Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 23 grudnia 2024 08:24
Reklama KD Market

Horror w Bostonie

Chwila po zamachu (fot. Wikipedia)

W słoneczne poniedziałkowe popołudnie 15 kwietnia 2013 roku tłumy mieszkańców wyległy na ulice Bostonu, aby dopingować zawodników biorących udział w popularnym maratonie. Jednak tuż przed 3.00 po południu sportowe święto nagle zmieniło się w horror, gdy w pobliżu mety zdetonowano dwie bomby domowej roboty. W wyniku wybuchów zginęły trzy osoby, a kolejne 281 zostało ranne. Dwanaście osób musiało mieć amputowane kończyny. Najmłodsza z nich miała 7 lat...

Dwie eksplozje

Organizowany w Dzień Patriotów słynny Maraton Bostoński jest jednym z najważniejszych wydarzeń w lokalnym miejskim kalendarzu. Tamtego dnia na ulicach wzdłuż trasy biegu zgromadziło się ponad pół miliona ludzi, aby kibicować kilkuset biegaczom. Wśród nich znajdowały się dwie przyjaciółki – 29-letnia Krystle Campbell i Karen McWarren. – Tamtego dnia poszłyśmy kibicować mojemu chłopakowi, Kevinowi – wspominała Karen. – Stanęłyśmy blisko mety, bo chciałam widzieć, jak Kevin przekracza linię. Wtedy nastąpił pierwszy wybuch. Dwanaście sekund później drugi.

– Kiedy się ocknęłam, leżałam na chodniku – opowiadała Karen. – Czułam okropny odór i dzwoniło mi w uszach. Rozejrzałam się dookoła. Scena była jak z horroru. (...) Obok mnie leżała Krystle. Wzięłam ją za rękę, ale była zupełnie bezwładna. Wtedy dotarło do mnie, że stało się coś potwornego. Karen została zabrana do szpitala jako jedna z pierwszych ofiar. I choć lekarze musieli amputować jedną z jej nóg, przeżyła. Krystle nie miała tyle szczęścia – była jedną z trzech ofiar śmiertelnych, obok studentki z Chin oraz 8-letniego Martina Richarda.

Czarna czapka, biała czapka

Około 40 minut po zamachu grupa lokalnych, stanowych i federalnych funkcjonariuszy utworzyła tymczasowe centrum dowodzenia. Natychmiast rozpoczęto zbieranie nagrań z kamer monitoringu i przesłuchiwanie świadków. Wczesnym rankiem następnego dnia śledczy przeczesali obszar 15 przecznic w pobliżu miejsca zamachu. Stąpali ostrożnie po rozbitym szkle i plamach krwi w poszukiwaniu potencjalnych dowodów.

Znaleźli fragmenty plecaka, gwoździe i metalowe kulki oraz pokrywę szybkowaru, którą siła wybuchu posłała aż na dach pobliskiego budynku. Przeanalizowano tysiące zdjęć i filmów, które zostały zebrane od przedsiębiorców, mieszkańców Bostonu i turystów obecnych na miejscu zdarzenia. Szybko skoncentrowano się na dwóch mężczyznach, którzy pojawili się w nagraniach zrobionych kilka minut przed eksplozjami. Nazwano ich „Biała czapka” i „Czarna czapka”.

Mężczyźni, choć początkowo trzymali się razem, w pewnym momencie rozdzielili się i poszli w przeciwnych kierunkach. Zwrócili uwagę śledczych także dlatego, że każdy miał przewieszony przez ramię plecak, który przypominał ten znaleziony na miejscu zdarzenia. Na nagraniach widać było, jak „Biała czapka” położył na ziemi swój plecak, następnie odszedł i wykonał telefon. Sekundę później wybuchła pierwsza bomba. Kiedy wszyscy uciekali w popłochu, chłopak spokojnie oddalił się z miejsca zdarzenia. Nikt nie miał wątpliwości, że odnaleziono sprawców potwornego zamachu.

Wytypowanie podejrzanych było ważnym krokiem, ale niestety nagrania były na tyle rozmyte i ziarniste, że niemożliwe było zidentyfikowanie mężczyzn. Dopiero zapis z kamery udostępniony przez właściciela jednej z restauracji okazał się wystarczająco wyraźny. Jeszcze tego samego dnia w czasie popołudniowej konferencji prasowej FBI opublikowało zdjęcia podejrzanych, prosząc mieszkańców o pomoc w ich identyfikacji. Jednak, ku zdziwieniu agentów, nikt nie zadzwonił. Jak później się okazało, zostali jednak rozpoznani przez swoich znajomych.

O 3.00 nad ranem do Youssefa Eddafali, studenta lokalnego uniwersytetu, zadzwonił jego kolega, pytając, czy widział podobizny zamachowców. – Czy nie uważasz, że jeden z nich do Dżohar? – zapytał. Jednak Youssef był sceptyczny. Dżohar był jego przyjacielem, kapitanem drużyny zapaśniczej, „wyluzowanym dzieciakiem, lubianym przez rówieśników”. Nie mieściło mu się w głowie, że jego najbliższy kolega mógłby być zamachowcem. Żaden z nich nie zawiadomił policji, że mogą znać jednego z terrorystów.

Strzelanina w Watertown

Następnego dnia po opublikowaniu zdjęć mieszkańcy okolic Massachusetts Institute of Technology zaalarmowali policję o strzałach w pobliżu kampusu. Przybyli na miejsce funkcjonariusze zastali podziurawiony radiowóz i martwego policjanta, Seana Colliera. Wyglądało na to, że morderca szarpał się z funkcjonariuszem, prawdopodobnie próbując odebrać mu broń. Podejrzewano, że morderstwa dokonali ci sami mężczyźni, którzy wcześniej podłożyli bomby.

Około 10.00 wieczorem mężczyźni porwali studenta Danny’ego Menga. – Wybrałem się na wieczorną przejażdżkę. Właśnie kupiłem nowy samochód i chciałem się nim nacieszyć. (...) Podszedł do mnie chłopak, myślałem, że chce zapytać o drogę, ale on przyłożył mi pistolet do głowy i kazał ruszać. Drugi z mężczyzn początkowo jechał za nimi innym samochodem, ale w którymś momencie przesiadł się do mercedesa Danny’ego. – Przełożyli do mojego bagażnika jakieś kartony i pojechaliśmy dalej moim samochodem. Jak się później okazało, w kartonach znajdowały się kolejne bomby, które mężczyźni zamierzali zdetonować w Nowym Jorku.

Danny gorączkowo zastanawiał się nad możliwością ucieczki. Okazja nadarzyła się w trakcie postoju na stacji benzynowej. Udało mu się wyskoczyć z samochodu i uciec do budynku, skąd zadzwonił po policję. Na miejsce natychmiast wezwano wszystkie możliwe służby. Policjant, który przybył na miejsce jako pierwszy, próbował zatrzymać podejrzanych, jednak na widok radiowozu mężczyźni zaczęli strzelać.

W spokojnym podmiejskim miasteczku Watertown, w otoczeniu domów jednorodzinnych, rozpoczęła się regularna bitwa. Mężczyźni byli otoczeni, ale nie poddawali się. Rzucili w kierunku funkcjonariuszy kolejną bombę. – Gdyby nie rzucili jej w powietrze, ale postawili na ziemi, nie rozmawialibyśmy dzisiaj. Nic by z nas nie zostało – twierdził później jeden z policjantów.

Nagle sprawy przybrały nieoczekiwany obrót. Jednemu z zamachowców skończyła się amunicja. – Trafiłem go wiele razy. Jestem instruktorem, wiem, kiedy trafiam do celu – opowiadał jeden z funkcjonariuszy. – Ale on, jak gdyby nigdy nic, szedł w naszą stronę. W końcu został powalony na ziemię i obezwładniony. Widząc to, jego towarzysz wskoczył do samochodu i ruszył w ich stronę. Policjantom udało się odskoczyć. Ranny terrorysta nie miał szans. Samochód przejechał po nim, wlokąc go przez jakiś czas po asfalcie. Kierowca przebił się przez blokadę z radiowozów i uciekł.

Sen o igrzyskach

Podczas gdy funkcjonariusze ruszyli w pościg za zbiegiem, do szpitala zabrano ciężko rannego mężczyznę. Nie udało się go przesłuchać, zmarł wkrótce potem, jednak ustalono jego tożsamość. Zidentyfikowano go jako pochodzącego z Czeczenii Tamerlana Carnajewa. Był utalentowanym bokserem amatorem, który marzył o reprezentowaniu Stanów Zjednoczonych na olimpiadzie. Jednak krótko przed wyjazdem okazało się, że zmieniły się przepisy i na olimpiadę mogli pojechać jedynie zawodnicy będący obywatelami USA. Chłopak uznał jednak, że brak zgody na wyjazd podyktowany był faktem, iż jest wyznawcą islamu.

Wydarzenie to bardzo zmieniło Tamerlana. Zaczął regularnie uczęszczać do meczetu i, jak powiedział jego trener, jego religijność zaczęła przekraczać granice fanatyzmu. Zaczął mówić o dżihadzie i zabijaniu niewiernych. FBI przez chwilę interesowało się nim i jego młodszym bratem Dżoharem. Obaj zostali przesłuchani i puszczeni wolno, bowiem uznano, że nie stanowią żadnego zagrożenia.

Polowanie na Dżohara

W tym momencie priorytetem wszystkich zaangażowanych służb było odnalezienie Dżohara. Przeszukano mieszkanie braci Carnajewów oraz pokój, który zajmował Dżohar na kampusie uniwersyteckim, jednak nie było po nim śladu. Uznano, że musi ciągle ukrywać się w Watertown. Setki uzbrojonych funkcjonariuszy przez wiele godzin bezskutecznie przeczesywało okolicę. Dopiero w piątkowy wieczór trafiono na ślad chłopaka.

O 6.42 wieczorem policja w Watertown otrzymała telefon od jednego mieszkańców, który zauważył, że jego stojąca na podwórku łódź jest pokryta śladami krwi a pod plandeką ktoś się ukrywa. W ciągu kilku chwil na miejsce zjechało się ponad 100 funkcjonariuszy z różnych wydziałów. Jeden z policjantów bez pozwolenia rozpoczął ostrzał łodzi. Po chwili przyłączyli się inni. Dowódcy nakazali natychmiastowe wstrzymanie ognia. Nikt nie liczył na to, że podejrzany przeżył, jednak okazało się, że – choć ranny – Dżohar żyje. Poddał się po dwóch godzinach negocjacji.

15 maja 2015 roku Dżohar Carnajew został skazany na śmierć przez podanie zastrzyku. Wyrok ten został później unieważniony przez federalny sąd apelacyjny, ale w marcu 2022 roku został przywrócony przez Sąd Najwyższy USA. Młodszy z braci Carnajewów nadal oczekuje na jego wykonanie.

Maggie Sawicka

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama