Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 08:38
Reklama KD Market

Polski konkwistador

W XVII-wiecznej Polsce żyło wielu herbowych awanturników. Ale znani byli tylko w swoim kraju. Natomiast o Krzysztofie Arciszewskim słyszano niemal w całej Europie. Dla Holendrów, z którymi związał się najbardziej, usiłował zdobyć Brazylię będącą w rękach portugalskich. Wystawili mu za to pomnik w Pernambuco. W ten sposób Polska, która nie posiadała żadnych zamorskich kolonii, miała przynajmniej swojego konkwistadora...

Zbrodnia i banicja

Krzysztof Arciszewski pochodził z bogatej wielkopolskiej rodziny Arciszewskich herbu Prawdzic. Jego ojciec, Eliasz, był pastorem zboru arian w Rogalinie. Stać go było na wysłanie syna na nauki do Frankfurtu nad Odrą. Ten zaś, choć dobrze się uczył, nie potrafił długo usiedzieć w jednym miejscu. Był gwałtownikiem, często stwarzał konflikty. I po dwóch latach wrócił do Polski.

Zaciągnął się na dwór hetmana litewskiego księcia Krzysztofa Radziwiłła. Pod jego dowództwem wziął udział w walkach ze Szwedami w Inflantach. Jako żołnierz spodobał się księciu Radziwiłłowi. Krzysztofa czekałaby kariera wojskowa w oddziałach Radziwiłła, gdyby nie wdał się w krwawy zatarg z jurystą Jaruzelem Brzeźnickim.

Eliasz Arciszewski finansował współbraci arian ze zboru w Śmiglu. Żeby nie zaprzątać sobie głowy interesami, w których i tak nie za bardzo się orientował, najął do tego prawnika, Jaruzela Brzeźnickiego. Ten zaś tak się zajął interesami Eliasza, że w ciągu paru lat, dzięki prawniczym kruczkom, przejął cały jego majątek. Krzysztof dowiedział się o tym, kiedy wracał z Inflant.

Pojechał do domu, aby odebrać rodzinny majątek przejęty przez Brzeźnickiego. Z kilkunastoma ludźmi, uzbrojonymi w rusznice i szable, zaczaił się na jurystę na leśnej drodze. Schwytał go i zarzucił mu pętlę ze sznura na szyję. Następnie wsiadł na konia i ruszył ze swoją świtą do Ponina, wlokąc za sobą Brzeźnickiego. W Poninie znajdował się plac z szubienicą, na której tracono przestępców. Chciał przestraszyć jurystę i wymóc na nim zrzeczenie się wszystkich praw do majątku Arciszewskich.

Arogancki Brzeźnicki, przekonany o swojej wybitności, nie wierzył, że młody Arciszewski zrobi mu coś więcej niż to poniżające wleczenie na sznurze. Nie zgodził się na warunki Krzysztofa. Nie znał jednak jego porywczości. Nie zdawał sobie sprawy z siły, jaka rodzi się z urażonej dumy z powodu zrujnowania rodziny. Krzysztof nie zdzierżył uporu Brzeźnickiego. Wypalił do niego z rusznicy i to samo zrobili jego towarzysze, zaprawieni w walkach ze Szwedami. Następnie Arciszewski, w szale, podciął nożem gardło konającemu Brzeźnickiemu, wyciągnął mu język i przybił do szubienicy.

Trybunał Korony skazał Krzysztofa Arciszewskiego na wieczystą banicję. Nie pomogło wstawiennictwo księcia Radziwiłła. Krzysztof musiał szybko opuścić Rzeczpospolitą.

Bohater Holendrów

Dzięki pieniądzom księcia Radziwiłła Arciszewski osiadł w Hadze w Holandii. Znalazł się w kraju, którego flota zdominowała wówczas handel morski w Europie. Kupcy holenderscy zakładali faktorie na całym globie. Dotarli nawet do krainy samurajów. Ponadto inżynierowie holenderscy, doświadczeni w walkach z Hiszpanami, byli mistrzami w budowaniu twierdz i umocnień obronnych.

Krzysztof za namową Radziwiłła, który dostrzegł w swoim podopiecznym doskonały materiał na żołnierza, podjął w Hadze naukę inżynierii wojskowej, sztuki artyleryjskiej i nawigacji. W międzyczasie stał się kalwinem, jak większość Holendrów. Jednak na wojskowym uniwersytecie długo nie zagrzał miejsca. Nosiło go.

Ruszył do Francji, gdzie toczyła się krwawa wojna między francuskimi katolikami a hugenotami (francuski odłam kalwinistów). W szeregach żołnierzy Maurycego Orańskiego odbijał Bredę z rąk Hiszpanów. Brał udział, tym razem pod rozkazami wszechwładnego kardynała Richelieu, w oblężeniu hugenockiej twierdzy La Rochelle. Szybko dostrzeżono jego wojskowe talenty. Został mianowany porucznikiem. Arciszewski mógł dalej zostać na służbie u kardynała Richelieu. Ale znowu coś mu nie pasowało.

Wrócił do Holandii, gdzie ku swojemu zaskoczeniu został powitany jak bohater. Zyskał sławę w walkach z hugenotami. Na kilka miesięcy przyjechał do Polski. Mógł już to zrobić, gdyż książę Radziwiłł postarał się, aby sprawa pomiędzy Arciszewskim a rodziną zamordowanego Brzeźnickiego została załatwiona polubownie, z pomocą gotówki. Dla Radziwiłła to były żadne pieniądze, dla Brzeźnickich wielkie.

Krzysztof Radziwiłł wdał się w intrygę, aby na polskim tronie osadzić księcia francuskiego Gastona Orleańskiego. I wysłał Arciszewskiego, który już był znany we Francji, na dwór króla Ludwika XIII. Miał tam przeprowadzić tajne rokowania z księciem Orleańskim. Panujący w Polsce Zygmunt III dowiedział się o tym. Więc Arciszewski nie mógł już wrócić do kraju, jeśli nie chciał być oskarżony o zdradę. Krzysztof Radziwiłł był za mocny, za bogaty, aby Zygmunt III mógł go o to samo oskarżyć.

Podbicie Pernambuco

Arciszewski zaciągnął się do wojsk holenderskiej Kompanii Zachodnioindyjskiej. Tak sławnego żołnierza przyjęto z otwartymi ramionami. Kompania Zachodnioindyjska to było państwo w państwie. Miała monopol na handel oraz żeglugę do Ameryki i zachodniej Afryki. Posiadała własną armię i flotę. Mogła samodzielnie prowadzić wojny i zawierać traktaty pokojowe.

Celem Kompanii Zachodnioindyjskiej było wyparcie Portugalczyków z Brazylii. A w pierwszej kolejności podbicie stanu Pernambuco. Produkowano tam najwięcej na świecie cukru. Jego nabywcami byli w większości kupcy holenderscy, z którymi z kolei walczyli kupcy hiszpańscy. Wprawdzie Brazylia była kolonią portugalską, lecz na przełomie XVI i XVII wieku kraj ten był połączony unią personalną z Hiszpanią. I to Hiszpanie najbardziej zagrażali interesom holenderskim w Brazylii.

Świeżo upieczony kapitan Krzysztof Arciszewski, wraz z potężną flotą pod dowództwem admirała Lonoque, wylądował koło Pernambuco. Zgodnie z planem polskiego oficera zdobyli wyspę Itamarikę. Później, także według jego planów, Holendrzy zdobyli stolicę stanu Pernambuco Olindę – miasto, port i twierdzę. Arciszewski awansował na majora. Wtedy doszedł do głosu jego porywczy temperament. Wdał się w konflikt z komisarzami Kompanii. Podał się do dymisji i wrócił do Holandii.

Wicegubernator Brazylii

Władze republiki holenderskiej doceniły talent niepokornego Polaka. Po dwóch latach został ponownie wysłany do Ameryki. Tym razem już jako pułkownik i głównodowodzący wojskami holenderskimi w Brazylii. To było pasmo sukcesów militarnych Arciszewskiego. Zajął portugalskie twierdze: Rio Grande, Arraial, Porto Calvino. Pod tą ostatnią twierdzą zniszczył w jednej bitwie ponadtysięczny oddział hiszpańskiej piechoty.

Kompania, aby upamiętnić te sukcesy, wystawiła Arciszewskiemu kamienny obelisk w Pernambuco i mianowała – na wyrost, gdyż Holendrzy jeszcze Brazylii nie zdobyli – wicegubernatorem Brazylii.

Lecz Arciszewski znowu skonfliktował się z ważniejszymi od siebie. I znowu wrócił do Holandii. Jednak po kilku latach, gdy Holendrom szło coraz gorzej w Brazylii, władze Holandii mianowały go admirałem oraz generałem artylerii i ponownie wysłały do Ameryki. Ale to wywyższenie Polaka obróciło się przeciwko niemu. Holenderski gubernator Brazylii von Nassau, bardzo dobrze ustosunkowany w Europie, bał się, iż Arciszewski zagrozi jego władzy. Polak z powrotem znalazł się w Holandii. Można się domyślać, że była w tym i spora zasługa samego Arciszewskiego. Jego temperamentu i braku, gdy trzeba, pokory.

W ojczyźnie

W 1646 roku wrócił do Polski. Wszystko, co wcześniej zrobił, to już były zapomniane dzieje. Teraz liczyły się jego głośne poczynania we Francji i Ameryce. Król Władysław IV z miejsca uczynił go naczelnym dowódcą artylerii koronnej. Za panowania następnego króla, Jana Kazimierza, Arciszewski wykorzystał swój talent inżynieryjny i budował w Polsce fortyfikacje i mosty.

Walczył z wojskami Chmielnickiego na Ukrainie. Bronił Lwowa. Szedł z odsieczą na Zbaraż. Walczył w bitwach pod Zborowem i Piławicami. Aż po raz kolejny nie potrafił powstrzymać języka za zębami i szabli przy pasie. Skłócił się z Wielkim Kanclerzem Korony, Jerzym Ossolińskim. A wówczas w Rzeczypospolitej nie było ważniejszego dostojnika od Jerzego Ossolińskiego.

Krzysztof Arciszewski, jedyny polski konkwistador, wystąpił z wojska i udał się do krewnych mieszkających pod Gdańskiem. Tam zmarł w 1656 roku.

Ryszard Sadaj

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama