Ponad trzy lata przygotowań, kilkanaście miesięcy pracy nad poprawną dykcją i techniką śpiewu w języku polskim i dwa tygodnie intensywnych prób poprzedziły premierę „Króla Rogera” Karola Szymanowskiego – pierwszą w historii Chicago operę wystawioną w całości po polsku przez jeden z głównych domów operowych w Wietrznym Mieście.
„Król Roger” rozpoczął jubileuszowy, 50. sezon Chicago Opera Theater, jednego z dwóch głównych domów operowych w Chicago. Wybór dzieła Karola Szymanowskiego był nieprzypadkowy. Doskonale wpisał się on w misję COT polegającą na wystawianiu dzieł nigdy wcześniej niepokazywanych w Chicago. Stanowił też ukłon w stronę ogromnej polskiej diaspory mieszkającej w Wietrznym Mieście. Z drugiej jednak strony „Król Roger” stanowił niemałe wyzwanie dla zespołu COT. Już sam fakt, że opera miała być zaśpiewana po polsku, ciągnął za sobą mnóstwo problemów. Konieczne stało się zatrudnienie polskich śpiewaków, którzy wcieliliby się w główne role. Potrzebny był też bardzo liczny chór, w skład którego musiałyby wejść również dzieci. Wszystkich nie-Polaków trzeba było więc nauczyć śpiewać po polsku. Kolejne wyzwanie dotyczyło składu liczebnego artystów potrzebnych do wystawienia sztuki. Według wizji nakreślonej przez Lidiyę Yankovskayą, na scenie miało znaleźć się ponad 130 chórzystów. Orkiestra miała składać się z aż 70 muzyków.
Poprzeczka przed piątkową premierą „Króla Rogera” zawisła więc wyjątkowo wysoko. Artyści pokonali ją jednak bezbłędnie. Oba przedstawienia wypełniły Harris Theater niemal do ostatniego miejsca, a publiczność nagrodziła śpiewaków i muzyków gromkimi, długimi brawami.
Samo dotarcie na premierę wiązało się z niemałymi problemami z powodu odbywającej się w piątkowy wieczór ceremonii zapalenia światełek na choince w Millennium Park. Warto było jednak postać odrobinę dłużej w korkach i przecisnąć się przez tłum zgromadzony wokół Parku Milenijnego.
Piorunujące wrażenie robił doskonale śpiewający po polsku chór złożony w części ze śpiewaków zespołu „Lira” prowadzonego przez Lucynę Migałę. Już pierwsze sceny pierwszego aktu opery dały próbkę mocy tego ponad stuosobowego zespołu. Z powodu ograniczeń wynikających z rozmiaru i konfiguracji sceny Harris Theater chór przez cały czas pozostawał nieruchomy i nie mógł stać się częścią choreografii. Dlatego zabrakło w „Królu Rogerze” zbiorowych scen tańca oraz scen, w których Pasterz przejmuje kontrolę i pociąga za sobą poddanych Króla.
Równie fenomenalnie spisała się orkiestra. Przed Lidiyą Jankovskayą stało bardzo trudne zadanie. Musiała pokierować grupą złożoną z ponad 70 muzyków oraz skoordynować pracę solistów i chóru. Wykonała je bez najmniejszego problemu. „Król Roger” jest dla dyrygentów wyjątkowo trudny, ponieważ muzyka Szymanowskiego jest niezwykle skomplikowana. Każdy z trzech aktów ma również wytworzyć inny muzyczny klimat: bizantyjski, orientalny i w końcu greko-romański.
O sukcesie każdej opery decydują przede wszystkim soliści. Najtrudniejsze zadanie miał przed sobą Mariusz Godlewski. Jego Król Roger, ubrany w skromny garnitur, został pozbawiony majestatu i splendoru, nie dysponował też grupą służących, która mogłaby wykonywać jego polecenia. Godlewski bardziej niż ktokolwiek inny musiał za pomocą gry aktorskiej przekazywać uczucia. Dylan Evans, reżyser opery, zafundował mu też kilka niestandardowych scen. W drugim akcie to Roger, a nie Roksana, dał się porwać Pasterzowi i wykonał półprzytomny taniec. W trzecim, Roger dosłownie wdał się w bójkę na pięści z Pasterzem. Polski baryton był doskonały. Aktorsko i przede wszystkim wokalnie.
Doskonale zaprezentowała się również Iwona Sobotka, która potwierdziła w Chicago swoją opinię, jako jednej z najlepszych specjalistek od muzyki Karola Szymanowskiego na świecie. Trochę niesłusznie śpiewaczki wcielające się w rolę Roksany ocenia się przez pryzmat ich interpretacji „Pieśni Roksany” z drugiego aktu. Ta najbardziej liryczna aria „Króla Rogera” w wykonaniu Iwony Sobotki była fantastyczna, ale gromkie brawa należą się jej za każdą minutę spędzoną na scenie. Kontrola i barwa głosu polskiej sopranistki są na światowym poziomie. Co ciekawe, Roksana pojawiła się na deskach Harris Theater w trzech różnych perukach, w trzech różnych kolorach włosów.
Ogromnym zaskoczeniem, przede wszystkim dla Polaków zasiadających na widowni, był występ wcielającego się w Pasterza czarnoskórego tenora Tyrone’a Chambersa II. Pasterz zachwycił nie tylko swoim głosem i ekspresyjną grą aktorską, ale przede wszystkim bezbłędną artykulacją języka polskiego. Wielokrotnie można było odnieść wrażenie, że Chambers urodził się i wychował w Polsce. Tyrone Chambers od lat mieszka i pracuje w Niemczech, gdzie ma duży kontakt z polskimi muzykami. W jego repertuarze znajduje się też wiele utworów śpiewanych po polsku.
„Król Roger” nie jest łatwą operą. Muzyka Szymanowskiego, porównywana często do Wagnera i Richarda Straussa, ma powodować u słuchacza niepokój i zmuszać go do ciągłej koncentracji. Podobnie jest z librettem Jarosława Iwaszkiewicza. Tutaj każde słowo ma znaczenie, a każde zdanie można interpretować na niezliczoną ilość sposobów. Daje to ogromne pole do popisu reżyserom, choreografom i scenografom pracującym przy „Królu Rogerze”. W wersji zaprezentowanej przez Chicago Opera Theater zabrakło z oczywistych względów optycznych fajerwerków. Kostiumy były bardzo proste, może nawet w przypadku króla Rogera zbyt skromne. Scenografia również ograniczona była do niezbędnego, funkcjonalnego minimum. Umieszczona nad sceną aranżacja inspirowana rzymskimi mozaikami symbolizowała Chrystusa, Króla Rogera, Dionizosa oraz słońce. Biorąc jednak pod uwagę ograniczenia przestrzeni i czasu, jakim dysponowali twórcy, całość wypadła nadzwyczaj dobrze.
Podobnie jest z interpretacją opery wybraną przez Dylana Evansa. Owszem, odbiega ona od wizji i wskazówek Iwaszkiewicza, ale równocześnie nie stara się na siłę sklasyfikować „Króla Rogera”, jako wyłącznie dramatu politycznego, religijnego lub społecznego. Jest to przede wszystkim obraz wewnętrznej walki Rogera, który bardziej niż Roksana i chór poddaje się wpływowi Pasterza.
Niestety polski dorobek operowy jest niezwykle ubogi. Poza „Halką” i „Strasznym Dworem” Moniuszki przeciętny Kowalski nie zna ani jednej polskiej opery. „Król Roger” jest słusznie uważany przez wielu za ukrytą polską perłę w operowym kanonie. Zadziwiające, że na jej premierę w Chicago, najbardziej polskim mieście w Stanach Zjednoczonych, trzeba było czekać tak długo. Na szczęście doczekaliśmy się, a na muzyczną ucztę zafundowaną nam przez Chicago Opera Theater czekać było naprawdę warto!
Łukasz Dudka
Zdjęcia: Michael Brosilow