Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 14:23
Reklama KD Market
Reklama

Dramat w Kansas City

Kiedy w lipcu 1980 roku w Kansas City otwarto hotel Hyatt Regency, natychmiast stał się miejscową atrakcją. Z wysokim na cztery piętra przeszklonym atrium i podwieszanymi szerokimi tarasami, robił naprawdę ogromne wrażenie. Wkrótce stał się popularnym miejscem spotkań towarzyskich, w tym regularnych potańcówek w piątkowe wieczory...

Tragiczna potańcówka

W piątek 17 lipca 1981 roku odbywał się jeden z takich wieczorków tanecznych. Tłum rozbawionych imprezowiczów kłębił się przy barach, a na parkiecie gromadzili się chętni do wzięcia udziału w konkursie tańca. Ci, którzy nie tańczyli, zebrali się na kładkach, aby z góry obserwować zawodników. Wśród nich znalazł się Walter Trueblood i jego żona Shirley, którzy byli stałymi bywalcami cotygodniowych imprez w hotelu.

Na dole jedenastoletni Dalton Grant wraz z matką zmierzał w kierunku baru. Rodzice uwielbiali tańce w Hyatt i zabierali na nie również dzieci. Z kolei Michael Mahoney, reporter lokalnej stacji telewizyjnej KMBC, przyjechał do hotelu z kamerzystą, aby nagrać materiał do reportażu. Byli właśnie na jednym z tarasów, kiedy Mahoney usłyszał głośny metaliczny dźwięk, „tak niezwykły, że natychmiast spojrzałem w górę”.

Na drugim tarasie widokowym Walter i Shirley Trueblood również usłyszeli niepokojący zgrzyt, wyraźny pomimo panującego w atrium zgiełku. – Nastąpił głośny trzask i podłoga opadła około pół metra. Wziąłem Shirley za rękę i powiedziałem, że chyba powinniśmy zejść. Zrobiliśmy jakieś trzy kroki. Nie zdążyli – oba tarasy – ten, na którym stali i ten nad nimi, runęły na ziemię. Michael Mahoney tak zapamiętał ten moment: – Byłem na drugim poziomie, który zaczął się obniżać, trwało to tylko kilka sekund (...) a potem nagle po prostu runął w dół.

Wszyscy, którzy znajdowali się poniżej, zostali uwięzieni pod 65 tonami stali, betonu i potłuczonego szkła. Ci, którzy tak jak małżeństwo Trueblood znajdowali się na drugim piętrze, zostali wciśnięci pomiędzy nie a czwarte piętro. Tylko położony obok taras trzeciego piętra pozostał nienaruszony.

Jeden z tancerzy, Chuck Hayes tak o tym wydarzeniu mówi w dokumencie Minute by Minute: – Po katastrofie panował niesamowity spokój. Nie było żadnych krzyków, nic, wydawało się, że przez całą wieczność. A potem, jeden po drugim, można było usłyszeć wołanie o pomoc. Nigdzie nie widział swojej żony, Jayne, która razem z nim była na parkiecie. Zawołał ją i po chwili odpowiedziała. Leżała niedaleko, przygnieciona gruzem. Rozmawiali przez chwilę, ale po kilku minutach Jayne zamilkła i nie odpowiadała już na wołanie męża.

Na samym dole Dalton Grant i jego mama leżeli w wąskiej szczelinie, jaką przy podłodze tworzyła wielka betonowa płyta. – Jeszcze kilka centymetrów i by nas zgniotła – wspominał później chłopiec.

Na miejsce katastrofy ściągnięto nie tylko strażaków i ratowników medycznych, ale również operatorów ciężkiego sprzętu, by pomogli w usuwaniu gruzowiska. Duże okna atrium zostały wybite, aby można było wprowadzić dźwig, którym planowano usunąć najcięższe elementy konstrukcji. Dźwig uniósł kawałek chodnika, pod którym uwięzieni byli Chuck Hayes i jego żona. W bardzo poważnym stanie zostali przewiezieni do szpitala, gdzie pozostali aż do połowy listopada. Sprowadzono również pracowników budowlanych, uzbrojonych w młoty pneumatyczne do rozbijania wielkich betonowych bloków, aby można było szybciej dotrzeć do ocalałych.

Dwie godziny po katastrofie ratownicy dotarli w końcu do małżeństwa Trueblood. Shirley później wspominała: – Rozmawiali z nami, a ja powiedziałam im, że czuję, iż zaraz zemdleję (...). I pamiętam, że ratownik powiedział: „Proszę się trzymać, już prawie jestem”. Udało się również uratować Daltona Granta i jego matkę. Chłopiec nie stracił głowy i cały czas głośno wołał do ratowników, naprowadzając ich na miejsce, w którym się znajdowali.

W katastrofie zginęło 114 osób, a ponad 200 odniosło poważne obrażenia.

Fatalne zaniedbania

Od razu po wypadku pojawiły się pytania, jak to się stało, że tak nowoczesna konstrukcja doznała tak katastrofalnej awarii? Jedna z pierwszych wysuniętych teorii opierała się na założeniu, że przejścia były przepełnione. Nieznany świadek powiedział reporterom telewizyjnym: – Zachęcali ludzi do tańczenia na kładkach, powiedzieli po prostu – użyjcie całego lobby jako parkietu, co wszyscy robili. Pat Foley, prezes Hyatt Hotels, odrzucił ten pomysł. – Tarasy były zaprojektowane tak, aby pomieścić ludzi ramię w ramię; tylu, ile udałoby się tam wcisnąć.

A jednak kiedy śledczy przyjrzeli się bliżej projektom i wykonaniu kładek, doszli do dwóch zaskakujących wniosków. Po pierwsze, projekt od początku był wadliwy i mógł utrzymać tylko 60 proc. minimalnego obciążenia wymaganego przez kodeks budowlany. Po drugie, ten wadliwy od początku projekt w trakcie budowy został dodatkowo zmodyfikowany tak, że nie był w stanie wytrzymać nawet 30 proc. obciążenia.

Pierwotny plan zakładał jeden zestaw dźwigarów, który miał podtrzymywać jednocześnie obie kładki – na drugim i czwartym piętrze. Jednak w trakcie budowy zdecydowano, że kładka drugiego piętra będzie podwieszona pod kładkę czwartego piętra, a nie mocowana do sufitu. Zespawane ze sobą belki utrzymujące oba zestawy dźwigarów nie wytrzymały ciężaru i po prostu pękły.

Co więcej, śledztwo wykazało rażące wady konstrukcyjne schodów w atrium. Jak powiedział jeden ze śledczych badających przyczyny tragedii: – Od dnia, w którym zostały postawione, były katastrofą, która tylko czekała na odpowiedni moment. To, że nie zawaliły się, było cudem. W czasie późniejszego procesu jeden z inżynierów przyznał, że wady konstrukcyjne były tak oczywiste, iż „każdy student pierwszego roku inżynierii mógł je wykryć”.

Architekci dokonali niezbędnych poprawek w projektach i niemal trzy miesiące po katastrofie hotel znów otworzył swoje podwoje. Niestety, dla ponad 100 osób, które utraciły wskutek katastrofy życie, było już za późno.

Maggie Sawicka


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama