Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 10:34
Reklama KD Market
Reklama

Z dmuchawą na liście

Gdybym pod koniec lat 50., a zatem w okresie wczesnego dzieciństwa, zapytał jesienią mojego dziadka, dlaczego nie oczyścił jeszcze swojego podwórka i trawnika przed domem z liści, niemal na pewno popukałby się w głowę i nakazał, bym przestał opowiadać głupoty i zajął się jakąś pożyteczną robotą. Gdy zaś spacerowałem w nieco późniejszym dzieciństwie w parku wzdłuż wrocławskiej fosy, opadłe liście zalegały grubą warstwą wszędzie, co nikomu nie przeszkadzało, a co nadawało całej okolicy niezwykłą, złocistą kolorystykę.

Dziś jest jednak zupełnie inaczej. Na szczęście większość liści już opadła z drzew, a zatem na następne 12 miesięcy mamy ten problem z głowy. Ale wcześniej, przez mniej więcej dwa miesiące, po całej Ameryce uganiały się miliony ludzi z dmuchawami w garści, by trawę oczyścić z jesiennego „listopadania”, a liście usypać w wielkie góry na poboczach dróg. Tak, by w odpowiednim czasie przyjechały ekipy zajmujące się ładowaniem tego wszystkiego do ciężarówek i wywożenia w nieznane.

Jesienne, nałogowe usuwanie liści powoduje, że w dowolnym, zwykle zacisznym zakątku Ameryki nie można przez chwilę posiedzieć w spokoju, bo zewsząd dobiegają odgłosy dmuchaw, których dźwięk zwykle przekracza 90 decybeli. Co więcej, niektórzy jeżdżą po swoich trawnikach kosiarkami lub traktorami, ale nie po to, by ścinać trawę, która w listopadzie praktycznie już nie rośnie, lecz po to, by zmielić i usunąć każdy skrawek wroga, czyli liściastego materiału.

Niektórym z tego powodu puszczają nerwy. Jesienią ubiegłego roku mieszkańca stanu Georgia ukarano grzywną za nadmierne częste używanie dmuchawy do liści, a sędzia nakazał, że dmuchać (liście, a nie w balonik) można wyłącznie trzy razy w tygodniu po 30 minut. „Przestępca” odwołał się od tego wyroku, ale przegrał, ku uciesze jego prawie ogłuchłych sąsiadów.

A przecież drzewiej sprawy wyglądały o wiele prościej. Na wiosnę liście pojawiały się na drzewach, potem wisiały na nich radośnie przez kilka miesięcy, by w końcu pożółknąć i opaść z gracją na ziemię, gdzie z wolna zmieniały się w naturalny kompost i samoczynnie znikały, zamykając w ten sposób naturalny cykl przyrody. Naszym przodkom, nawet tym nie za bardzo odległym, nigdy nie przychodziło do głowy to, by liście usuwać. Dmuchaw wtedy jeszcze nie było, a trawa bywała grabiona w celu „poruszenia” leżącego na niej naturalnego materiału.

Zresztą nawet poczciwe grabie zostały opatentowane w USA dopiero w 1874 roku, choć podobne narzędzia używane były od wieków, często w roli broni na polach bitew. Z chwilą, gdy były prezydent Donald Trump zachęcił parę lat temu Kalifornijczyków do grabienia liści w lasach w celu zapobiegania pożarom, narzędzie to urosło do roli symbolu walki o dominację człowieka nad nieodpowiedzialną, lewacką i chaotycznie działającą naturą.

Szał usuwania liści zagościł w USA na stałe dopiero w połowie XX wieku, a towarzyszy mu nieodłącznie inny szał – nieustannego koszenia trawy, tak by miała ona taką samą wysokość jak na przeciętnym boisku piłkarskim lub na łbie wojskowego rekruta. Gdy zatem niegdyś dominowały naturalne procesy przyrody, dziś dominują hałasy maszyn przez praktycznie cały rok – kosiarek wiosną i latem, dmuchaw jesienią i pługów śnieżnych zimą.

Dopiero od niedawna zaczynają się pojawiać oznaki walki z tym szaleństwem. Gmina Eindhoven w Holandii ogłosiła w tym roku, że ​​opadłe jesienne liście są na wagę złota – z ekologicznego punktu widzenia. Władze oficjalnie zachęciły obywateli do porzucenia dmuchaw i grabi oraz do pozostawienia liści w ogrodach i parkach. Martijn van Gessel, rzecznik rady Eindhoven, powiedział, że próbują zmienić poglądy na temat tego, jak powinna wyglądać przestrzeń publiczna. Miasto chce wycofać dmuchawy do liści i stworzyć ciepłą, wilgotną, zimową warstwę liściastą, sprzyjającą niezliczonym gatunkom fauny i flory. – Przez długi czas ludzie byli przekonani, że trawę zawsze trzeba skosić, liście zbierać i wszystko musi wyglądać schludnie, ale to tylko mit – twierdzi Van Gessel.

Zdaniem Holendrów, przynajmniej tych w Eindhoven, pozostawianie liści na ziemi przynosi wiele korzyści, bo pozwala naturalnym procesom przebiegać normalnie, zmniejsza ilość chwastów i obniża zapotrzebowanie na wodę w lecie. Rada rozstawiła w mieście 200 specjalnych koszy i zachęca ludzi, którzy nadal zbierają opadłe liście, by je w tych koszach składali. Niestety w USA ten ostatni pomysł się raczej nie przyjmie, sądząc po nieustannej chryi dotyczącej skrzynek do oddawania głosów w wyborach. Niemal na pewno pojawiłyby się zaraz podejrzenia o to, że nocami tajemniczy ludzie wrzucają do koszy nielegalne liście, przywożone potajemnie z innych stanów.

Ważne jest to, by podkreślić, że za niezbieranie liści nie można w żaden sposób odpowiadać karnie. W świetle amerykańskiego prawa wszystko to, co opada na ziemię w wyniku naturalnych procesów, nie podlega żadnym restrykcyjnym przepisom. Jeśli zatem z mojego drzewa spadnie na trawnik sąsiada 100 kilogramów liściastego śmiecia, to nie moja sprawa, a sąsiad nie może mi niczego zarzucić. Ponadto różne zrzeszenia lokatorów (homeowner associations) mogą wymagać utrzymywania odpowiedniej wysokości trawy, bo owa z nieba nie spada, ale liście na trawnikach można bezkarnie ignorować. Natomiast niestety celowe zdmuchiwanie liści na sąsiednie działki może podlegać różnym karom. Oczywiście gdyby absolutnie wszyscy zostawili liście w spokoju, nie byłoby problemu. No ale w tym celu trzeba się przeprowadzić do Eindhoven.

Andrzej Heyduk


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama