Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 10:37
Reklama KD Market
Reklama

Sztuka do góry nogami

Przyznaję bez bicia i waterboardingu, że o tzw. sztuce współczesnej wiem niewiele. Czasami mi się coś podoba, a czasami nie, ale nigdy nie wynika to z dogłębnych przemyśleń dotyczących estetyki lub subtelnych przeżyć związanych z doznaniami artystycznymi. W związku z tym pewną przewrotną radość wywołała u mnie niedawna wiadomość o tym, iż historyk sztuki odkrył, że słynne dzieło holenderskiego artysty abstrakcyjnego Pieta Mondriana wisiało w muzeum do góry nogami przez ostatnie 75 lat.

Mój wewnętrzny chichot wynika z tego, że przez trzy czwarte wieku tysiące ludzi, łącznie – jak sądzę – z niezliczoną rzeszą ekspertów i koneserów, oglądało to dzieło w skupieniu, a zapewne również z pewnym namaszczeniem, oddając się odwiecznym rozważaniom typu „co artysta chciał przez to powiedzieć”. Tymczasem przesłanie owego artysty – jak się okazuje – było o 180 stopni różne od muzealnej prezentacji. Co więcej, przez tyle lat nikt się na tym nie poznał, co skłania mnie ku niezbyt krzepiącemu przekonaniu, iż współczesny artyzm wisi na włosku. A o włosku wspominam nie bez kozery.

Stworzony w 1941 roku obraz ma tytuł New York City I, a składa się z jasnych linii, wyznaczonych przez czerwoną, żółtą, czarną i niebieską taśmę przylepną na białym tle. Problem w tym, iż mimo epokowego odkrycia faktu, że dzieło wisi w muzeum niemieckiego stanu Nadrenii Północnej-Westfalii w Düsseldorfie do góry nogami, eksperci są zdania, iż tak powinno zostać, gdyż odwrócenie obrazu do prawidłowej pozycji spowoduje jego zniszczenie. Historyczka sztuki i kustosz niemieckiego muzeum Susanne Meyer-Büser powiedziała z rozbrajającą szczerością: – Taśmy samoprzylepne są już bardzo luźne i zwisają na nitce. Gdyby teraz ktoś odwrócił to o 180 stopni, grawitacja pociągnęłaby taśmy, które wiszą na włosku, w dół.

To właśnie pani Meyer-Büser odkryła „wisielczy” błąd w sztuce pokazywania obrazu Mondriana z chwilą, gdy zauważyła, że ​​linie (taśmy) były grubsze w dolnej części dzieła, a nie u góry, tak jak rzekomo zamierzał artysta. Potwierdza to zdjęcie pracowni Mondriana, zrobione kilka dni po jego śmierci i opublikowane w magazynie Town & Country w czerwcu 1944 roku, które pokazuje tę samą pracę na sztalugach właściwą stroną do góry. Nie bardzo jednak rozumiem, na czym polega pewność, iż sam autor postawił swój obraz na sztalugach tak jak miało być. Mógł się wszak napić kilku holenderskich piw za dużo i się rąbnąć. Zachodzi też niepokojąca możliwość, iż sam nie wiedział, gdzie jest dół a gdzie góra jego artystycznego geniuszu.

Ja bynajmniej nie naśmiewam się z mistrza, jako że jest on powszechnie uważany za bardzo wpływowego artystę XX wieku, pioniera abstrakcji, minimalizmu i ekspresjonizmu. Zresztą trudno jest sobie robić żarty z dzieła sztuki, które warte jest dziś miliony dolarów. Mój zupełnie prywatny rechot budzi raczej fakt, iż bardzo poważni, często snobistyczni i napuszeni ludzie potrafią godzinami dyskutować o walorach obrazu, nie zdając sobie sprawy z tego, iż umieszczono go na ścianie do góry nogami. Wydaje mi się pewne to, że gdyby ktoś kiedyś powiesił Bitwę pod Grunwaldem Matejki górą do ziemi, natychmiast zostałby zauważony fakt, że Ulrich von Jungingen wisi głową w dół razem z koniem, a krzyżacka chorągiew leży zewłokiem na polskiej ziemi, zamiast powiewać dumnie nad hordami Teutonów. W tym sensie oglądanie sztuki współczesnej bywa dość niebezpieczne, nawet dla ludzi, którzy teoretycznie się na tym znają.

Wieści o błędnym prezentowaniu dzieła Mondriana zbiegły się z doniesieniami, iż na licytacji organizowanej przez Sotheby’s ma zostać sprzedany obraz Andy’ego Warhola pt. White Car Crash 19 Times, za który – jak się spekuluje – ktoś zapłaci co najmniej 80 milionów dolarów. Obraz ten przedstawia 19 powtarzających się czarno-białych fotek, umieszczonych na ogromnym płótnie o wysokości 12 stóp (4 metrów). Fotografie przedstawiają pognieciony zdrowo samochód po wypadku.

Na szczęście tym razem nie ma możliwości oglądania obrazu w niewłaściwej pozycji, gdyż od razu widać, gdzie jest góra, a gdzie dół. Dzieło jest częścią cyklu Warhola pt. Śmierć i katastrofa z lat 60., który odzwierciedla rzekomo zafascynowanie artysty naszą śmiertelnością. Podobny obraz zatytułowany Silver Car Crash został sprzedany w roku 2013 za 105 milionów. Ale Warhol, uznawany za mistrza współczesnego pop artu, interesował się nie tylko doczesnością życia. W roku 1962 namalował 32 małe obrazy, z których każdy przedstawiał puszkę zupy firmy Campbell, a których wartość szacowana jest dziś na ponad 15 milionów dolarów. Jest to imponujący wynik, biorąc pod uwagę fakt, że w moim supermarkecie mogę kupić taką puszkę, wraz z zawartością nadającą się teoretycznie do jedzenia, za nieco ponad dwa zielone. Jeśli zaś chodzi o zdjęcia wypadków drogowych, można je uzyskać za darmo z archiwów policyjnych.

Awangardowi artyści tworzą często dzieła szokujące, zagadkowe, dziwne, etc. Większość z nich nigdy nie zyskuje żadnego rozgłosu. Natomiast to, czy niektóre stają się potem sławne i nabierają wartości, zależy niemal zawsze od interpretacji garstki ludzi mieniących się znawcami. Mój niepokój budzi to, że czasami okazuje się, iż znawcy ci nie wiedzą, co mówią i wciskają nam kit. Każą na przykład podziwiać źle powieszony obraz. W przypadku Warhola zbudowano już wiele górnolotnych teorii na temat tego, dlaczego artysta umieszczał na płótnach dokładnie takie same fotografie wiele razy. Tymczasem, jak twierdzą niektórzy, robił tak, ponieważ był religijny i chodził do spowiedzi, a na pokutę dostawał zwykle 20 zdrowasiek. A skoro 20 modlitw, to dlaczego nie 19 identycznych zdjęć auta?

Andrzej Heyduk


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama