Kiedy w lipcu 1980 roku w Kansas City otwarto hotel Hyatt Regency, natychmiast stał się miejscową atrakcją. Z wysokim na cztery piętra przeszklonym atrium i podwieszanymi szerokimi tarasami, robił naprawdę ogromne wrażenie. Wkrótce stał się popularnym miejscem spotkań towarzyskich, w tym regularnych potańcówek w piątkowe wieczory...
Tragiczna potańcówka
W piątek 17 lipca 1981 roku odbywał się jeden z takich wieczorków tanecznych. Tłum rozbawionych imprezowiczów kłębił się przy barach, a na parkiecie gromadzili się chętni do wzięcia udziału w konkursie tańca. Ci, którzy nie tańczyli, zebrali się na kładkach, aby z góry obserwować zawodników. Wśród nich znalazł się Walter Trueblood i jego żona Shirley, którzy byli stałymi bywalcami cotygodniowych imprez w hotelu.
Na dole jedenastoletni Dalton Grant wraz z matką zmierzał w kierunku baru. Rodzice uwielbiali tańce w Hyatt i zabierali na nie również dzieci. Z kolei Michael Mahoney, reporter lokalnej stacji telewizyjnej KMBC, przyjechał do hotelu z kamerzystą, aby nagrać materiał do reportażu. Byli właśnie na jednym z tarasów, kiedy Mahoney usłyszał głośny metaliczny dźwięk, „tak niezwykły, że natychmiast spojrzałem w górę”.
Na drugim tarasie widokowym Walter i Shirley Trueblood również usłyszeli niepokojący zgrzyt, wyraźny pomimo panującego w atrium zgiełku. – Nastąpił głośny trzask i podłoga opadła około pół metra. Wziąłem Shirley za rękę i powiedziałem, że chyba powinniśmy zejść. Zrobiliśmy jakieś trzy kroki. Nie zdążyli – oba tarasy – ten, na którym stali i ten nad nimi, runęły na ziemię. Michael Mahoney tak zapamiętał ten moment: – Byłem na drugim poziomie, który zaczął się obniżać, trwało to tylko kilka sekund (...) a potem nagle po prostu runął w dół.
Wszyscy, którzy znajdowali się poniżej, zostali uwięzieni pod 65 tonami stali, betonu i potłuczonego szkła. Ci, którzy tak jak małżeństwo Trueblood znajdowali się na drugim piętrze, zostali wciśnięci pomiędzy nie a czwarte piętro. Tylko położony obok taras trzeciego piętra pozostał nienaruszony.
Jeden z tancerzy, Chuck Hayes tak o tym wydarzeniu mówi w dokumencie Minute by Minute: – Po katastrofie panował niesamowity spokój. Nie było żadnych krzyków, nic, wydawało się, że przez całą wieczność. A potem, jeden po drugim, można było usłyszeć wołanie o pomoc. Nigdzie nie widział swojej żony, Jayne, która razem z nim była na parkiecie. Zawołał ją i po chwili odpowiedziała. Leżała niedaleko, przygnieciona gruzem. Rozmawiali przez chwilę, ale po kilku minutach Jayne zamilkła i nie odpowiadała już na wołanie męża.
Na samym dole Dalton Grant i jego mama leżeli w wąskiej szczelinie, jaką przy podłodze tworzyła wielka betonowa płyta. – Jeszcze kilka centymetrów i by nas zgniotła – wspominał później chłopiec.
Na miejsce katastrofy ściągnięto nie tylko strażaków i ratowników medycznych, ale również operatorów ciężkiego sprzętu, by pomogli w usuwaniu gruzowiska. Duże okna atrium zostały wybite, aby można było wprowadzić dźwig, którym planowano usunąć najcięższe elementy konstrukcji. Dźwig uniósł kawałek chodnika, pod którym uwięzieni byli Chuck Hayes i jego żona. W bardzo poważnym stanie zostali przewiezieni do szpitala, gdzie pozostali aż do połowy listopada. Sprowadzono również pracowników budowlanych, uzbrojonych w młoty pneumatyczne do rozbijania wielkich betonowych bloków, aby można było szybciej dotrzeć do ocalałych.
Dwie godziny po katastrofie ratownicy dotarli w końcu do małżeństwa Trueblood. Shirley później wspominała: – Rozmawiali z nami, a ja powiedziałam im, że czuję, iż zaraz zemdleję (...). I pamiętam, że ratownik powiedział: „Proszę się trzymać, już prawie jestem”. Udało się również uratować Daltona Granta i jego matkę. Chłopiec nie stracił głowy i cały czas głośno wołał do ratowników, naprowadzając ich na miejsce, w którym się znajdowali.
W katastrofie zginęło 114 osób, a ponad 200 odniosło poważne obrażenia.
Fatalne zaniedbania
Od razu po wypadku pojawiły się pytania, jak to się stało, że tak nowoczesna konstrukcja doznała tak katastrofalnej awarii? Jedna z pierwszych wysuniętych teorii opierała się na założeniu, że przejścia były przepełnione. Nieznany świadek powiedział reporterom telewizyjnym: – Zachęcali ludzi do tańczenia na kładkach, powiedzieli po prostu – użyjcie całego lobby jako parkietu, co wszyscy robili. Pat Foley, prezes Hyatt Hotels, odrzucił ten pomysł. – Tarasy były zaprojektowane tak, aby pomieścić ludzi ramię w ramię; tylu, ile udałoby się tam wcisnąć.
A jednak kiedy śledczy przyjrzeli się bliżej projektom i wykonaniu kładek, doszli do dwóch zaskakujących wniosków. Po pierwsze, projekt od początku był wadliwy i mógł utrzymać tylko 60 proc. minimalnego obciążenia wymaganego przez kodeks budowlany. Po drugie, ten wadliwy od początku projekt w trakcie budowy został dodatkowo zmodyfikowany tak, że nie był w stanie wytrzymać nawet 30 proc. obciążenia.
Pierwotny plan zakładał jeden zestaw dźwigarów, który miał podtrzymywać jednocześnie obie kładki – na drugim i czwartym piętrze. Jednak w trakcie budowy zdecydowano, że kładka drugiego piętra będzie podwieszona pod kładkę czwartego piętra, a nie mocowana do sufitu. Zespawane ze sobą belki utrzymujące oba zestawy dźwigarów nie wytrzymały ciężaru i po prostu pękły.
Co więcej, śledztwo wykazało rażące wady konstrukcyjne schodów w atrium. Jak powiedział jeden ze śledczych badających przyczyny tragedii: – Od dnia, w którym zostały postawione, były katastrofą, która tylko czekała na odpowiedni moment. To, że nie zawaliły się, było cudem. W czasie późniejszego procesu jeden z inżynierów przyznał, że wady konstrukcyjne były tak oczywiste, iż „każdy student pierwszego roku inżynierii mógł je wykryć”.
Architekci dokonali niezbędnych poprawek w projektach i niemal trzy miesiące po katastrofie hotel znów otworzył swoje podwoje. Niestety, dla ponad 100 osób, które utraciły wskutek katastrofy życie, było już za późno.
Maggie Sawicka