Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 00:36
Reklama KD Market

Papież Benedykt XVI – wspomnienie 

Papież Benedykt XVI – wspomnienie 
Papież Benedykt XVI, 19 kwietnia 2005 r. fot. Claudio Onorati/EPA/Shutterstock

Kiedy szukam przykładów wielkich ludzi, których postawa jest szczerze pokorna, od razu staje mi postać zmarłego kilka dni temu papieża-emeryta Benedykta XVI. Takiego go poznałem, takiego czytałem i słuchałem, i takiego mogłem spotykać w moim życiu. Był dla mnie człowiekiem naprawdę wyjątkowym. Dzisiaj dziękuję Panu Bogu za jego życie i misję, za talenty, którymi się dzielił, a przede wszystkim za świadectwo żywej wiary w Jezusa Chrystusa, które od niego otrzymałem.

Z Josephem Ratzingerem „spotkałem się” po raz pierwszy w czasie studiów seminaryjnych. Jego książki należały nie tylko do lektur obowiązkowych na teologii, ale przede wszystkim przyjemnością było je czytać. Nie były to bowiem twarde traktaty, pisane naukowym, trudnym do zrozumienia językiem. Raczej były to bardzo głębokie i przemyślane treści podane w sposób przejrzysty i prosty, docierający nie tylko do umysłu, ale także do serca. Później zrozumiałem, że wielkimi profesorami są ci, którzy potrafią wielką wiedzę przekazywać w sposób prosty, jasny, czytelny. Taki był właśnie profesor Ratzinger. Pierwszą moją lekturą był jego „Raport o stanie wiary”, książka-wywiad, jakiego udzielił w 1984 roku Vittorio Messoriemu. Dzisiaj, po prawie 40. latach, treści tam zawarte nie straciły aktualności. Czemu? Bo całe życie kardynała Ratzingera było zorientowane na Osobę Jezusa Chrystusa, aż do ostatnich słów-wyznania, które miał powiedzieć, umierając w sobotę, 31 grudnia 2022 roku: „Jezu, kocham Ciebie”. One były zgodne z rzeczywistością. To była kropka, którą postawił, kończąc ostatni rozdział księgi swojego życia. Bardzo bogatej zresztą w treść. Jezusa Chrystusa spotykał i poznawał, czytając i studiując Pismo Święte, zwłaszcza Ewangelie. A robił to w Kościele i poprzez Kościół, który bardzo kochał. Pomimo wielu trudności i ciemnych historii, które znał i odkrywał, a pod koniec pontyfikatu niemal przygniotły go z wielu stron, nie stracił wiary w to, że Kościół jest żywym ciałem Chrystusa. Słowa, które zapisał w swoim testamencie duchowym, stanowią doskonałą syntezę wiary tego człowieka: „Widziałem i widzę, jak z plątaniny hipotez wyłaniała się i znów wyłania rozumność wiary. Jezus Chrystus jest naprawdę drogą, prawdą i życiem – a Kościół, ze wszystkimi swoimi niedoskonałościami, jest naprawdę Jego ciałem”. Nam zaś, jako swoje przesłanie, zostawił słowa: „Trwajcie mocno w wierze! Nie dajcie się zwieść!”

We wrześniu 2002 r. przyjechałem do Rzymu, wysłany przez przełożonych na studia z teologii dogmatycznej. Nigdy wcześniej nawet nie marzyłem o tym, że któregoś dnia zamieszkam dwie minuty od Placu Świętego Piotra w domu macierzystym zgromadzenia zakonnego salwatorianów. Bardzo szybko też dowiedziałem się, że dwie uliczki dalej mieszka kardynał Ratzinger. Dziesiątki razy spotykałem go, kiedy przed 7 rano biegłem wzdłuż kolumnady Berniniego na ranną mszę św. do sióstr zakonnych, a on szedł w czarnej sutannie, w czarnym berecie i z teczką w ręce do swojej Kongregacji Nauki Wiary. Tak, to było jego miejsce, którego celem było strzeżenie depozytu i czystości wiary.  A on przecież już od listopada 1981 roku był głównym teologiem Kościoła! Wezwany do Rzymu przez św. Jana Pawła II, stał się wkrótce jednym z najbliższych współpracowników papieża Polaka. Ratzinger zresztą doskonale czuł i rozumiał naukę Soboru Watykańskiego II, a obok wielu znaczących dokumentów wielkim jego dziełem stał się „Katechizm Kościoła Katolickiego” oraz „Kompendium katechizmu”, które współtworzył. Spotykałem go czasami także popołudniami, kiedy spacerował uliczkami rzymskiego Borgo z różańcem w dłoni. Zawsze był taki zwyczajny. Wymienialiśmy wtedy zwyczajowe włoskie przywitanie: „Buon giorno” („Dzień dobry”) lub „Buon pomeriggio” (Dobre popołudnie”). Czułem do tego człowieka niezwykły szacunek i sympatię.

Kiedy umarł św. Jan Paweł II, w kwietniu 2005 roku, w czasie oglądania polskich wiadomości telewizyjnych w naszym domu w Rzymie, mój nieżyjący już dzisiaj współbrat, ks. prof. Tadeusz Styczeń SDS, który był ze swoim przyjacielem i duchowym ojcem, Janem Pawłem II aż do śmierci (to on zasugerował odsłonięcie okien sypialni papieża, gdy ten skonał, by dać sygnał ludziom zgromadzonym na Placu), w chwili gdy na ekranie pojawił się Ratzinger, ożywiony zawołał: „Oto następny papież!”. Wiadomym się stało, że takiego następcę życzył sobie Jan Paweł II. I stało się! Najpierw pogrzeb papieża, któremu przewodniczył kardynał Ratzinger, po dziewięciu dniach zaś msza na rozpoczęcie Konklawe, czyli zebrania kardynałów mającego dokonać wyboru nowego papieża. Znów mam taki osobisty wątek. Stałem na tej mszy tuż za ołtarzem, razem z innym współbratem z Niemiec, ks. prof. Stephanem Hornem SDS. Ten z kolei należał do grona dawnych uczniów i przyjaciół Ratzingera i często się widywali. Po mszy, kiedy kardynałowie szli z zakrystii, dojrzał nas Ratzinger i podszedł. Uścisnąłem wtedy jego dłoń, a on nam powiedział: „Ojcze Stephanie i ty ojcze, módlcie się za mnie!”. Konklawe było krótkie. Już 19 kwietnia 2005 roku ze wzruszeniem stałem na Placu Św. Piotra, witając nowego papieża, Benedykta XVI, który przedstawił się światu jako „pokorny i prosty pracownik Winnicy Pana”, współpracownik Prawdy, którym jest Jezus Chrystus. Przez pięć lat miałem to szczęście bywać w Rzymie na liturgiach celebrowanych przez papieża Benedykta XVI, co zawsze czynił z miłością. Wiele się wtedy od niego uczyłem. Poza tym liczne audiencje i niedzielne modlitwy „Anioł Pański”, w których uczestniczyłem. Był dla mnie prawdziwie wielkim człowiekiem i papieżem! 

Nadszedł w końcu dzień 11 lutego 2013 roku. Byłem wtedy w Polsce. W radiu przerwano program z informacją, że papież Benedykt XVI ogłosił abdykację. Co? Nie mogłem w to uwierzyć, jak chyba większość. Poczułem wtedy jakiś szok i smutek zarazem, jak to teraz będzie bez papieża Benedykta XVI? Wierzę jednak mocno, że to Duch Święty prowadzi Kościół i długo jeszcze nie zrozumiemy, o ile w ogóle zrozumiemy, co tak naprawdę i po co się to wtedy stało. Kościołowi potrzebny był Franciszek. I ze wzruszeniem za każdym razem przyjmowałem informacje, że obecny papież z tak wielkim szacunkiem kontaktował się ze swoim poprzednikiem Benedyktem. Wiele było, jest i będzie krytyki, wyciągania niedopatrzeń, chęci sądzenia. Benedykt XVI był innym typem papieża. Papież-teolog, był Człowiekiem Bożym. Przez świadectwo swojego pokornego i cichego życia, mrówczej pracy intelektualnej, a przede wszystkim szczerej miłości do Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła, dawał Jezusa! Ktoś z moich znajomych porównał go kiedyś do mistyków nadreńskich, do Mistrza Eckharta czy Jana Taulera. Uprawianiem teologii przypominał wielkich Ojców Kościoła, których katedrami były nie uniwersyteckie sale, ale ambony kościelne. Prosto, dogłębnie, wnikliwie, tak, aby doprowadzić do spotkania z Tym, o Którym nauczał. Był dla mnie i dla wielu prawdziwym Mistrzem i wielkim Człowiekiem! Dziś dziękuję Panu Bogu za śp. Papieża Benedykta XVI – Josepha Ratzingera, ojca, mistrza, świadka, ktory najszczerzej kochał Jezusa i dawał Go światu. Nie lubię i nie chcę wołać: „Santo subito!” Lepiej nie. Przyjdzie czas. Póki co: „Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie! A światłość wiekuista niechaj mu świeci”.

ks. Łukasz Kleczka SDS

Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama