Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 14:24
Reklama KD Market
Reklama

Okrucieństwa Diabła Łańcuckiego

Już za życia dorobił się przydomku Diabeł Łańcucki. Historia Stanisława Stadnickiego to wyrazisty przykład upadku rzeczypospolitej szlacheckiej. To był czas prywatnych wojen, bezprawia, samowoli i braku odpowiedzialności za zarządzanie ziemią i ludźmi. To była anarchia, która doprowadziła Polskę do zguby...

Król Zygmunt III Waza nie panował nad szlachtą. Praktycznie to oni rządzili w Polsce, uchwalając na sejmach i sejmikach dogodne dla siebie prawa. Król miał mniej pieniędzy niż wielu teoretycznie poddanych mu możnowładców. Rzadko się zdarzało, żeby wojsko otrzymało o czasie żołd ze skarbu państwa.

A przy tym Zygmunt III prowadził awanturniczą politykę międzynarodową. Wojna ze Szwecją, Moskwą i Turcją. Na sprawy wewnętrzne nie miał czasu ani głowy. Magnaci na własną rękę organizowali łupieskie wyprawy na Wołoszczyznę, doprowadzając w ten sposób do eskalacji wojny z Turcją. Zły przykład szedł z góry i przenosił się na polską prowincję.

Początki zdrady

W latach młodości Stanisława Stadnickiego nic nie zapowiadało, że zostanie jednym z największych polskich warchołów i szkodników. Co prawda miał gwałtowny charakter. Był kalwinem. W Krakowie bił się z katolickimi studentami, którzy wywołali antyprotestanckie rozruchy. Ale później walczył jako rotmistrz pod królem Sobieskim przeciwko zbuntowanemu miastu Gdańsk i w wyprawie na Moskwę.

I być może byłby to początek jego wielkiej kariery w służbie państwowej, gdyby nie obraził się na Stefana Batorego. W nagrodę za udział w wojnie, Stadnicki dostał od króla przynoszące zyski starostwo w Inflantach. Jednak pieniądze, jakie Batory wypłacił mu z królewskiego skarbca, uznał za obraźliwie małe. I ze stronnika króla niemal z dnia na dzień został stronnikiem jego śmiertelnego wroga – cesarza Rudolfa II Habsburga. Tak zaczęła się niesława Stadnickiego.

Zdrajcą i bandytą na wielką skalę został dopiero w czasie wojny o polski tron pomiędzy Zygmuntem III Wazą i Maksymilianem Habsburgiem. Stadnicki opowiedział się po stronie tego drugiego. Gdy Habsburg przegrał w bitwie pod Byczyną, Stadnicki pozbierał niedobitki swojego oraz austriackiego wojska i na ich czele spustoszył województwo krakowskie. Nie poniósł za to żadnej kary, więc uznał, że może więcej.

W tym czasie stał się właścicielem Łańcuta i okolicznych wsi. Miasto przejął za długi od Anny Sienińskiej. Z Łańcuta uczynił twierdzę pełną najemnych, najczęściej węgierskich, żołnierzy-rozbójników. O ich liczbie daje pojęcie fakt, z jaką siłą wojskową Stadnicki przystąpił do rokoszu Zebrzydowskiego.

Do tego buntu szlachty przeciwko Zygmuntowi III doszło w latach 1606-1607. Szlachta obawiała się, że król zaprowadzi władzę absolutną w Polsce i ustanowi dziedziczność tronu. Tak już było w bogatych monarchiach europejskich. Tam królowie mieli władzę absolutną, a szlachta nie miała dużo do powiedzenia. I tamte monarchie, choć z obszarem mniejszym niż Polska, przetrwały bez utraty państwowości.

Stanisław Stadnicki przystąpił do rokoszu Zebrzydowskiego, przyprowadzając kilkanaście własnych chorągwi jazdy i husarów, a także piechotę i artylerię. Około 6 do 7 tysięcy żołnierzy. Tylko kiedy się zorientował, że rokoszanie nie mają szans na zwycięstwo ze stronnikami króla, czmychnął tuż przed bitwą pod Guzowem, przegraną przez rokoszan. Król i tym razem nie był w stanie ukarać Stadnickiego.

Bandyta i rozbójnik

Nazwisko Stanisława Stadnickiego widniało w aktach sądowych wielu miast. Jednak sądy i sam dwór królewski pobłażliwie patrzyły na jego występki. Nawet jeśli jakiś sąd wydał wyrok na Stadnickiego, zazwyczaj karę pieniężną, to nie miał kto tego wyroku wyegzekwować.

Stadnicki czuł się bezkarny. Napady, gwałty, wyprawy rabunkowe i morderstwa, których się dopuszczał, zyskały mu przezwisko Diabła Łańcuckiego. Obcinał ręce poddanych. Lochy jego łańcuckiego zamku pełne były uwięzionych ludzi. Stał się postrachem wszystkich w okolicy. Jeśli któryś ze szlachciców zobaczył czarną strzałę wbitą w drzwi dworu, to wiedział, że może się spodziewać najazdu Diabła.

Władza króla na południowo-wschodnich obszarach Polski była prawie niewidoczna. Stadnicki spustoszył Przeworsk. Na kilka dni zdobył nawet Lwów, kiedy jedna z jego ofiar szukała sprawiedliwości w tamtejszym sądzie. Okradł wiele małych miejscowości. Historyk Arkadiusz Bednarczyk, który wie wszystko o Podkarpaciu, dotarł do przekazów mówiących o tym, że w Terliczce i Stobiernej koło Rzeszowa Stadnicki maltretował mieszkańców:

„Kazał obciąć ręce kilku chłopom, a z jednego nieszczęśnika darł żywcem pasy skóry. Na koniec kazał poddanego żywcem zakopać w ziemi. W swoim zamku na Łysej Górze w Łańcucie więził dziesiątki poddanych, których poddawał nieludzkim torturom. Wypędził katolików z kościoła parafialnego, usunął obrazy i zniszczył ołtarze. Łańcuccy katolicy zmuszeni byli wówczas korzystać z pobliskiego kościoła w Soninie. Stadnicki ogromną ilością pieniędzy wyposażał zbór kalwiński. W kościele dominikańskim, zajętym przez Stadnickiego, bito podobno fałszywą monetę, wprowadzając ją następnie w obieg”.

Wojna Opalińskiego z Diabłem

Opalińscy to znana i bliska Zygmuntowi III rodzina. Łukasz Opaliński był tym dworzaninem, który uchronił króla przed Michałem Piekarskim, próbującym dokonać zamachu na życie króla. Później Piekarskiego rozdarto czterema końmi. Ostało się po nim tylko powiedzenie „jak Piekarski na mękach”.

Dwór królewski wreszcie stwierdził, że nie może dłużej tolerować bezprawia Diabła Łańcuckiego. Zygmunt III Waza osobiście zachęcił marszałka Łukasza Opalińskiego, by ten zrobił porządek ze Stadnickim. Takie zachęcenie było jasne: pozbawić życia. Opaliński był starostą i właścicielem Leżajska odległego od Łańcuta 30 kilometrów.

Łukasza Opalińskiego nie trzeba było bardzo zachęcać. Od lat prowadził wojnę z Diabłem. I przegrywał. Stadnicki najechał jeden z jego dworów, w Łące koło Rzeszowa. Napadł także na Leżajsk, ale nie zdołał go zdobyć. Raz zaczaił się na Opalińskiego na drodze do Przemyśla. Zabił kilku jego zbrojnych i zabrał prywatną chorągiew Opalińskiego, którą później pokazywał na przemyskim rynku.

Opaliński się odgrywał. Napadł na tabor Stadnickiego. Zabrał mu wozy z winem węgierskim i pieniędzmi – 6 wielkich i 4 małe kufy wina i 3000 talarów, do tego 20 koni. Urządzał także podjazdy na Łańcut.

Kiedy Opaliński otrzymał od króla zachętę, aby ukarać Diabła Łańcuckiego, zaraz przyłączyli się do niego wrogowie Stadnickiego. Między innymi wsparła go księżna Ostrogska z Jarosławia, oddając mu kilkuset dobrze wyćwiczonych w żołnierce Kozaków. Diabeł, dowiadując się o tym, zamierzał uciec na Węgry. Uciec tylko po to, żeby zwerbować więcej zbrojnych Węgrów i wrócić z nimi na wojnę z Opalińskim.

Nie zdążył. Dogoniono go pod Tarnawcem. Wówczas – 1610 rok – na polu bitwy stanęło przeciwko sobie około 6 tysięcy żołnierzy. Diabeł Łańcucki przegrał. Stracił pół tysiąca żołnierzy, reszta uciekła. Sam Stadnicki, także uciekając, schronił się w lesie. Tam wypatrzyli go Kozacy księżnej Ostrogskiej. Kozak, który dobił rannego Diabła, został później nobilitowany na szlachcica. Przyjął nazwisko – Macedoński.

Synowie Diabła

To nie był koniec diabelskiej rodziny. Stanisław Stadnicki pozostawił trzech synów. Jeden z nich, Władysław, przejął Łańcut. Nieodrodny syn Diabła. Okrucieństwem dorównywał ojcu. Umocnił zamek łańcucki i przez kilkanaście lat prowadził wojny z sąsiadami. Aż starosta przemyski, Marcin Krasicki, zebrał braci szlachtę i ruszył na Łańcut.

Sześciuset zbrojnych wdarło się przez Bramę Przemyską do miasta. Gdy żołnierze dopadli Władysława Stadnickiego, zastrzelili go. Głowę odcięli i zanieśli Marcinowi Krasickiemu. Okolica została uwolniona od Diabła i Diabląt.

Ryszard Sadaj


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama