Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 14 listopada 2024 22:43
Reklama KD Market

Ta druga Georgia

Ta druga Georgia
Protest w Tbilisi, 9 marca 2023 r. fot. ZURAB KURTSIKIDZE/EPA-EFE/Shutterstock

Georgia to nie tylko nazwa jednego z pięćdziesięciu stanów USA. To także angielska nazwa jednego z krajów Kaukazu, o którym słyszymy od czasu do czasu. Teraz znów pojawiła się w przekazach medialnych. 

Ta druga Georgia, czyli po polsku Gruzja, przypomniała o sobie w kontekście antyrosyjskich protestów, mimo że przez wielu politologów uważana była już za kraj, który pogodził się z neoimperialną dominacją Kremla. Były prozachodni prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili przebywa przecież chory w więzieniu mimo protestów Zachodu. Praktycznie ustały też kontakty gruzińsko-amerykańskie na wyższym szczeblu. 

Protesty, jakie się przetoczyły przez Tbilisi w ostatnich dniach, pokazały, że Gruzini nie przestali marzyć o Zachodzie. Ustawy o „zagranicznych agentach” wzorowane na podobnych rozwiązaniach w Rosji i Białorusi były z pewnością forsowane na zamówienie Kremla. W wersji gruzińskiej nosiły one nazwy „O przejrzystości obcych wpływów” i „O rejestracji agentów zagranicznych”. I przewidywały, iż organizacje pozarządowe oraz media finansowane w ponad 20 proc. zza granicy będą musiały zadeklarować się jako „zagraniczni agenci” pod sankcją drakońskich grzywien. W krajach, w których obowiązują podobne zapisy, są one wykorzystywane do dławienia wolności słowa i aktywności obywatelskiej. To między innymi dzięki podobnym rozwiązaniom prawnym reżimy Władimira Putina i Aleksandra Łukaszenki zdławiły niezależne od władz media i praktycznie wprowadziły wewnątrz ich krajów monopol informacyjny. 

Próba ukrócenia wpływów z zewnątrz była kolejną inicjatywą wyraźnie zbliżającą Gruzję do Rosji. W ciągu minionych 18 miesięcy przeprowadzono w tym kraju szereg zmian oddalających Tbilisi od Zachodu. Za spiritus movens tych inicjatyw uznaje się byłą premier i miliarderkę Bidzinę Ivanishvili. Okazało się jednak, że dla Gruzinów ustawa o „zagranicznych agentach” to już za dużo i na ulice wyszły tłumy. Po kilku dniach protestów została jednak wycofana. Także prezydent kraju Salome Zurabiszwili zapowiedziała zawetowanie podobnych legislacji, co miało zresztą symboliczny charakter, bo w obecnym układzie sił parlament może ten sprzeciw obalić. 

W ostatnich latach analitycy i politolodzy trochę spisywali Gruzję na straty, dywagując o szansach westernizacji społeczeństw postsowieckich. Praktyczny kurs władz w Tbilisi zmienił się na prorosyjski, choć w sferze werbalnej nie zrezygnowano z mówienia o NATO i Unii Europejskiej. Ale realia okazały się brutalne. To od Gruzji, a nie od Ukrainy, Władimir Putin zaczął realizować proces budowy ZSRR-bis, wykorzystując mniejszości w Osetii i Abchazji. Ten proces zaczął się w 2008 roku, a nie w 2014 roku, kiedy doszło do bezprawnej aneksji Krymu. Krajem rządzi dziś prorosyjskie ugrupowanie Gruzińskie Marzenie, zaś o członkostwie tego kraju w NATO nikt już nie myśli poważnie. Gruzja posłużyła także jako schronienie dla tysięcy Rosjan uciekających przed sankcjami, wojną i poborem. Najwyraźniej uważali oni kaukaski kraj za przyjazny i bezpieczny. 

Gruzja nie przestała jednak marzyć o Europie, choć rozkrok, w jakim stoi, będzie trudny do utrzymania na dłuższą metę. (W kraju tym żywy jest wciąż na przykład kult Stalina jako jednego z najwybitniejszych Gruzinów). W marcu 2022 roku Tbilisi wystąpiło formalnie o przyjęcie do Unii Europejskiej, choć wniosek ten ma raczej charakter symboliczny. Trudno, aby było inaczej, biorąc pod uwagę, że w kraju funkcjonują rosyjskie bazy wojskowe, a Kreml uznaje wykrojone z gruzińskiego terytorium Abchazję i Osetię Południową za niepodległe republiki. Szanse, aby przyznano Gruzji status kandydacki do Unii Europejskiej, podobnie jak w przypadku Mołdawii niemogącej się uporać z Naddniestrzem, są więc nikłe. 

Gruzja jednak znów podniosła głowę i przypomniała o tym, że nie chce ulec rosyjskiej hegemonii. To jeden z przykładów społeczeństw, które z jednej strony wspiera integrację z Europą (poparcie ponad 80 proc.), z drugiej strony ma świadomość zagrożenia ze strony Rosji i poszukiwania modus vivendi z Kremlem. Nie jest to proste, bo reżim Putina interesuje tylko pełna kontrola nad satelitami. Trudno więc się spodziewać, aby Gruzja stała się kolejnym frontem, obok wojny rosyjsko-ukraińskiej. Podobnie jest także z jeszcze słabszą i w dużej mierze prorosyjską Mołdawią. Niemniej jednak sceny z ulic Tbilisi pokazują, że odbudowa nowego rosyjskiego imperium nie jest sprawą przesądzoną. 

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama