Kontakty amerykańsko-polskie na najwyższym szczeblu są dziś tak częste, że zdążyliśmy się do nich przyzwyczaić. Tymczasem jeszcze kilkanaście miesięcy temu nie było to takie oczywiste. Teraz, po dwóch wizytach prezydenta Joe Bidena w Polsce, podróż premiera Mateusza Morawieckiego do Waszyngtonu traktuje się jako coś oczywistego. Polska jako jeden z niewielu europejskich partnerów chce się zbroić i zacieśniać współpracę ze Stanami Zjednoczonymi. Ma też w USA swoje pięć minut i powinna to wykorzystać.
Wojna w Ukrainie zmieniła całą architekturę bezpieczeństwa w Europie. Środek ciężkości przesunął się mocno na wschód – z Niemiec do Polski i innych krajów „nowej” Europy graniczących z Rosją. Państwa te stały się de facto krajami zaplecza frontu, przyjmując uchodźców wojennych i przejmując rolę hubów z pomocą dla walczącej Ukrainy. Przesunięcie ciężaru NATO w stronę Polski, państw bałtyckich i innych byłych członków Paktu Warszawskiego należy uznać za wielką przegraną Rosji. Także pod innym względem decyzja o inwazji na Ukrainę okazała się strategiczną porażką Kremla. Europa mniej lub bardziej chętnie deklaruje pomoc dla broniącego się kraju, zacieśnia sankcje i uniezależnia się od importu rosyjskich węglowodorów. W ciągu kilkunastu miesięcy odizolowano gospodarczo Rosję od Europy. Zagrożone poczuły się także kraje skandynawskie, historycznie przywiązane do swojej autonomii. Członkostwo Finlandii w NATO jest już faktem, a Szwecji – sprawą bliskiej przyszłości. Wszystko wskazuje bowiem na to, że po majowych wyborach w Turcji, kraj ten wycofa swoje zastrzeżenia w sprawie przyjęcia Szwedów do paktu północnoatlantyckiego.
Postawa Polski wobec Stanów Zjednoczonych stoi w wyraźnej opozycji do stanowiska Francji. Prezydent tego kraju Emmanuel Macron mówi głośno o konieczności budowania „strategicznej autonomii” w Europie, zwłaszcza w kontekście dystansowania się do narastającego konfliktu USA-Chiny. Niestety wydarzenia ostatniego roku świadczą o tym, że pod terminem „strategiczna autonomia” kraje zachodniej Europy rozumieją zupełnie co innego niż Polska i kraje dawnego bloku wschodniego obawiające się o własne bezpieczeństwo. Chwiejna postawa Niemiec w sprawie pomocy dla Kijowa po rosyjskiej inwazji na Ukrainę oraz polityka zagraniczna Francji próbującej układać się z Władimirem Putinem nie wróżą nic dobrego wschodniej flance NATO. Za krytyką Francji o braku zależności Europy od USA w kwestiach bezpieczeństwa nie idą bowiem żadne konkrety zwiększające bezpieczeństwo Polski i innych krajów leżących w strefie Trójmorza.
Polski premier pojechał też do Waszyngtonu z przesłaniem: Zachodu nie stać na porażkę Ukrainy. Stąd deklaracje o dalszej pomocy wojskowej i gospodarczej dla Kijowa. Mainstreamowe media w USA, które nagle zaczęły dobrze pisać o rządzie w Warszawie, przypomniały także, że Polska ma także prawo do moralnej satysfakcji, bo wraz z bałtyckimi sąsiadami przewidziała zagrożenia ze strony neoimperialnej Rosji i konsekwentnie przed nimi ostrzegała. Tylko że oprócz poczucia zadowolenia, że miało się rację, potrzebne są także konkrety, które zwiększą poczucie bezpieczeństwa.
W tej sytuacji trudno się dziwić, że Polska postawiła na Stany Zjednoczone. W obliczu zagrożenia ze strony Rosji był to jedyny (może obok Wielkiej Brytanii) poważny sojusznik, na którego można było liczyć. Nie tylko w przypadku modernizacji uzbrojenia, co ma swoje odzwierciedlenie przy zakupach czołgów, systemów obrony przeciwlotniczej i samolotów, ale także przy innych inwestycjach – na przykład w infrastrukturę krytyczną. Stąd strategiczna decyzja o nawiązaniu współpracy z koncernem Westinghouse przy budowie energetyki jądrowej. Okres bliższej współpracy z USA Polska powinna wykorzystać nie tylko do budowy silniejszej armii ale także do stworzenia nowoczesnego systemu energetycznego, który zastąpi model oparty na spalaniu węgla.
Warto jednak zachować poczucie rzeczywistości: wsparcie Stanów Zjednoczonych dla Polski i sojuszników ze wschodniej flanki NATO jest czysto pragmatyczne i będzie trwało tak długo, jak będzie się to opłacać politycznie i ekonomicznie. Dozbrajanie Polski to dla strony amerykańskiej także dobry interes, bo przecież nowoczesnego uzbrojenia Warszawa nie dostaje za darmo. Z perspektywy Waszyngtonu konflikt w Europie może też zejść na drugi plan w wypadku zaostrzenia się rywalizacji z Chinami. I tu swoją rolę może odegrać polska społeczność w Ameryce, która w momentach wahań aktualnie urzędującej administracji powinna przypominać politykom, że Polska dysponuje w USA siłą głosów Polonii.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.