Tej debaty nie powinno się ignorować. Biały Dom i Kapitol mają około miesiąca na uniknięcie ogłoszenia niewypłacalności przez Stany Zjednoczone. I nie jest to tylko mniej lub bardziej abstrakcyjna dyskusja polityczna – skutki braku kompromisu odczuje nie tylko każdy mieszkaniec Stanów Zjednoczonych, ala cały świat.
Nie jest tajemnicą, że Stany Zjednoczone mają gigantyczny dług publiczny (31,4 biliona dolarów, US trillion) i żyją wciąż (przynajmniej częściowo) za pożyczane pieniądze. Dług publiczny wzrósł jeszcze bardziej w czasie pandemii, gdy obie administracje – republikańska i demokratyczna – próbowały ratować gospodarkę zastrzykami z transferów społecznych.
Kotwicą, która miała ograniczać ciągłe zwiększanie długu publicznego, miało być ustalanie przez Kongres dopuszczalnego pułapu zadłużenia. Ponieważ jednak USA ciągle notują deficyty budżetowe, co jakiś czas poziom zaciągniętych zobowiązań dociąga do dopuszczalnej granicy i znów musi zapaść decyzja o podwyższeniu pułapu. A jeśli można coś na tym politycznie ugrać, robi się awantura.
Nie inaczej jest i tym razem. Sekretarz Departamentu Skarbu Janet Yellen ostrzega, że już z początkiem czerwca, a więc co najmniej miesiąc wcześniej od prognoz, Stany Zjednoczone mogą przestać płacić swoje rachunki. Przewodniczący Izby Reprezentantów Kevin McCarthy uznał z kolei, że przy okazji podwyższenia limitu można dokuczyć Demokratom i obciąć wydatki na programy społeczne. Ustawa przegłosowana w izbie niższej jest nie do przyjęcia w Senacie i w Białym Domu. Mamy więc kryzys polityczny, który – jeśli chcemy uniknąć finansowej apokalipsy – powinien zakończyć się kompromisem w ciągu najbliższych kilku tygodni.
Polityczna awantura o podwyższenie pułapu zadłużenia nie będzie neutralna dla naszych kieszeni. Już teraz zwiększa poczucie niepewności, co ma swoje odbicie w słabnącym dolarze i wahaniach kursów giełdowych. Gdyby nie doszło do porozumienia, zagrożone mogą być nawet wypłaty z innych federalnych programów, np. Social Security, które jest podstawą utrzymania dla większości amerykańskich emerytów. Dla wielu rodzin nawet małe opóźnienie wypłat może oznaczać poważne problemy finansowe.
W jeszcze większej niepewności żyją 2 miliony pracowników rządu federalnego oraz 1,4 mln aktywnych żołnierzy, a także weterani i beneficjenci Supplemental Security Income, którym administracja wypłaca co miesiąc 25 miliardów dolarów.
Niewypłacalność (default) nie oznacza co prawda, że rząd przestanie z dnia na dzień regulować wszystkie swoje zobowiązania wobec wierzycieli. Do Departamentu Skarbu wciąż wpływać będą pieniądze z podatków, którymi można by było spłacać na czas część dłużników i spłacać inne zobowiązania. Nie wiadomo jednak, jakie kryteria decydowałyby w takim przypadku o priorytetach, czyli kogo spłacanoby w pierwszej kolejności, a kogo przesuniętoby na koniec kolejki. Jedno jednak jest pewne – nawet chwilowa niewypłacalność zachwiałaby na długie lata wiarygodnością Stanów Zjednoczonych i dolara, będącego wciąż główną walutą rezerwową całego globu. Wystarczy przypomnieć zaniepokojenie rynków, gdy w 2011 roku, przy podobnym przesileniu politycznym w sprawie limitu długu, agencja ratingowa Standard & Poors’s obniżyła rating amerykańskiego długu z najwyższej kategorii AAA do AA+. Teraz Moody’s Analytics prognozuje, że przedłużający się kryzys może doprowadzić do spadku głównych wskaźników giełdowych nawet o jedną trzecią, co odbije się m.in. na wysokości oszczędności na kontach emerytalnych.
To nie koniec czarnych prognoz. Niewypłacalność Stanów Zjednoczonych spowoduje, że znacznie wzrośnie oprocentowanie amerykańskich papierów skarbowych, bo inwestorzy będą sobie liczyć więcej za ryzyko. A to przełoży się na koszt kredytów konsumenckich czy hipotecznych, który i tak poszedł w górę po serii podwyżek stóp procentowych przez Rezerwę Federalną. Pożyczki będą więc drogie i nie dla każdego.
Projekcje Moody’s przewidują także możliwość recesji, która będzie tym głębsza, im dłużej trwać będzie kryzys. Tygodniowy okres niewypłacalności może przełożyć się na milion utraconych miejsc pracy (głównie w sektorze finansów), skok bezrobocia powyżej 5 proc. i 0,5 proc. recesję. Sześciotygodniowy impas to już strata 7 milionów miejsc pracy, bezrobocie powyżej 8 proc. i 4-procentowa recesja. Długoterminowe skutki byłyby odczuwalne przez całą dekadę. Co więcej, konsekwencje niewypłacalności odczułby także cały świat, bo kryzys największej gospodarki świata nie ograniczyłby się tylko do jednego kraju.
Spór o podwyższenie limitu zadłużenia nie jest więc jedynie kłótnią polityków w Waszyngtonie. Stawka jest bardzo wysoka i trzeba mieć nadzieję, że przy próbach wyjścia z impasu żadnej ze stron sporu nie zabraknie poczucia odpowiedzialności.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.