Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 14:23
Reklama KD Market
Reklama

Niewyprasowana rzeczywistość

W powodzi różnych mało optymistycznych wieści z całego świata nareszcie pojawiło się coś pozytywnego. W świecie mody dzieje się coś, z czego ucieszy się każdy konsument, który nie ma czasu na użeranie się z żelazkiem. Pokazy na wybiegach w Paryżu sugerują dość nieprawdopodobny trend: fałdy i zmarszczki stały się modne. Nie chodzi jednak o zmarszczki na twarzy, lecz na odzieży. Garderoba wymiętolona i niewyprasowana, czyli – by użyć wyświechtanej frazy – wyglądająca tak, jakby ktoś ją wyjął psu z gardła, nagle stała się wyznacznikiem szyku, dobrego gustu i stylu.

Ponieważ ja sam zawsze miałem dość trudne relacje z żelazkami, zmagając się ustawicznie z ich metafizyczną racją bytu, jest to dla mnie niezwykle pozytywny rozwój wydarzeń. Zanosi się bowiem na to, że wyprasowana odzież przestanie być wątpliwym symbolem schludności oraz elegancji. W czasie niedawnego paryskiego pokazu mody zwykle nieskazitelna garderoba, zaprojektowana przez Mary-Kate i Ashley Olsen, miała pogniecione bawełniane kawałki, które wyglądały jak „wielodniowe” prześcieradła, a późniejszy pokaz firmy Burberry zawierał pogniecione sukienki. We wszystkich kolekcjach pojawiły się marszczenia i zagniecenia w ubraniach, co jeszcze do niedawna uważane byłoby albo za karygodne niedopatrzenie, albo też za sygnał totalnej awarii żelazek.

Po tym pokazie współprojektant firmy Prada, Raf Simons, powiedział, że zmarszczki na ubraniach były „celowymi błędami”, naśladującymi prawdziwe życie, które – jak należy się domyślać – zwykle nie jest całkowicie wyprasowane (moje nigdy nie było i już nie będzie). Obecny trend jest rzekomo zgodny z szerszą zmianą mody przestawionej na świat po pandemii, odchodzący od błyszczącej perfekcji w kierunku czegoś, co obejmuje całą naszą codzienność i rzeczywistość. W tym samym duchu Gary Armstrong, stylista i dyrektor magazynu mody Circle Zero Eight, twierdzi, że nie posiada żelazka i nazywa prasowanie „stratą czasu”. Postrzega wyprasowane ciuchy jako część „pozornego, eleganckiego wyglądu”. Dodaje, że tacy projektanci jak Tom Ford, w którego świecie wszystko jest idealne i wykrochmalone, wydają się przestarzali.

Wojnę z żelazkami widać też coraz częściej poza pokazami mody. Celowo pogniecione ubrania są na wystawach takich sklepów takich jak Zara i Weekday, a Julia Fox – włosko-amerykańska modelka i aktorka – wzięła niedawno udział w gali New York City Ballet ubrana w wymiętą srebrną suknię firmy Zac Posen, która przypominała koc termiczny. Może jej było zimno, ale nie to jest ważne. Istotne jest to, iż niewolnicze prasowanie tego, co na siebie zakładamy, zdaje się popadać w niełaskę.

Nie wszyscy te najnowsze tendencje popierają. Liczni panowie nadal kupują koszule typu non-iron, ponieważ – jak twierdzą specjaliści – faceci chcą łatwego życia, a asortyment odzieży niewymagającej prasowania jest dziś większy niż kiedykolwiek przedtem. Głównie dzięki brytyjskiej firmie Marks & Spencer, która przed laty tę modę zapoczątkowała. Jednak wszystko to w sumie sprowadza się do tego samego – żelazka zaczną zalegać bezczynnie w szafach albo dlatego, że czegoś nie trzeba prasować, albo też dlatego, iż ktoś preferuje wygląd „pomięty i wyświechtany”.

Trudno jest dociec, dlaczego ludzkość od wielu wieków zabiega uporczywie o to, by przywdziewana garderoba nie była pognieciona. Prasowanie ciuchów stosowali Chińczycy już przed tysiącem lat, choć niektórzy naukowcy są zdania, że ludzie używali rozgrzanych skał do wygładzania skór zwierzęcych już 40 tysięcy lat temu. W celach prasowniczych używano takich materiałów jak: kamienie, szkło, sztaby żelaza, itd. Pierwsze płaskie żelazka pojawiły się dzięki eksperymentom kowali w średniowieczu, choć sztuka prasowania odzieży była wtedy trudna, gdyż ciężko było uniknąć nie tylko poparzeń, ale również brudzenia gaci przez usmarowany węglem metal. A poza tym, po cholerę rycerzowi wyprasowana odzież, skoro zakładał na nią żelazną zbroję?

Jeszcze nasze prababcie stosowały żelazka, do których wkładało się rozżarzony węgiel lub które podgrzewało się na piecu. Dopiero w roku 1882 Henry W. Seeley opatentował w USA żelazko elektryczne, które doczekało się powszechnego zastosowania kilka dekad później. Od tego momentu żelazka towarzyszą nam wiernie do dziś, nawet jeśli traktowane są niechętnie. Ba, w każdym pokoju szanującego się hotelu znajduje się żelazko, na wypadek, gdyby gość postanowił, że nie może wyjść na miasto w zmiętolonej koszuli.

À propos wychodzenia na miasto, w świetle tych nowych paryskich trendów w walce z żelazkami i prasowaniem zyskałem nową broń. Gdy teraz zostanę wraz z żoną zaproszony gdzieś z wizytą, a moja znacznie lepsza połowa zasugeruje, iż wyprasuje mi koszulę, będę mógł dumnie odpowiedzieć, że nie chcę, ponieważ wolę być maksymalnie modny przez noszenie odzieży à la gorge d’un chien (z psiego gardła). Wprawdzie pewne jest, że takiego małżeńskiego sporu nie wygram, ale nie jest to ważne.

Myślę, że prawdziwy przełom nastąpi dopiero w chwili, gdy pomięte ubrania zaczną nosić czołowi amerykańscy politycy, co zresztą byłoby zgodne z faktem, iż realia, w jakich się obracają, są z natury rzeczy niewyprasowane. Gdy przed kamerami telewizji pojawi się senator Mitch McConnell w spodniach sugerujących niedawne czołganie się w błotnistym rowie, który nawiąże dyskusję z senatorem Chuckiem Schumerem odzianym w szarą, pomarszczoną koszulę, będzie to dla mnie sygnał, iż żelazko mogę wreszcie odstawić do lamusa.

Andrzej Heyduk


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama