Kończy się okres tradycyjnego śpiewu kolęd na polskojęzycznych nabożeństwach. Także szopki i dekoracje bożonarodzeniowe będą w tych dniach rozbierane wszędzie tam, gdzie postanowiono, by były piękną ilustracją świąteczną do dni 2 lutego, czyli Święta Ofiarowania Pańskiego, nazywanego także w Polsce dniem Matki Bożej Gromnicznej. Pamiętam z dzieciństwa, jak bardzo przeżywałem każdy ten moment i jak rozstanie z Bożym Narodzeniem było czymś smutnym. W ostatnich dniach zrobiłem sobie małą refleksję nad tegorocznym przeżywaniem przeze mnie Świąt. Cieszy mnie, że w kaplicy, gdzie organista gra tylko na jednej niedzielnej mszy w języku polskim, sam muszę prowadzić śpiew. I były to prawie same kolędy. Smuci mnie jednak coraz mniejsza ich znajomość wśród ludzi. Z roku na rok widzę, że wspólne śpiewanie coraz częściej zastępuje słuchanie koncertów kolędowych. A tych było naprawdę sporo. Większość tegorocznych koncertów w stacjach telewizyjnych odsłuchałem i obejrzałem. Są piękne i niepowtarzalne. Nowe aranżacje, doskonałe wykonanie nie tylko kolęd, ale także pastorałek, jest jedyne w swoim wydaniu. Warto było! Widziałem też, że naprawdę dużo koncertów było organizowanych w parafiach, gdzie różne grupy pozwalały ludziom na piękne przeżycie czasu świątecznego. Jednak czegoś mi w tym wszystkim brakuje. Chodzi mi o śpiew, którego jakby coraz mniej, a z tym wiąże się coraz słabsza znajomość tekstów.
Koncerty kolędowe to naprawdę piękna sprawa, bardzo ożywiają okres bożonarodzeniowy. Myślę jednak, że nie można na nich poprzestawać. Są wydarzeniem artystycznym, dopracowanym i wydobywają oraz podkreślają niezwykłe talenty. Śpiew tych, którzy przychodzą do kościoła, nawet jeśli nie jest wybitny, zawsze jest modlitwą bardzo szczególną zresztą i osobistą. Zwłaszcza kiedy człowiek angażuje się weń całym sobą. Na moim rodzinnym Górnym Śląsku jeszcze do niedawna, a w niektórych parafiach do dzisiaj, w okresie Bożego Narodzenia celebrowane są w kościołach w niedzielne popołudnie nabożeństwa „Nieszporów kolędowych”. W miejsce psalmów śpiewane są kolędy, jest ich wiele i śpiewane są prawie wszystkie zwrotki. Pamiętam to zaangażowanie w śpiew. Każdy wtedy jeszcze nosił do kościoła własną książeczkę do nabożeństwa, a w niej repertuar pieśni zawsze był bogaty. Dzisiaj niewielu o książeczce myśli. A szkoda, uważam, że warto mieć swoją osobistą, poznać jej zawartość i może być naprawdę doskonałym towarzyszem modlitwy. Mam swoją i bardzo ją cenię i lubię. Jest moja i bardzo moja. Kiedyś wkładano do trumien zmarłym ich książeczkę i różaniec. Nie był to bynajmniej jakiś zabobon. To było w przestrzeni wiary coś bardzo osobistego, z czym wierzący prawie się nie rozstawał. Dzisiaj w kościołach bywają elektroniczne wyświetlacze tekstów wiszące (i szpecące najczęściej) przestrzeń kościelną. Nie każdy, poza tym, ma tak dobry wzrok, by czytać wyświetlane teksty. W innych miejscach są wydawane raz na rok zeszyty z czytaniami i pieśniami. Jest ich tam jednak niewiele.
W czasie klasztornych porządków natknąłem się w piwnicy na egzemplarz pięknie wydanej książeczki z 1883 roku. Nosi ona tytuł: „Pastorałki i kolędy, czyli Piosnki Wesołe Ludu w czasie Świąt Bożego Narodzenia po domach śpiewane, a przez X. (księdza) M. M. zebrane. Czerpane z rękopism od r. 1695. Pieśni do ‘Kościelnego użytku’”. Wydane w Krakowie, u Księży Misjonarzy na Stradomiu, pięknie zachowane. Opieczętowane jako własność ks. Flaviana Himmela, pierwszego polskiego salwatorianina, który przybył do Stanów Zjednoczonych i mieszkał na początku w Milwaukee, a później znalazł dom w Gary, Indiana. Polskie jego nazwisko brzmiało Niebiański, tutaj zmieniono na Himmel. Ta książeczka to skarb, prawdziwa perła. Pięknie zachowana, jednak, jak widać, co roku była używana, za życia jej właściciela, a może i później. Jest ona nie tylko archiwalno-muzealnym eksponatem, ale świadectwem zwyczajnej pobożności ludzi żyjących sto i więcej lat temu. Zresztą każda książeczka do nabożeństwa, różaniec, Pismo Święte, jeśli tylko są lub były w użytku, są takim bezcennym i wzruszającym świadectwem wiary.
Myślę, że warto, a nawet trzeba wracać do ludowej, zwyczajnej pobożności. Bogactwo modlitw, litanii, śpiewów, nigdy nie zastąpią tak naprawdę inne, najbardziej nowoczesne formy. Wielu księży dzisiaj odmawia brewiarz z aplikacji w telefonie lub na czytniku. Ja także, kiedy jestem w drodze. Na co dzień jednak modlę się z mojego sczytanego już grubego brewiarza, który ma zresztą cztery opasłe tomy. Może to dziwne, ale dla mnie już samo dotknięcie kartek tej książki jest modlitwą. Wracam do tych samych stron przez tygodnie i lata. Powtarzam to samo, za każdym razem jednak każdego dnia jest inaczej, jest inne dzisiaj, inna historia. Ona wpisana jest w te stronice, podobnie jak teksty książeczek do nabożeństwa i śpiewników kościelnych. Uważam, że nie da się tego zapisać tak po prostu, wirtualnie. Zwłaszcza gdy po jakimś czasie teksty te wirtualne lądują w „koszu”, usuwane są z wirtualnej biblioteki, aby nie zajmowały miejsca. A przecież to są, jakby nie było, teksty święte. Kiedy Żydzi czytają Torę, używają specjalnego wskaźnika z zakończeniem dłoni, tak zwanego „jadu”, aby wskazywać wyrazy świętego tekstu, nie dotykając go palcem. To nie tylko element żydowskiej kultury, ale najwyższy szacunek dla słowa Bożego. W Kościele także kapłan całuje stronę zakończenia czytanej danego dnia ewangelii, z najwyższego szacunku. Zatem to są bardzo święte miejsca spotkania się człowieka z Bogiem. A osobistej modlitwy nie zastąpi niestety ani koncert, ani komputer, ani czytnik. Potrzeba człowieka z całkowitym zaangażowaniem serca i wejściem w świętą przestrzeń.
Kończy się czas tegorocznych kolęd i Bożego Narodzenia. Wkrótce będzie Wielki Post, z nabożeństwami Drogi Krzyżowej i Gorzkich Żali. Z zaproszeniem, aby w nich uczestniczyć. Gdzieniegdzie są jeszcze niedzielne nieszpory, inne nabożeństwa. A później będzie maj z litanią loretańską i czerwiec z litanią do Serca Bożego. Przydałaby się książeczka. Może warto o to zadbać i jeśli jej brak, to ją sobie sprezentować? Wrócić do dawnych metod nie tylko pobożności, ale modlitwy? Zwyczajnych i prostych, nie zapominając jednak, że wychowały one całe pokolenia świętych naszych przodków w wierze? Może warto do tego wrócić? Także do „Godzinek” i innych zwyczajowych modlitw i śpiewów? Może to nas właśnie ożywi w wierze i odnowi?
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.