Przez jeden tydzień jesienią i przez dwa tygodnie na wiosnę – o tyle dłużej mieszkańcy zachodniej półkuli mogą się cieszyć czasem letnim w porównaniu z Europą. Już sama konieczność zmiany czasu budzi pewne kontrowersje, a nawet protesty. A to, że cywilizowany świat robi to w różnych terminach, budzi jeszcze większe zdziwienie.
Niemal w całej Europie czas zimowy wprowadza się w ostatni weekend października, a letni w ostatnią niedzielę marca. W USA i Kanadzie (poza Arizoną i Hawajami, gdzie czasu się nie zmienia) zmiany czasu wprowadzane są odpowiednio w pierwszy weekend listopada i w drugi weekend marca. To drugie rozwiązanie wydaje się zresztą logiczniejsze ze względu na cykl astronomiczny. W ostatni weekend marca jest już dawno po równonocy wiosennej i dzień trwa dłużej niż 12 godzin. Europa wprowadza więc czas letni dużo później niż Ameryka, która robi to „symetryczniej” w stosunku do cyklu obrotu Ziemi wobec Słońca.
Jakie są tego konsekwencje? Warszawę od Chicago dzieli zwykle siedem godzin różnicy, ale nie jest tak zawsze, bo przez nieskoordynowaną z Europą zmianę czasu są okresy, gdy różnica ta wynosi 6 lub 8 godzin. Trudno się jednak w tym zorientować. Konia z rzędem temu, kto tak od razu „z głowy” powie, czy z Illinois do Polski jest czasowo bliżej przez jeden tydzień jesieni, czy przez dwa tygodnie na wiosnę. To podobny paradoks, jak konieczność uświadomienia sobie, że przez cofnięcie zegarów o godzinę będziemy spali dłużej (jesień), a poprzez przesunięcie wskazówek wprzód, zostaniemy pozbawieni godziny wypoczynku. To ostatnie doświadczenie jest oczywiście dużo bardziej bolesne, więc pewnie nie przypadkiem dyskusje na temat likwidacji czasu letniego są głośniejsze na wiosnę.
Zmiana czasu sama w sobie już powoduje poważne perturbacje. Przede wszystkim trzeba dopasować rytm biologiczny setek milionów ludzi do nowego rozkładu dnia. Zegary w komputerach i telefonach najczęściej synchronizowane są elektronicznie, ale te analogowe i niepołączone z siecią należy już regulować ręcznie. Trzeba dopasować rozkłady jazdy, a przy wprowadzaniu czasu letniego pociągi muszą odstać dodatkową godzinę. Niektóre banki całkowicie blokują w tym czasie dostęp do swoich usług.
Jeszcze większe komplikacje występują, gdy poszczególne kraje czy obszary zmieniają czas w różnych terminach. W przypadku Europy i USA/Kanady rozkłady lotów trzeba korygować nie dwukrotnie, ale czterokrotnie. Także rynki finansowe muszą dopasowywać się do nowych rygorów czasowych. Inne są pory otwierania giełd, publikowania wyników finansowych i prowadzenia transakcji. A zwykły zjadacz chleba, dzwoniąc do bliskich po drugiej stronie oceanu, ze zdumieniem odkrywa, że jest tam wcześniej (lub później), niż mu to wynikało z prostej arytmetyki stref czasowych.
W Europie już w ten weekend szybciej zapadnie ciemność. Popołudniowe wizyty na grobach w dniu Wszystkich Świętych i w Zaduszki odbywać się będą przy wcześnie zapadającym zmierzchu. W Polsce, leżącej na wschodnim krańcu środkowoeuropejskiej strefy czasowej, jest to szczególnie dotkliwe, bo słońce zachodzi tam dużo wcześniej niż np. w Hiszpanii czy Francji. Co więcej, większość obszaru Polski jest położona bardziej na północ od Chicago, więc zimowe noce są tam dłuższe niż nad Jeziorem Michigan. To między innymi dlatego osoby odwiedzające stary kraj między listopadem a lutym skarżą się na jego ponurość i depresyjność. Zwłaszcza gdy aura jest ciepła i nie ma śniegu.
Na temat opłacalności (lub nieopłacalności) corocznych zmian czasu napisano już tomy, przez media przetoczyły się niezliczone argumenty „za” i „przeciw”. Politycy od czasu do czasu wpadają na pomysł, aby zrezygnować z przesuwania wskazówek. Pozostanie jednak przy czasie standardowym byłoby na przykład trudne dla Polski, bo w lecie słońce wschodziłoby tam o 3 nad ranem, a zachodziło po 19. Utrzymanie na stałe czasu letniego w środkowoeuropejskiej strefie czasowej sprawiałoby z kolei, że w zimie we Francji czy Hiszpanii pierwsze godziny biurowego urzędowania spędzanoby w ciemnościach. I tak źle, i tak niedobrze. Dlatego wciąż przesuwamy wskazówki. A w USA czas letni trwa trzy tygodnie dłużej niż w Europie. To łącznie 21 dni szans na cieszenie się światłem dnia i nieuleganie depresji. Czego na nadchodzącą szarą jesień serdecznie życzę.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.