Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 12:28
Reklama KD Market
Reklama

Artysta rozdarty

Przez cały okres swojego życia i oszałamiającej kariery na amerykańskiej scenie muzycznej Leonard Bernstein był stale „rozdarty”. A to między obowiązkami dyrygenta i osobistym zamiłowaniem do kompozycji, a to między romansami z mężczyznami i żoną, z którą miał troje dzieci. Ten kultowy kompozytor, który był zarazem dyrygentem i wirtuozem fortepianu, sam siebie określał jako „pół-mężczyzna, pół-kobieta”…

Tworzył muzykę symfoniczną, kameralną, baletową, filmową i musicale dla Broadwayu. Pisywał też piosenki dla Franka Sinatry, m.in. słynną „New York, New York”. Zdobył 16 statuetek Grammy, jedną nominację do Oscara i kilkanaście innych nagród. Życie Leonarda Bernsteina to idealny temat na film. Nic więc dziwnego, że Bradley Cooper marzył o nakręceniu jego biografii. Udało się. W tym roku ruszyły zdjęcia do filmu Maestro. Producentami zostali m.in. Steven Spielberg i Martin Scorsese, a Cooper wcielił się w samego mistrza. Premiera zapowiadana jest na przyszły rok – w 105. rocznicę urodzin Bernsteina.

Muzyk i humanista

Urodził się 25 sierpnia 1918 roku w Lawrence w stanie Massachusetts jako Louis Bernstein, ale jako piętnastolatek zmienił swoje imię na Leonard. Jego rodzice, Jennie Resnick i Samuel Joseph Bernstein, byli ukraińskimi emigrantami. Matka pochodziła z obwodu wołyńskiego, a ojciec rówieńskiego. Gdyby Bernstein urodził się rok później, miałby obywatelstwo polskie, gdyż w latach 1919-1939 tereny te należały do Polski.

Po emigracji za ocean oboje rodzice pracowali. Matka w zakładach włókienniczych, a ojciec – który był też uczonym talmudystą – produkował kosmetyki dla kobiet do pielęgnacji włosów. Szybko rodzice zauważyli, że ich syn ma niezwykły dryg do muzyki. Tylko ze słuchu sam grywał puszczane w radiu melodie. Zapisali go na lekcje fortepianu, ale jednocześnie wybrali mu studia na Harvardzie na wydziale humanistycznym.

W 1939 roku Leonard podjął ostatecznie naukę gry na fortepianie w Curtis Institute of Music w Filadelfii. Uczył się kompozycji i dyrygentury pod okiem wybitnego Serge’a Koussevitzky’ego. Później zresztą został jego asystentem.

Sukces na zastępstwie

Właśnie jako koncertmistrz Bernstein zyskał największą sławę. Jego oszałamiająca kariera rozpoczęła się 4 listopada 1943 roku, kiedy kilka godzin przed wieczornym koncertem okazało się, że Brunon Walter, który tego wieczoru miał poprowadzić orkiestrę, ciężko się rozchorował. Na gwałt zaczęto szukać zastępcy i wybór padł na 25-letniego wówczas Bernsteina.

Artysta wykonał powierzone mu zadanie tak dobrze, że następnego dnia trafił na okładkę The New York Timesa. Wkrótce zaczęły go zapraszać do siebie największe orkiestry świata, włącznie ze słynną Filharmonią Wiedeńską. Aż wreszcie w 1959 roku Bernstein został kierownikiem muzycznym New York Philharmonic, idąc w ten sposób tą samą drogą co Gustav Mahler, którego twórczość ogromnie cenił i ocalił od zapomnienia.

Do swojego mistrza był podobny również z innego powodu. Mawiał: – Jestem jak Mahler. Są we mnie dwaj ludzie: dyrygent i kompozytor. Bernstein nigdy nie chciał koncentrować się tylko na studiowaniu i odtwarzaniu dzieł wielkich kompozytorów. Twierdził, że byłoby to śmiertelnie nudne. – Chcę dyrygować, grać na pianinie i pisać dla Hollywood – mówił. I zaczął konsekwentnie trzymać się tej drogi.

Z Broadwayu do Hollywood

W swoich czasach Bernstein porównywany był do Herberta von Karajana. Jego interpretacje muzycznych klasyków takich jak Franciszek Liszt, Ludwik von Beethoven czy Piotr Czajkowski uznawane były za wybitne. Artysta znakomicie oddawał też klimat współczesnych dzieł Szostakiewicza czy Gershwina. Mówiono, że nikt tak jak Bernstein nie potrafi wydobyć z dzieł mistrzów tego, co w nich najlepsze.

Najbardziej popularną jego własną kompozycją jest niewątpliwie musical West Side Story, inspirowany dramatem Williama Szekspira Romeo i Julia. Było to trzecie dzieło artysty wystawione na Broadwayu (po On the Town i Wonderful Town). Ale to ten tytuł uczynił z Bernsteina gwiazdę pierwszej wielkości, kiedy w 1951 roku na światowe ekrany kin trafiła jego filmowa adaptacja w reżyserii Roberta Wise’a i Jeromea Robbinsa. Obraz zdobył 10 statuetek Oscara, w tym dla najlepszego filmu. Co ciekawe, sam kompozytor nie dostał nawet nominacji. Dopiero cztery lata później Amerykańska Akademia Filmowa przyznała mu nominację za muzykę do filmu Elii Kazana On the Watefront.

Dzięki West Side Story Bernstein stał się milionerem, ale też – co za tym nierzadko idzie – stracił sympatię kolegów po fachu. Uznali oni, że piosenki z tego dzieła są zbyt błahe i nieprzystające do poziomu człowieka, który chce być kompozytorem muzyki poważnej. Mistrz kompletnie się tym nie przejmował.

Gej, który się ożenił

Powiedzieć, że życie prywatne Bernsteina było skomplikowane, to mało. Założył rodzinę późno, bo dopiero w wieku 33 lat. Jego żoną została Felicia Montealegre Cohn, chilijska aktorka. Była ona katoliczką, ale po ślubie z Leonardo przeszła konwersję na judaizm. Jej głos można usłyszeć m.in. w kompozycji mistrza, symfonii Kaddish. Para doczekała się trójki dzieci: dwóch córek – Jamie Anny Marii i Niny Marii Felicii a także syna Alexandra Serge’a Leonarda.

Tajemnicą poliszynela był homoseksualizm Bernsteina. Niektórzy wprawdzie twierdzili, że jest biseksualny, ale ci, którzy znali go lepiej, byli przekonani, że zdecydowanie woli swoją płeć. Arthur Laurents, scenarzysta West Side Story wprost nazywał Bernsteina „gejem, który się ożenił”.

Podobno przed ślubem Leonard poinformował Felicię o swojej orientacji, ale ona miała zadeklarować: – Chcę zaakceptować cię takim, jakim jesteś. Bardzo cię kocham, może to choroba, ale czyż istnieje na nią lepsze lekarstwo niż małżeństwo? Tak twierdzą biografowie artysty. Oficjalnie przez 20 lat małżeństwa Bernsteinów ten temat nie istniał. Dopiero kiedy Felicia zastała męża z kochankiem w domowej sypialni, zażądała, by Leonard wyprowadził się z domu. Wkrótce jednak zachorowała na raka a Bernstein wrócił, by się nią opiekować. Robił to aż do jej śmierci w 1978 roku.

Walka z naturą

Bernstein miał wielu kochanków. Oczywiście najczęściej byli nimi muzycy. Łączył go m.in. wieloletni romans z greckim dyrygentem Dmitrijem Mitropoulosem i amerykańskim kompozytorem Aaronem Coplandem. Mistrz miewał też romanse z żołnierzami, lekarzami, nauczycielami czy studentami. Funkcjonował w swoistej schizofrenii. Bo z jednej strony chciał mieć rodzinę i dzieci, z drugiej zaś nie potrafił zrezygnować z bogatego życia seksualnego z innymi mężczyznami.

Swoją homoseksualną naturę traktował jako przekleństwo, a nawet próbował się leczyć, co oczywiście nie przyniosło oczekiwanego rezultatu. Popadł za to w narkomanię i alkoholizm.

Koniec lat 80. ubiegłego stulecia nie był dla Bernsteina łaskawy. Często dopadały go infekcje i był zmuszony odwoływać koncerty. Ale kiedy był zdrowy, osiągał mistrzowski poziom. W Boże Narodzenie 1989 roku dał koncert upamiętniający upadek Muru Berlińskiego, dyrygując w stolicy Niemiec Berliner Philharmoniker, która zagrała IX Symfonię Ludwika von Beethovena.

Kilka miesięcy później, 19 sierpnia 1990 roku, Bernstein wystąpił na scenie po raz ostatni. W Tanglewood dyrygował Bostońska Orkiestrą Symfoniczną, kiedy dostał ostrego ataku kaszlu. Nie przerwał jednak występu, wytrwał do końca i schodził ze sceny wśród burzy oklasków.

Na początku października tego samego roku ogłosił, że przechodzi na dyrygencką emeryturę. Kilka dni później, 14 października, zmarł w swoim apartamencie na Manhattanie. Przyczyną śmierci był atak serca spowodowany przewlekłą niewydolnością płuc. Kompozytor był bowiem nałogowym palaczem.

Muzyka bez granic

Do dziś niektórzy krytycy lekceważą twórczość Bernsteina twierdząc, że zależało mu tylko na popularności. Ci, którzy nie mają kompleksów, traktują go jednak jako wielkiego i wszechstronnego artystę, który potrafił wydobyć z dzieł wybitnych kompozytorów ich prawdziwego ducha.

Swoim studentom z nowojorskiej Juilliard Scholl mówił, że miłość do muzyki jest ważniejsza od techniki, że w muzyce ważniejsze jest to, co się czuje. Bo w muzyce nie było dla niego granic. Z równą łatwością i lekkością komponował musicale, symfonie, dzieła chóralne, serenady, balety, muzykę filmową. Inspirowała go klasyka, folk, jazz i muzyka popularna.

Był artystą, który nie uznawał granic, a muzykę czuł jak nikt przed nim i nikt po nim. Doświadczyli tego wszyscy, którzy mieli okazję na żywo oglądać jego niezwykle ekspresyjne dyrygowanie. W muzyce zatracał się bez pamięci.

Małgorzata Matuszewska


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama