Święto Dziękczynienia dzięki swojej symbolice zachęca do myślenia o imigrantach i stosunku do nich w krajach przyjmujących „zamorskich” przybyszów. To przecież dzięki pomocy indiańskich gospodarzy przetrwali w XVII wieku angielscy osadnicy – ówcześni migranci, którzy opuścili swój kraj jako uchodźcy przed prześladowaniami religijnymi.
Konflikty generują migracje ludności
W ostatnich miesiącach na gościnność sąsiadów mogli liczyć Ukraińcy uciekający przed rosyjską agresją. Szacuje się, że około 4-5 milionów osób znalazło schronienie za granicą. Najbliżsi sąsiedzi – Polacy – przyjmowali ich do własnych domów. Szacuje się, że do dziś co dziesiąta osoba z Ukrainy szukająca schronienia w kraju nad Wisłą nadal korzysta z gościny polskich rodzin.
Ale nie jest to przecież jedyny konflikt na świecie, który wywołał masowe ruchy ludności. Na zachodniej półkuli kryzys humanitarny i prześladowania polityczne spowodowały, że z Wenezueli w ciągu dekady wyemigrowało 7,1 miliona ludzi – jedna czwarta populacji tego kraju. Wbrew pozorom kierunkiem migracji nie była przede wszystkim bogata Ameryka Północna – ponad 80 proc. przymusowych emigrantów z Wenezueli mieszka dziś w krajach Ameryki Łacińskiej i na Karaibach. Krajami przyjmującymi uchodźców stały się między innymi Kolumbia, Peru czy Ekwador, ponosząc koszty utrzymania uciekinierów.
Wenezuelczycy są w tej chwili drugą co do liczebności grupą narodowościową wśród migrantów zatrzymywanych na południowej granicy USA. Pierwsi są Meksykanie, ale nie brakuje także uciekających przed biedą i przemocą z Gwatemali, Salwadoru, Hondurasu czy Nikaragui. Ale krajem migracji stał się także sam Meksyk, który w ramach covidowego rozporządzenia Title 42 przygarnął migrantów z Ameryki Środkowej i Wenezueli, niewpuszczonych do Stanów Zjednoczonych.
W Afryce i na Bliskim Wschodzie można także wyliczyć długą listę konfliktów generujących napięcia migracyjne w Europie. U bram Starego Kontynentu, głównie w basenie Morza Śródziemnego, już teraz oczekują miliony ludzi chcących przedostać się do bogatszej części świata. Część została zatrzymana w Turcji po kryzysie migracyjnym z 2015 roku, innych powstrzymuje perspektywa ryzykownej przeprawy przez morze. Ten sam mechanizm widzimy zresztą na półkuli zachodniej – Haitańczycy i Kubańczycy nie rezygnują z prób dostania się do USA na wszystkim, co może pływać.
Klimat zmusza do wędrówek
Ale wojny i konflikty to nie jedyne czynniki sprzyjające migracjom. Trendy migracyjne pogłębiać będą zmiany klimatyczne i to niezależnie od tego, co myślimy na temat przyczyn ocieplania się pogody. To zresztą w historii świata nic nowego – w przeszłości także dochodziło do poważnych przemieszczeń ludności, gdy ziemia nie była w stanie wyżywić całych narodów.
W połowie listopada liczba mieszkańców ziemi przekroczyła 8 miliardów. To koniec wielkiego demograficznego skoku. Teraz ludzkość ma rosnąć wolniej. Zgodnie z prognozą ONZ globalna populacja osiągnie swój szczyt w 2080 roku na poziomie 10,4 miliarda. Potem ma nawet zacząć spadać.
Ale te kolejne 2,4 miliarda ludzi będzie musiało znaleźć swoje miejsce na coraz gorętszej planecie. Według prognoz, w 2100 roku krajami o największej liczbie ludności będą Indie, Chiny, Nigeria, Pakistan, Demokratyczna Republika Konga, Etiopia, Tanzania, Indonezja i Egipt. Klimatolodzy nie mają wątpliwości, że w najbliższych dziesięcioleciach w regionach, w których w ostatnich dziesięcioleciach nastąpił największy przyrost ludności, zrobi się tak gorąco, że przestaną się nadawać do życia. W ośmiu z tych dziewięciu państw już w 2070 roku będą znajdowały się liczne obszary o średniej rocznej temperaturze przekraczającej 29° C (84.2° F), z ograniczonym dostępem do wody. Życie w takich miejscach i funkcjonowanie rolnictwa będzie niezwykle utrudnione.
Nie trzeba zresztą sięgać aż tak daleko w przyszłość. Według szacunków Institute for Economics and Peace już do 2050 roku liczba uchodźców klimatycznych może przekroczyć 1,2 miliarda osób. Wielkie ruchy migracyjne na północ wydają się nieuniknione – z Ameryki Południowej i Środkowej do Ameryki Północnej, a z Afryki i Bliskiego Wschodu – do Europy.
Problem nie zniknie
Biorąc pod uwagę globalne trendy, trudno się dziwić, że do Stanów Zjednoczonych próbuje się przedostać rosnąca liczba ludzi. Administracja Joe Bidena podjęła próby bardziej kompleksowego podejścia do problemu, próbując zorganizować współpracę w skali regionalnej. Chodzi między innymi o pomoc krajom będącym źródłem imigracji, wzmocnienie systemów azylowych w krajach innych niż USA oraz przystosowanie amerykańskiej infrastruktury i przygotowanie lokalnych społeczności, które zdecydują się na przyjęcie imigrantów. Taka polityka wymaga jednak sporego kredytu zaufania do Stanów Zjednoczonych, o co w Ameryce Środkowej niełatwo. Ostatnie wydarzenia wyraźnie jednak pokazują, że bez współpracy krajów obu Ameryk nie uda się znaleźć długotrwałych rozwiązań.
Napływ imigrantów niekoniecznie musi zachwiać bezpieczeństwem krajów przyjmujących. Napór na północ zbiegnie się z postępującym procesem starzenia się bogatych społeczeństw Ameryki Północnej i Europy. W miarę jak wzrastać będzie liczba osób w wieku emerytalnym, migranci będą mogli wypełniać luki w sile roboczej, aby pomóc finansować programy opieki społecznej dla seniorów. Oczywiście to tylko ekonomiczna warstwa problemu – otwarte pozostają kwestie politycznej woli akceptowania imigrantów, woli ich asymilacji i akceptacji zmian kulturowych związanych z ich obecnością. O tym, że nie jest to proste, może świadczyć choćby referendum w Wielkiej Brytanii w sprawie opuszczenia Unii Europejskiej czy niechętna imigrantom polityka prowadzona za czasów prezydenta Donalda Trumpa. O imigracji i imigracjach będzie jednak coraz głośniej, bo problem nie zniknie, a będzie narastał. Warto o tym pamiętać w weekend Dnia Dziękczynienia i popatrzeć na Kanadyjczyków. Oni przyjmą corocznie wielokrotnie więcej legalnych imigrantów niż Amerykanie w porównaniu do liczby ludności. To gościnność, o której warto przypominać w Święto Dziękczynienia.
Jolanta Telega[email protected]