(Korespondencja własna "Dziennika Związkowego")
Warszawa Gdy został zaprzysiężony jako premier nowego rządu, Kazimierz Marcinkiewicz powiedział, że program rządowy da się zrealizować "z Bożą pomocą". Wszystko na to wskazuje, że będzie jej potrzebować, atakowany przez niedoszłych współkoalicjantów z Platformy Obywatelskiej, którzy nie umieli się pogodzić z porażką wyborczą. Gabinet Marcinkiewicza przeżywa wewnętrzne problemy, które mogą mu poważnie utrudnić rządzenie. Znaczna część mediów jest nadal niechętnie nastawiona do rządu Prawa i Sprawiedliwości i nie przepuszcza żadnej okazji, by go poniżyć czy ośmieszyć. Wraz w ludźmi Platformy, łapią za słówka i szukają dziury w całym.
Szczególnie dziecinnie i nieodpowiedzialnie zachowuje się niedoszły prezydent RP Donald Tusk, który nadal jest wściekły, że jego Platforma Obywatelska nie wygrała wyborów parlamentarnych we wrześniu, a on sam przegrał prezydenckie w październiku. Ponieważ PO nie stała się głównym koalicjantem, odmówiła wejścia do rządu w charakterze młodszego partnera. Za to powstało coś w rodzaju koalicji parlamentarnej PiS z Samoobroną Andrzeja Leppera, Ligą Polskich Rodzin Romana Giertycha i Polskim Stronnictwem Ludowym Jarosława Kalinowskiego. Partie te nie wejdą do rządu, ale poprą go przy kluczowych głosowaniach w Sejmie. Tak przynajmniej obiecują.
Wściekłość Tuska na wygranie przez Marcinkiewicza wotum zaufania w Sejmie dzięki głosom PiS oraz trzech partii wspomagających osiągnęła zenit, kiedy z trybuny sejmowej nazwał tę formację "moherową koalicją". Wymieniając ciepłe wełniane berety noszone zwłaszcza przez starsze kobiety, m.in. słuchaczki "Radia Maryja", Tusk chciał dać do zrozumienia, że rząd cieszy się poparciem "ciemnogrodu", wsi, starców, biedoty i głębokiej prowincji. Zamiast uderzyć w PiS, Tusk jedynie popełnił gruby nietakt, który wielu Polaków zabolał. Nosicielki owych "moherowych beretów" mają przecież rodziny, synów, córki, wnuków, którzy chyba nie cenią sobie takiego poniżania godności ich matek i babć.
Ostro zaprotestowało Krajowe Forum Bezrobotnych (KFB), według którego działaczy Tusk w ten sposób wprowadził sztuczną linię podziału w społeczeństwie.
Zdaniem szefa KFB Waldemara Janedy, ta wypowiedź była "haniebna", a wszyscy, którzy nie udzielili poparcia wizji rozwoju kraju propagowanej przez PO, są teraz ośmieszani.
Nowo powstały pod skrzydłem "Gazety Wyborczej" dziennik "Nowy Dzień" tak napisał o obecnej postawie ludzi PO: "(...) Odpowiedzialność za obecne zdziecinnienie polskiej polityki spada na Platformę. Ani Tusk ani Rokita nie sformułowali żadnej pozytywnej myśli, nie dali rządowi nawet cienia szansy. (...) Większość mediów krytykuje każde posunięcie rządu, który jeszcze nie rządzi". Nowa gazeta najwidoczniej stworzona w celu zagarnięcia rynku czytelniczego, który raczej popiera PiS, twierdzi, że PO ciągle straszy ludzi Kaczyńskim, "by opanował ból po ciosie, jakim jest utrata marzenia o władzy".
Ale ponieważ Tusk i jego grupa nie rządzą, nawet najgorszy lapsus czy nietakt ze strony niedoszłego prezydenta i jego ludzi uchodzi im płazem i w najgorszym wypadku jest jednodniową sensacją medialną, która w zasadzie nie przeszkadza PO w działalności opozycyjnej. Gorsze problemy ma gabinet Marcinkiewicza. "życie Warszawy" zarzuciło premierowi, że do swego exposĹ˝ żywcem ściągnął całe zdania z exposĹ˝, jakie w 2004 roku wygłosił postkomunista Marek Belka. Jakiś urzędnik belkowe przemówienie w dużej mierze skopiował, a Marcinkiewicz, który nie może znać wszystkich przemówień swoich poprzedników, odczytał. Podobne tendencje do plagiatu zarzuca się prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu.
Zgodnie z głównym celem PiS, jakim jest uczciwe i przejrzyste państwo, ówczesny kandydat na prezydenta Kaczyński napisał kodeks postępowania etycznego dla premiera i ministrów i jeszcze przed I turą wyborów prezydenckich wręczył go desygnowanemu na premiera Kazimierzowi Marcinkiewiczowi. Teraz zarzuca się Kaczyńskiemu, że skopiował go z podobnego dokumentu napisanego swego czasu przez brytyjskiego premiera Tonyąego Blaira. Kaczyński nigdy nie krył, że wzorował się na rozwiązaniach Blaira. Media jakoś mniej wagi przywiązują do meritum sprawy, mianowicie zawartym w kodeksie zaleceniom, aby ministrowie unikali konfliktu interesów i nie przyjmowali prezentów.
Chyba zawartość kodeksu i styl rządzenia, jaki zaleca, są ważniejsze od tego, czy aby poszczególnych sformułowań nie użył wcześniej brytyjski premier. Ponieważ nie chodzi tu o konkurs literacki na oryginalny utwór, ale o wyeliminowanie praktyk korupcjogennych, to dobrze, że ktoś już w tej materii przetarł szlaki. Nic w tym zdrożnego czy wstydliwego, jeśli jakieś miasta na świecie naśladują udane podejście do przestępczości pn. "zerowa tolerancja" (szybkie i nieuchronne karanie nawet za drobne przewinienia), które zainicjował niegdyś dawny burmistrz Nowego Jorku Giuliani. Ale dla mediów ważniejsza jest sensacja. Każdy pretekst jest dobry, żeby rządowi wetknąć szpilę, bo kontrowersje sprzedają gazety i podnoszą oglądalność programów informacyjnych telewizji.
Choć dopiero się rozkręca, rząd Marcinkiewicza ma już problemy z ludźmi, którzy nie uzgadniają swoich publicznych wypowiedzi. Nowy minister finansów Teresa Lubińska w wywiadzie dla wpływowego brytyjskiego dziennika "Financial Times" powiedziała, że deficyt budżetowy może przekroczyć 30 miliardów złotych i że zagraniczne supermarkety nie są mile widziane w Polsce. Premier musiał to pó(Korespondencja własna "Dziennika Związkowego")
Warszawa Gdy został zaprzysiężony jako premier nowego rządu, Kazimierz Marcinkiewicz powiedział, że program rządowy da się zrealizować "z Bożą pomocą". Wszystko na to wskazuje, że będzie jej potrzebować, atakowany przez niedoszłych współkoalicjantów z Platformy Obywatelskiej, którzy nie umieli się pogodzić z porażką wyborczą. Gabinet Marcinkiewicza przeżywa wewnętrzne problemy, które mogą mu poważnie utrudnić rządzenie. Znaczna część mediów jest nadal niechętnie nastawiona do rządu Prawa i Sprawiedliwości i nie przepuszcza żadnej okazji, by go poniżyć czy ośmieszyć. Wraz w ludźmi Platformy, łapią za słówka i szukają dziury w całym.
Szczególnie dziecinnie i nieodpowiedzialnie zachowuje się niedoszły prezydent RP Donald Tusk, który nadal jest wściekły, że jego Platforma Obywatelska nie wygrała wyborów parlamentarnych we wrześniu, a on sam przegrał prezydenckie w październiku. Ponieważ PO nie stała się głównym koalicjantem, odmówiła wejścia do rządu w charakterze młodszego partnera. Za to powstało coś w rodzaju koalicji parlamentarnej PiS z Samoobroną Andrzeja Leppera, Ligą Polskich Rodzin Romana Giertycha i Polskim Stronnictwem Ludowym Jarosława Kalinowskiego. Partie te nie wejdą do rządu, ale poprą go przy kluczowych głosowaniach w Sejmie. Tak przynajmniej obiecują.
Wściekłość Tuska na wygranie przez Marcinkiewicza wotum zaufania w Sejmie dzięki głosom PiS oraz trzech partii wspomagających osiągnęła zenit, kiedy z trybuny sejmowej nazwał tę formację "moherową koalicją". Wymieniając ciepłe wełniane berety noszone zwłaszcza przez starsze kobiety, m.in. słuchaczki "Radia Maryja", Tusk chciał dać do zrozumienia, że rząd cieszy się poparciem "ciemnogrodu", wsi, starców, biedoty i głębokiej prowincji. Zamiast uderzyć w PiS, Tusk jedynie popełnił gruby nietakt, który wielu Polaków zabolał. Nosicielki owych "moherowych beretów" mają przecież rodziny, synów, córki, wnuków, którzy chyba nie cenią sobie takiego poniżania godności ich matek i babć.
Ostro zaprotestowało Krajowe Forum Bezrobotnych (KFB), według którego działaczy Tusk w ten sposób wprowadził sztuczną linię podziału w społeczeństwie.
Zdaniem szefa KFB Waldemara Janedy, ta wypowiedź była "haniebna", a wszyscy, którzy nie udzielili poparcia wizji rozwoju kraju propagowanej przez PO, są teraz ośmieszani.
Nowo powstały pod skrzydłem "Gazety Wyborczej" dziennik "Nowy Dzień" tak napisał o obecnej postawie ludzi PO: "(...) Odpowiedzialność za obecne zdziecinnienie polskiej polityki spada na Platformę. Ani Tusk ani Rokita nie sformułowali żadnej pozytywnej myśli, nie dali rządowi nawet cienia szansy. (...) Większość mediów krytykuje każde posunięcie rządu, który jeszcze nie rządzi". Nowa gazeta najwidoczniej stworzona w celu zagarnięcia rynku czytelniczego, który raczej popiera PiS, twierdzi, że PO ciągle straszy ludzi Kaczyńskim, "by opanował ból po ciosie, jakim jest utrata marzenia o władzy".
Ale ponieważ Tusk i jego grupa nie rządzą, nawet najgorszy lapsus czy nietakt ze strony niedoszłego prezydenta i jego ludzi uchodzi im płazem i w najgorszym wypadku jest jednodniową sensacją medialną, która w zasadzie nie przeszkadza PO w działalności opozycyjnej. Gorsze problemy ma gabinet Marcinkiewicza. "życie Warszawy" zarzuciło premierowi, że do swego exposĹ˝ żywcem ściągnął całe zdania z exposĹ˝, jakie w 2004 roku wygłosił postkomunista Marek Belka. Jakiś urzędnik belkowe przemówienie w dużej mierze skopiował, a Marcinkiewicz, który nie może znać wszystkich przemówień swoich poprzedników, odczytał. Podobne tendencje do plagiatu zarzuca się prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu.
Zgodnie z głównym celem PiS, jakim jest uczciwe i przejrzyste państwo, ówczesny kandydat na prezydenta Kaczyński napisał kodeks postępowania etycznego dla premiera i ministrów i jeszcze przed I turą wyborów prezydenckich wręczył go desygnowanemu na premiera Kazimierzowi Marcinkiewiczowi. Teraz zarzuca się Kaczyńskiemu, że skopiował go z podobnego dokumentu napisanego swego czasu przez brytyjskiego premiera Tonyąego Blaira. Kaczyński nigdy nie krył, że wzorował się na rozwiązaniach Blaira. Media jakoś mniej wagi przywiązują do meritum sprawy, mianowicie zawartym w kodeksie zaleceniom, aby ministrowie unikali konfliktu interesów i nie przyjmowali prezentów.
Chyba zawartość kodeksu i styl rządzenia, jaki zaleca, są ważniejsze od tego, czy aby poszczególnych sformułowań nie użył wcześniej brytyjski premier. Ponieważ nie chodzi tu o konkurs literacki na oryginalny utwór, ale o wyeliminowanie praktyk korupcjogennych, to dobrze, że ktoś już w tej materii przetarł szlaki. Nic w tym zdrożnego czy wstydliwego, jeśli jakieś miasta na świecie naśladują udane podejście do przestępczości pn. "zerowa tolerancja" (szybkie i nieuchronne karanie nawet za drobne przewinienia), które zainicjował niegdyś dawny burmistrz Nowego Jorku Giuliani. Ale dla mediów ważniejsza jest sensacja. Każdy pretekst jest dobry, żeby rządowi wetknąć szpilę, bo kontrowersje sprzedają gazety i podnoszą oglądalność programów informacyjnych telewizji.
Choć dopiero się rozkręca, rząd Marcinkiewicza ma już problemy z ludźmi, którzy nie uzgadniają swoich publicznych wypowiedzi. Nowy minister finansów Teresa Lubińska w wywiadzie dla wpływowego brytyjskiego dziennika "Financial Times" powiedziała, że deficyt budżetowy może przekroczyć 30 miliardów złotych i że zagraniczne supermarkety nie są mile widziane w Polsce. Premier musiał to później odkręcać, przekonując świat międzynarodowego biznesu, że planowany deficyt nie zostanie przekroczony i że Polska jak najbardziej zachęca zagraniczny biznes do inwestowania.
Z kolei b. dowódca elitarnej jednostki komandosów GROM, płk Roman Polko, który został mianowany na kierownika Krajowego Centrum ds. Przeciwdziałania Terroryzmowi, zaczął o nim rozprawiać w wywiadach prasowych aż musiał go przywołać do porządku minister spraw wewnętrznych Ludwik Dorn. Minister zakazał Polce publicznego wypowiadania się na temat struktur i planów tej bądź co bądź tajnej instytucji.
Kontrowersja wybuchła wokół kandydatury Joanny KluzikRostkowskiej, która miała po feministycznie nastawionej minister w b. rządzie Belki, Magdalenie środzie objąć stanowisko zajmujące się problematyką rodzinną w rządzie Marcinkiewicza. Jednakże kandydatka wyraziła aprobatę dla płodzenia "dzieci w probówkach", co jako niezgodne z nauczaniem Kościoła wywołało stanowczy protest Romana Giertycha z LPR oraz środowiska Radia Maryja.
Kolejną kontrowersją wywołało samo PiS, zamieszczając w swym programie zamiar uczestniczenia przez Polskę w międzynarodowej tarczy rakietowej USA. System ten wywodzi się z opracowanego za czasów prezydenta Reagana tzw. "gwiezdnych wojen", z którymi ówczesny Związek Sowiecki nie mógł sobie poradzić. Według zaktualizowanej wersji tego projektu, na terenie Polski zainstalowanoby na koszt rządu amerykańskiego trzecią na świecie bazę antyrakietową (pozostałe znajdują się w Kalifornii i na Alasce). Baza ta byłaby wyposażone w potężne radary i urządzenia satelitarne do tropienia nieprzyjacielskich rakiet wystrzelonych w stronę Europy oraz broń do ich zniszczenia. Trochę niefortunne dla samej koncepcji jest to, że podczas supertajnych rozmów w tej sprawie między Warszawą a Waszyngtonem, sprawa stała się przedmiotem spekulacji i sensacji medialnych.
Choć trudno przewidzieć jak ta sprawa się dalej rozwinie, być może największym sukcesem nowego rządu jest utworzenie zgodnie z zapowiedzią Centralnego Urzędu Antykorupcyjnego, który będzie podlegał samemu premierowi. CUA ma mieć uprawnienia policji, inspektorów skarbowych, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Najwyższej Izby Kontroli, poseł PiS Mariusz Kamiński został powołany jego pełnomocnikiem. Ten superurząd zatrudniać ma 500 funkcjonariuszy ścigających skorumpowanych urzędników państwowych. Do tego celu będzie miał prawo zakładać podsłuchy i stosować inne techniki operacyjne.
Wielu obserwatorów nie bez kozery jest zdania, że największym niebezpieczeństwem obecnie stojącym przed Marcinkiewiczem jest to, że jego rząd zostanie zakładnikiem trzech partii populistycznych, od których jest zależny. Giertych z LPR już podniósł wrzawę wokół kandydatury KluzikRostkowskiej. Na razie Andrzej Lepper jedynie powtarza w kółko, że chce do rządu, że ma ludzi do rządz(Korespondencja własna "Dziennika Związkowego")
Warszawa Gdy został zaprzysiężony jako premier nowego rządu, Kazimierz Marcinkiewicz powiedział, że program rządowy da się zrealizować "z Bożą pomocą". Wszystko na to wskazuje, że będzie jej potrzebować, atakowany przez niedoszłych współkoalicjantów z Platformy Obywatelskiej, którzy nie umieli się pogodzić z porażką wyborczą. Gabinet Marcinkiewicza przeżywa wewnętrzne problemy, które mogą mu poważnie utrudnić rządzenie. Znaczna część mediów jest nadal niechętnie nastawiona do rządu Prawa i Sprawiedliwości i nie przepuszcza żadnej okazji, by go poniżyć czy ośmieszyć. Wraz w ludźmi Platformy, łapią za słówka i szukają dziury w całym.
Szczególnie dziecinnie i nieodpowiedzialnie zachowuje się niedoszły prezydent RP Donald Tusk, który nadal jest wściekły, że jego Platforma Obywatelska nie wygrała wyborów parlamentarnych we wrześniu, a on sam przegrał prezydenckie w październiku. Ponieważ PO nie stała się głównym koalicjantem, odmówiła wejścia do rządu w charakterze młodszego partnera. Za to powstało coś w rodzaju koalicji parlamentarnej PiS z Samoobroną Andrzeja Leppera, Ligą Polskich Rodzin Romana Giertycha i Polskim Stronnictwem Ludowym Jarosława Kalinowskiego. Partie te nie wejdą do rządu, ale poprą go przy kluczowych głosowaniach w Sejmie. Tak przynajmniej obiecują.
Wściekłość Tuska na wygranie przez Marcinkiewicza wotum zaufania w Sejmie dzięki głosom PiS oraz trzech partii wspomagających osiągnęła zenit, kiedy z trybuny sejmowej nazwał tę formację "moherową koalicją". Wymieniając ciepłe wełniane berety noszone zwłaszcza przez starsze kobiety, m.in. słuchaczki "Radia Maryja", Tusk chciał dać do zrozumienia, że rząd cieszy się poparciem "ciemnogrodu", wsi, starców, biedoty i głębokiej prowincji. Zamiast uderzyć w PiS, Tusk jedynie popełnił gruby nietakt, który wielu Polaków zabolał. Nosicielki owych "moherowych beretów" mają przecież rodziny, synów, córki, wnuków, którzy chyba nie cenią sobie takiego poniżania godności ich matek i babć.
Ostro zaprotestowało Krajowe Forum Bezrobotnych (KFB), według którego działaczy Tusk w ten sposób wprowadził sztuczną linię podziału w społeczeństwie.
Zdaniem szefa KFB Waldemara Janedy, ta wypowiedź była "haniebna", a wszyscy, którzy nie udzielili poparcia wizji rozwoju kraju propagowanej przez PO, są teraz ośmieszani.
Nowo powstały pod skrzydłem "Gazety Wyborczej" dziennik "Nowy Dzień" tak napisał o obecnej postawie ludzi PO: "(...) Odpowiedzialność za obecne zdziecinnienie polskiej polityki spada na Platformę. Ani Tusk ani Rokita nie sformułowali żadnej pozytywnej myśli, nie dali rządowi nawet cienia szansy. (...) Większość mediów krytykuje każde posunięcie rządu, który jeszcze nie rządzi". Nowa gazeta najwidoczniej stworzona w celu zagarnięcia rynku czytelniczego, który raczej popiera PiS, twierdzi, że PO ciągle straszy ludzi Kaczyńskim, "by opanował ból po ciosie, jakim jest utrata marzenia o władzy".
Ale ponieważ Tusk i jego grupa nie rządzą, nawet najgorszy lapsus czy nietakt ze strony niedoszłego prezydenta i jego ludzi uchodzi im płazem i w najgorszym wypadku jest jednodniową sensacją medialną, która w zasadzie nie przeszkadza PO w działalności opozycyjnej. Gorsze problemy ma gabinet Marcinkiewicza. "życie Warszawy" zarzuciło premierowi, że do swego exposĹ˝ żywcem ściągnął całe zdania z exposĹ˝, jakie w 2004 roku wygłosił postkomunista Marek Belka. Jakiś urzędnik belkowe przemówienie w dużej mierze skopiował, a Marcinkiewicz, który nie może znać wszystkich przemówień swoich poprzedników, odczytał. Podobne tendencje do plagiatu zarzuca się prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu.
Zgodnie z głównym celem PiS, jakim jest uczciwe i przejrzyste państwo, ówczesny kandydat na prezydenta Kaczyński napisał kodeks postępowania etycznego dla premiera i ministrów i jeszcze przed I turą wyborów prezydenckich wręczył go desygnowanemu na premiera Kazimierzowi Marcinkiewiczowi. Teraz zarzuca się Kaczyńskiemu, że skopiował go z podobnego dokumentu napisanego swego czasu przez brytyjskiego premiera Tonyąego Blaira. Kaczyński nigdy nie krył, że wzorował się na rozwiązaniach Blaira. Media jakoś mniej wagi przywiązują do meritum sprawy, mianowicie zawartym w kodeksie zaleceniom, aby ministrowie unikali konfliktu interesów i nie przyjmowali prezentów.
Chyba zawartość kodeksu i styl rządzenia, jaki zaleca, są ważniejsze od tego, czy aby poszczególnych sformułowań nie użył wcześniej brytyjski premier. Ponieważ nie chodzi tu o konkurs literacki na oryginalny utwór, ale o wyeliminowanie praktyk korupcjogennych, to dobrze, że ktoś już w tej materii przetarł szlaki. Nic w tym zdrożnego czy wstydliwego, jeśli jakieś miasta na świecie naśladują udane podejście do przestępczości pn. "zerowa tolerancja" (szybkie i nieuchronne karanie nawet za drobne przewinienia), które zainicjował niegdyś dawny burmistrz Nowego Jorku Giuliani. Ale dla mediów ważniejsza jest sensacja. Każdy pretekst jest dobry, żeby rządowi wetknąć szpilę, bo kontrowersje sprzedają gazety i podnoszą oglądalność programów informacyjnych telewizji.
Choć dopiero się rozkręca, rząd Marcinkiewicza ma już problemy z ludźmi, którzy nie uzgadniają swoich publicznych wypowiedzi. Nowy minister finansów Teresa Lubińska w wywiadzie dla wpływowego brytyjskiego dziennika "Financial Times" powiedziała, że deficyt budżetowy może przekroczyć 30 miliardów złotych i że zagraniczne supermarkety nie są mile widziane w Polsce. Premier musiał to później odkręcać, przekonując świat międzynarodowego biznesu, że planowany deficyt nie zostanie przekroczony i że Polska jak najbardziej zachęca zagraniczny biznes do inwestowania.
Z kolei b. dowódca elitarnej jednostki komandosów GROM, płk Roman Polko, który został mianowany na kierownika Krajowego Centrum ds. Przeciwdziałania Terroryzmowi, zaczął o nim rozprawiać w wywiadach prasowych aż musiał go przywołać do porządku minister spraw wewnętrznych Ludwik Dorn. Minister zakazał Polce publicznego wypowiadania się na temat struktur i planów tej bądź co bądź tajnej instytucji.
Kontrowersja wybuchła wokół kandydatury Joanny KluzikRostkowskiej, która miała po feministycznie nastawionej minister w b. rządzie Belki, Magdalenie środzie objąć stanowisko zajmujące się problematyką rodzinną w rządzie Marcinkiewicza. Jednakże kandydatka wyraziła aprobatę dla płodzenia "dzieci w probówkach", co jako niezgodne z nauczaniem Kościoła wywołało stanowczy protest Romana Giertycha z LPR oraz środowiska Radia Maryja.
Kolejną kontrowersją wywołało samo PiS, zamieszczając w swym programie zamiar uczestniczenia przez Polskę w międzynarodowej tarczy rakietowej USA. System ten wywodzi się z opracowanego za czasów prezydenta Reagana tzw. "gwiezdnych wojen", z którymi ówczesny Związek Sowiecki nie mógł sobie poradzić. Według zaktualizowanej wersji tego projektu, na terenie Polski zainstalowanoby na koszt rządu amerykańskiego trzecią na świecie bazę antyrakietową (pozostałe znajdują się w Kalifornii i na Alasce). Baza ta byłaby wyposażone w potężne radary i urządzenia satelitarne do tropienia nieprzyjacielskich rakiet wystrzelonych w stronę Europy oraz broń do ich zniszczenia. Trochę niefortunne dla samej koncepcji jest to, że podczas supertajnych rozmów w tej sprawie między Warszawą a Waszyngtonem, sprawa stała się przedmiotem spekulacji i sensacji medialnych.
Choć trudno przewidzieć jak ta sprawa się dalej rozwinie, być może największym sukcesem nowego rządu jest utworzenie zgodnie z zapowiedzią Centralnego Urzędu Antykorupcyjnego, który będzie podlegał samemu premierowi. CUA ma mieć uprawnienia policji, inspektorów skarbowych, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Najwyższej Izby Kontroli, poseł PiS Mariusz Kamiński został powołany jego pełnomocnikiem. Ten superurząd zatrudniać ma 500 funkcjonariuszy ścigających skorumpowanych urzędników państwowych. Do tego celu będzie miał prawo zakładać podsłuchy i stosować inne techniki operacyjne.
Wielu obserwatorów nie bez kozery jest zdania, że największym niebezpieczeństwem obecnie stojącym przed Marcinkiewiczem jest to, że jego rząd zostanie zakładnikiem trzech partii populistycznych, od których jest zależny. Giertych z LPR już podniósł wrzawę wokół kandydatury KluzikRostkowskiej. Na razie Andrzej Lepper jedynie powtarza w kółko, że chce do rządu, że ma ludzi do rządzenia i chętnie zawiąże koalicję z PiS. Prawdopodobnie przy pierwszym kontrowersyjnym głosowaniu wyjdzie na jaw, czy koalicja parlamentarna z trzema mniejszymi stronnictwami jest rozwiązaniem w miarę skutecznym, czy też każdorazowo będzie dochodzić do targów i szarpaniny.
Na pewno rząd mniejszościowy PiS będzie trudnym wezwaniem dla umiejętności politycznych jego premiera i ministrów, ale na razie nie ma innego wyjścia. Oczekiwana przez większość Polaków koalicja PiSPO nie doszła jak dotąd do skutku głównie z powodu wygórowanych żądań i niezdolności do kompromisu Tuska i Rokity. Zwłaszcza zaś Tuska, bo Rokita niejednokrotnie przejawiał chęć szukania porozumienia, ale został przegłosowany.
Robert Strybel
enia i chętnie zawiąże koalicję z PiS. Prawdopodobnie przy pierwszym kontrowersyjnym głosowaniu wyjdzie na jaw, czy koalicja parlamentarna z trzema mniejszymi stronnictwami jest rozwiązaniem w miarę skutecznym, czy też każdorazowo będzie dochodzić do targów i szarpaniny.
Na pewno rząd mniejszościowy PiS będzie trudnym wezwaniem dla umiejętności politycznych jego premiera i ministrów, ale na razie nie ma innego wyjścia. Oczekiwana przez większość Polaków koalicja PiSPO nie doszła jak dotąd do skutku głównie z powodu wygórowanych żądań i niezdolności do kompromisu Tuska i Rokity. Zwłaszcza zaś Tuska, bo Rokita niejednokrotnie przejawiał chęć szukania porozumienia, ale został przegłosowany.
Robert Strybel
niej odkręcać, przekonując świat międzynarodowego biznesu, że planowany deficyt nie zostanie przekroczony i że Polska jak najbardziej zachęca zagraniczny biznes do inwestowania.
Z kolei b. dowódca elitarnej jednostki komandosów GROM, płk Roman Polko, który został mianowany na kierownika Krajowego Centrum ds. Przeciwdziałania Terroryzmowi, zaczął o nim rozprawiać w wywiadach prasowych aż musiał go przywołać do porządku minister spraw wewnętrznych Ludwik Dorn. Minister zakazał Polce publicznego wypowiadania się na temat struktur i planów tej bądź co bądź tajnej instytucji.
Kontrowersja wybuchła wokół kandydatury Joanny KluzikRostkowskiej, która miała po feministycznie nastawionej minister w b. rządzie Belki, Magdalenie środzie objąć stanowisko zajmujące się problematyką rodzinną w rządzie Marcinkiewicza. Jednakże kandydatka wyraziła aprobatę dla płodzenia "dzieci w probówkach", co jako niezgodne z nauczaniem Kościoła wywołało stanowczy protest Romana Giertycha z LPR oraz środowiska Radia Maryja.
Kolejną kontrowersją wywołało samo PiS, zamieszczając w swym programie zamiar uczestniczenia przez Polskę w międzynarodowej tarczy rakietowej USA. System ten wywodzi się z opracowanego za czasów prezydenta Reagana tzw. "gwiezdnych wojen", z którymi ówczesny Związek Sowiecki nie mógł sobie poradzić. Według zaktualizowanej wersji tego projektu, na terenie Polski zainstalowanoby na koszt rządu amerykańskiego trzecią na świecie bazę antyrakietową (pozostałe znajdują się w Kalifornii i na Alasce). Baza ta byłaby wyposażone w potężne radary i urządzenia satelitarne do tropienia nieprzyjacielskich rakiet wystrzelonych w stronę Europy oraz broń do ich zniszczenia. Trochę niefortunne dla samej koncepcji jest to, że podczas supertajnych rozmów w tej sprawie między Warszawą a Waszyngtonem, sprawa stała się przedmiotem spekulacji i sensacji medialnych.
Choć trudno przewidzieć jak ta sprawa się dalej rozwinie, być może największym sukcesem nowego rządu jest utworzenie zgodnie z zapowiedzią Centralnego Urzędu Antykorupcyjnego, który będzie podlegał samemu premierowi. CUA ma mieć uprawnienia policji, inspektorów skarbowych, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Najwyższej Izby Kontroli, poseł PiS Mariusz Kamiński został powołany jego pełnomocnikiem. Ten superurząd zatrudniać ma 500 funkcjonariuszy ścigających skorumpowanych urzędników państwowych. Do tego celu będzie miał prawo zakładać podsłuchy i stosować inne techniki operacyjne.
Wielu obserwatorów nie bez kozery jest zdania, że największym niebezpieczeństwem obecnie stojącym przed Marcinkiewiczem jest to, że jego rząd zostanie zakładnikiem trzech partii populistycznych, od których jest zależny. Giertych z LPR już podniósł wrzawę wokół kandydatury KluzikRostkowskiej. Na razie Andrzej Lepper jedynie powtarza w kółko, że chce do rządu, że ma ludzi do rządzenia i chętnie zawiąże koalicję z PiS. Prawdopodobnie przy pierwszym kontrowersyjnym głosowaniu wyjdzie na jaw, czy koalicja parlamentarna z trzema mniejszymi stronnictwami jest rozwiązaniem w miarę skutecznym, czy też każdorazowo będzie dochodzić do targów i szarpaniny.
Na pewno rząd mniejszościowy PiS będzie trudnym wezwaniem dla umiejętności politycznych jego premiera i ministrów, ale na razie nie ma innego wyjścia. Oczekiwana przez większość Polaków koalicja PiSPO nie doszła jak dotąd do skutku głównie z powodu wygórowanych żądań i niezdolności do kompromisu Tuska i Rokity. Zwłaszcza zaś Tuska, bo Rokita niejednokrotnie przejawiał chęć szukania porozumienia, ale został przegłosowany.
Robert Strybel