To paradoks – w chwili gdy amerykański konsument próbuje radzić sobie z inflacją i wzrostem cen, kurs dolara wobec innych walut szybuje w górę. W chwili gdy piszę te słowa, w Warszawie nie da się kupić dolara po kursie niższym niż 5 dolarów. Euro, które w czerwcu osiągnęło po raz pierwszy od 2002 r. parytet 1:1, kosztuje dziś znacznie mniej niż jeden banknot z portretem Jerzego Waszyngtona. Wakacje Amerykanina na Starym Kontynencie nigdy chyba nie były tak tanie jak dzisiaj.
W stosunku do dolara sypie się nie tylko złotówka, która dodatkowo reaguje spadkami na każdy przejaw eskalacji konfliktu w Ukrainie. Amerykańska waluta zyskuje w stosunku do koszyka innych walut. W mijającym tygodniu rekordowe dołki wobec waluty z podobiznami prezydentów USA zanotował brytyjski funt, który zbliża się do niewyobrażalnego – parytetu z dolarem. Japoński jen stracił w tym roku na wartości 20 proc. w stosunku do „zielonego”. To samo dzieje się z koreańskim wonem czy brazylijskim realem. Swój pieniądz próbują ratować Chińczycy, którzy mocno pilnują swojego yuana. A dolar nadal będzie rósł w siłę, bo wszystko wskazuje na to, że Rezerwa Federalna będzie nadal podnosić stopy procentowe, a świat będzie poszukiwał bezpiecznej waluty. Jednocześnie przy wyższych zwrotach z obligacji będzie nadal rosło zainteresowanie kupnem dolara. Ponieważ nie istnieje na świecie inny pieniądz, będący symbolem bezpieczeństwa i stabilizacji popyt na „zielonego” nie powinien słabnąć.
Ostatnie dni po raz kolejny udowodniły, że to właśnie dolar pozostaje podstawową walutą rezerwową świata. Według Międzynarodowego Funduszu Walutowego około 40 proc. wszystkich światowych transakcji przeprowadzanych jest w amerykańskiej walucie, niezależnie od tego, czy Stany Zjednoczone i amerykańskie korporacje mają z tym cokolwiek wspólnego. W ostatnich miesiącach dużo mniej chętnie rozliczano się w euro, bo Stary Kontynent odczuwa skutki kryzysu energetycznego, sankcji nałożonych na Rosję i innych napięć związanych z toczącym się konfliktem zbrojnym. Podwyżki stóp procentowych w USA przy jednoczesnej powściągliwości Europejskiego Banku Centralnego to kolejny powód, dla którego inwestorzy wolą dolara. Opór wobec silnego dolara przypomina więc przysłowiowe próby zawracania Wisły kijem – ostrzegają zgodnie eksperci.
Radość z silnego dolara powinna być jednak podszyta nutką goryczy. Polityka Rezerwy Federalnej podnoszenia stóp procentowych w celu stłumienia inflacji spędza sen z powiek reszcie świata. O ile Ameryka będzie cieszyć z taniejącej benzyny, kupować towary taniej i łagodzić własną inflację, za granicą ceny będą rosnąć. Rosnący kurs waluty rezerwowej naszego globu oznacza jeszcze wyższą inflację poza USA, wyższe koszty spłacania zadłużenia oraz rosnące ryzyko głębokiej recesji.
Ktoś może powiedzieć: moja chata z kraja – co nas obchodzą problemy innych. Nic błędniejszego. W zglobalizowanym świecie to tak nie działa. W afrykańskich krajach, w których bezpieczeństwo żywnościowe jest już zagrożone, silny dolar oznacza jeszcze wyższe ceny importowanej żywności, lekarstw i paliw. To także zwiększone ryzyko niewypłacalności zadłużonych po uszy państw jak Argentyna, Egipt czy Kenia. Przypomnijmy historię: fala podwyżek stóp w USA w latach 80. doprowadziła wówczas do bankructwa wiele krajów Ameryki Łacińskiej. Silny dolar to także mniejsze inwestycje zagraniczne na rynkach wschodzących, nawet w takich krajach jak Indie czy Korea Południowa. Problemy reszty świata wrócą więc do Ameryki w postaci niższych zysków spółek operujących poza USA, narastającej presji migracyjnej i kolejnymi zagrożeniami dla bezpieczeństwa.
Zwykle słaba własna waluta jest powodem do radości dla krajów eksportujących swoje towary, bo stają się one bardziej atrakcyjne cenowo na rynkach zagranicznych. Ale w dobie przerwanych łańcuchów dostaw, sankcji i wojny na Ukrainie marne to pocieszenie, tym bardziej, jeśli trzeba polegać na importowanych surowcach energetycznych kupowanych za twarde dolary. Nawet w czasach inflacji, w dobie rosnącej wartości amerykańskiej waluty, konsumenci mieszkający i zarabiający w USA i tak znajdują się w lepszej sytuacji niż reszta świata. Warto o tym pamiętać, narzekając na ciężkie czasy.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.