Kiedy w halloweenowy wieczór słyszymy pukanie do drzwi, spodziewamy się raczej dzieci przebranych w kolorowe kostiumy a nie band wandali. Jednak nie zawsze zawołanie „cukierek albo psikus” było tak niewinne jak obecnie. Pod koniec XIX i na początku XX wieku Halloween oznaczało noc przykrych psot i niewybrednych żartów...
Ciało na torach
W Irlandii, gdzie Halloween było niezwykle popularne, nikt się nie przebierał a dzieci nie pukały do drzwi, by prosić o słodycze. Chłopcy rzeźbili przerażające maski z rzepy i straszyli nimi ludzi. Szkoci podpalali łodygi kapusty i pod nieobecność gospodarzy wsuwali je przez dziurkę od klucza do domu, aby tam się powoli spalały, wydzielając gryzący dym – pisze Lisa Morton w swojej książce Psikus albo żart. Historia Halloween.
Kiedy szkoccy i irlandzcy imigranci przybyli do Stanów Zjednoczonych w połowie XIX stulecia, przywieźli na nowy kontynent również zwyczaj obchodzenia Halloween, zabawiając się kosztem sąsiadów. Dzieci wiązały ze sobą klamki sąsiednich domów, niszczyły ogródki, umieszczały sprzęt gospodarski na dachach budynków i otwierały bramy do zagród, uwalniając zwierzęta gospodarskie.
Ten ostatni żart był tak popularny, że przez długi czas 31 października nazywano Nocą Bram. Któregoś roku ulice Catalina Island zostały wypełnione łodziami. W 1887 roku żartownisie oblali siedzenia jednego z kościołów melasą, a w 1891 roku posmarowali ściany nowych domów czarną farbą. W 1894 roku w Waszyngtonie, DC ponad dwustu młodzieńców ganiało przechodniów, obsypując ich mąką.
Ostatniej nocy października 1879 roku maszynista pociągu pasażerskiego przejeżdżającego przez Newport w stanie Kentucky nagle zobaczył na torach ciało. Z całej siły pociągnął za hamulec, modląc się w duchu, aby pociąg zdążył wyhamować. Kiedy tylko skład stanął, wyskoczył z lokomotywy i pobiegł zobaczyć, co się stało. Ku jego zdumieniu znalazł manekina, pozostawionego tam przez bandę chłopców, chowających się za nasypem. I choć ich wybryk zagrażał bezpieczeństwu pasażerów, maszynista przez długi czas nikomu o nim nie powiedział, bowiem takie psoty były na porządku dziennym.
W tamtych czasach ludzie żyli w mniejszych społecznościach, a żarty ograniczały się do nieszkodliwych, choć uciążliwych wybryków. Nikt nie złościł się za bujany fotel wniesiony na dach stodoły czy wypuszczone z zagrody świnie. Jednak sytuacja zmieniła się, gdy zwyczaj obchodzenia Halloween przeniósł się z obszarów wiejskich do miast, gdzie królowały bieda, bezrobocie i ostry podział na bogatych i biednych.
Młodzi ludzie włączali alarmy przeciwpożarowe, podpalali śmietniki i wybijali szyby. Pewnego roku młodzież w Kansas City nawoskowała tory tramwajowe na stromym wzgórzu. W rezultacie motorniczy nie był w stanie wyhamować na czas i zderzył się z pojazdem znajdującym się przed nim. Figle przybierały coraz bardziej niebezpieczną formę. Na początku XX wieku gazety ostrzegały mieszkańców przed wandalami.
Śmierć za strachu
Po serii zniszczeń w Halloween w 1902 roku, dziennikarz Cook County Herald pisał w imieniu sfrustrowanych mieszkańców Arlington Heights: „Większość ludzi lubi żartować i bawić się w odpowiednim stopniu przy odpowiednich okazjach, ale kiedy mienie zostaje uszkodzone lub zniszczone, nadchodzi czas, by się zatrzymać”. Autor poradził też, jak sobie radzić z wandalami: „Radzimy społeczeństwu, aby załadowało swoją broń solą lub śrutem (...) i kiedy intruzi wejdą na wasz teren z zamiarem wyrządzenia szkody, potraktujcie ich tak, aby (...) nie mieli więcej ochoty na takie sztuczki”.
Niektórzy Amerykanie przyjęli te porady poważnie, jednak skutki w niektórych przypadkach były opłakane. Kiedy w 1907 roku w Tucson, w Arizonie, chłopcy rozciągnęli drut na chodniku, mężczyzna, który się o niego potknął, nieoczekiwanie wyciągnął broń i zastrzelił jednego z żartownisiów. W tym samym roku gazety donosiły, że kobieta w Logansport w stanie Indiana dosłownie umarła ze strachu, nastraszona przez nieodpowiedzialnych psotników.
Jednocześnie próbowano zorganizować młodzieży czas w inny sposób. W 1914 roku w Kansas odbyła się pierwsza masowa impreza halloweenowa, zorganizowana przez Elizabeth Krebs, która zapoczątkowała parady i konkursy kostiumów.
Akty wandalizmu znacznie nasiliły się w czasach Wielkiego Kryzysu. W 1933 roku rozważano zakazanie obchodów Halloween, ale ostatecznie zrezygnowano z tego pomysłu, obawiając się, że zakaz może przynieść odwrotny skutek. Zamiast tego władze miasta, organizacje religijne i mieszkańcy zaczęli organizować przyjęcia, próbując zająć czymś psotników. Trwał kryzys, nikomu nie zbywało pieniędzy, dlatego każdy dom oferował dzieciom coś innego – w jednym rozdawano prześcieradła, z których wykonywano kostiumy duchów, w innych węgiel do malowania twarzy. Jeszcze gdzie indziej rozdawano słodycze czy organizowano gry i zabawy. Tak powoli utrwalał się zwyczaj przebierania w kostiumy i obdarowywania dzieci drobnymi przekąskami.
W latach 50. ubiegłego stulecia trick-or-treating w tej łagodniejszej postaci stało się częścią amerykańskiej kultury. Ale zwyczaj płatania figli w niektórych częściach kraju nie zniknął całkowicie i został przeniesiony na 30 października. W stanach na północnym wschodzie 30 października stał się znany jako Mischief Night, w New Jersey nazywano go Goosey Night. Nawiązując do starej szkockiej tradycji, w niektórych regionach mówiono też o Nocy Kapusty. Zwykle żarty polegały na obrzucaniu domów i drzew papierem toaletowym czy jajkami lub spryskiwaniu samochodów piankami do golenia, ale jeszcze w latach 70. i 80. zdarzały się niebezpieczne akty wandalizmu.
W 1984 roku w Detroit wybuchło ponad 800 pożarów, więc od kolejnego roku wprowadzono godzinę policyjną dla młodzieży poniżej 18. roku życia. Policja, strażacy i wolontariusze patrolowali ulice przez kilka kolejnych lat, aby zapobiec demolowaniu miasta. Sytuacja uspokoiła się dopiero na początku lat 90., a obchody święta przybrały znacznie łagodniejszą formę. Na szczęście obecnie, otwierając drzwi w halloweenową noc, nie musimy obawiać się głupich żartów a jedynie uśmiechniętych dzieci, proszących o ulubione słodycze.
Maggie Sawicka