na Mszę św., mam ślub kościelny, a ci są rozwiedzionymi grzesznikami’. Jeśli takie jest twoje serce, to pójdziesz do piekła. By przybliżyć się do Boga, trzeba powiedzieć ‘Panie, ja jestem pierwszym z grzeszników, a jeśli nie upadłem w największy brud, to tylko dlatego, że Twoje miłosierdzie wzięło mnie za rękę’ (…), Bóg wyciąga rękę, by nas podnieść, gdy potrafimy ‘sięgnąć dna’ i powierzamy się Jemu w szczerości serca. Taki jest Bóg: czeka na nas na dnie, bo w Jezusie chciał ‘pójść na dno’, ponieważ nie boi się zejść w otchłanie, które są w nas, dotknąć ran naszego ciała, przyjąć nasze ubóstwo, porażki życiowe, błędy, które popełniamy na skutek słabości lub zaniedbania, a wszyscy ich dokonaliśmy.” Jednak, żeby dojść do takiej postawy, bardzo pokornej i szczerej, potrzeba oddalić się od chaosu codzienności i pozwolić sobie na chwilę ciszy i skupienia. Takie chwile, bo tu nie chodzi o jednorazowe „coś”, naprawdę wzmacniają i odmieniają życie!

ks. Łukasz Kleczka SDS

Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama