Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 14:29
Reklama KD Market
Reklama

Podboje, kradzież i szpiegostwo

O potędze państwa stanowiły kiedyś jego obszar, kolonie, liczba ludności. Im więcej obywateli, tym liczniejszą armię mógł wystawić kraj na wojnę. Klasyczną potęgą – wielkie terytorium i duża ilość armatniego mięsa – była carska Rosja. Później o mocarstwowości zaczęła przesądzać technologia. Zaczęło się od wytopu stali i maszyny parowej. Nowoczesność dawała przewagę. Kraje pozostające z tyłu ekonomicznego wyścigu zaczęły podkradać wynalazki państwom rozwiniętym. Ten proceder trwa do dziś…

Kradziona stal

Brytyjczycy zapoczątkowali rewolucję przemysłową. Strzegli swoich technologii jak największych tajemnic państwowych. Przyłapany na szpiegostwie gospodarczym musiał się liczyć z najwyższą karą – karą śmierci. Jednak żądni siły Niemcy robili wszystko, aby wykraść Anglikom wynalazki. Stalownie niemieckie ustępowały jakością stali stalowniom brytyjskim. A już było oczywiste, że dobra stal to dobra broń. Niemcom głównie o to chodziło.

Hoesch, właściciel stalowni w Düren, w 1823 roku wybrał się do Sheffield, aby obejrzeć tamtejszą stalownię. Udawał zamożnego klienta z Nadrenii, który jest zainteresowany kupnem stali najwyższej jakości. Jednak ktoś go rozpoznał i wezwano policję, żeby pojmali niemieckiego szpiega. Historyk rewolucji przemysłowej Günter Ogger napisał: „Hoesch rzucił się do ucieczki, ukrył w wygaszonym piecu i, cały uwalany sadzą, wpełzł tak wysoko w przewód kominowy, że z dołu nie można go było dojrzeć”.

Hoesch, po wielu przygodach, uciekł z Anglii. Rok później uruchomił w Düren stalownię, której wyroby niczym się nie różniły od brytyjskich. Dzięki temu firma Hoescha szybko wyrosła na jeden z największych niemieckich koncernów.

W bardziej bezpieczny sposób technologię zdobywał Franz Dinnendahl. Ten przemysłowiec potajemnie, i za duże pieniądze, werbował w Anglii doświadczonych pracowników stalowni. Przemycał ich do Niemiec i umieszczał na zamku w Wetter, gdzie założył szkołę kształcącą odlewników do swoich zakładów. Anglicy zapoznawali ich z nowymi technologiami wytopu stali. Ci nauczyciele już nie mogli wrócić do swojego kraju. Brytyjski rząd uznał ich za zdrajców. Ciążyły na nich wydane zaocznie wyroki śmierci.

Inaczej postąpił Jakub Mayer. Popłynął do Anglii i zatrudnił się w jednej ze stalowni. Pracował w niej około roku. Nawet awansował na stanowisko brygadzisty. Dzięki temu udało się mu podpatrzeć produkcję słynnej stali tyglowej. Później w Bochum otworzył własną stalownię. Jej wyroby przyciągnęły uwagę właściciela konkurencyjnej stalowni – Alfreda Kruppa.

Mayer był przedsiębiorczy i zdolny. Lecz trafił na zdolniejszego i, przede wszystkim, bogatszego od siebie. Krupp podsunął Mayerowi swoich bankierów, żeby ci udzielili mu wysokiej pożyczki na rozwój stalowni. Warunki pożyczki były takie, że Mayer nie mógł jej spłacić w wyznaczonym czasie. Wówczas Krupp wykupił upadającą stalownię Mayera wraz z technologią produkcji, wyposażeniem i pracownikami. W ten sposób, między innymi, Krupp stał się twórcą największego koncernu stalowego w XIX-wiecznej Europie. W późniejszych latach rodzina Kruppów finansowała zbrojenia Adolfa Hitlera, sama na tym zarabiając krocie.

Skopiowane lokomotywy

Nowatorskie metody wytopu najlepszej stali Niemcy pozyskali stosunkowo łatwo. Gorzej im szło z lokomotywami. Nie potrafili ich wyprodukować ani nawet skopiować brytyjskich parowozów. Günter Ogger: „Niemieckie towarzystwa kolejowe musiały sprowadzać wyroby firmy Sharp, Roberts & Co. konstrukcji genialnego Brytyjczyka George’a Stephensona lub amerykańskie lokomotywy Williama Norrisa z Filadelfii. Albo zaprzęgać do swych wagonów konie”.

Aż przyszedł moment, kiedy do Niemców uśmiechnęło się szczęście. Dwie lokomotywy Norrisa zepsuły się. Należały do spółki Koleje Berlińsko-Poczdamskie, którą kierował August Borsig. Borsig zwrócił się z prośbą do Williama Norrisa o wgląd do planów konstrukcyjnych zepsutych lokomotyw. Amerykanin niefrasobliwie, wierząc w uczciwość Niemca, wysłał mu pocztą cały plan konstrukcyjny lokomotywy. Po kilku latach Borsig uruchomił pierwszą „niemiecką” fabrykę parowozów.

Niemcy w 1871 roku zjednoczyły się. Ich gospodarka wytwarzała wówczas 6 procent światowej produkcji przemysłowej. Wielka Brytania 40 procent. 40 lat później Niemcy dogonili brytyjską gospodarkę, niewiele sami wymyślając.

Japońscy agenci

W połowie XIX wieku – po stuleciach izolacji – Japończycy nagle zdali sobie sprawę, że Stany Zjednoczone i zachód Europy dysponują technologią nieznaną w ich kraju. Wówczas samuraje przekazali władzę w ręce młodego cesarza Mutsuhito. Zażądali od niego dogonienia Zachodu pod względem techniki, technologii i broni.

Japończycy, uznając wyższość zachodniej cywilizacji, na swój sposób zaczęli ją kopiować. Nie pomijając technologii. Jednak w przeciwieństwie do Niemców starali się to robić w sposób bardziej dyskretny. Na przykład, jak do tego podchodzili, jeśli chodzi o stocznie, opisał historyk Jerzy Wójcik: „Japończycy, których otaczał ocean, jeszcze pod koniec XIX wieku nie mieli własnych stoczni. Statki zamawiali w angielskich i niemieckich stoczniach. Wreszcie zaczęli wysyłać tam swoich inżynierów, którzy rozpoznawali szczegóły przemysłu stoczniowego. Poznali je tak dobrze, że z czasem sami zaczęli budować lotniskowce.

Japończycy byli bardziej kreatywni od Niemców. Wprawdzie też, jak tamci, kopiowali sprowadzane ze Stanów Zjednoczonych i Europy silniki spalinowe, obrabiarki, telefony etc., ale później dodawali wiele od siebie. Czasem nawet sami wynalazcy mieli trudności z rozpoznaniem swojego produktu.

Stany Zjednoczone, po wygranej wojnie z Japonią, wymusiły demokratyzację Kraju Kwitnącej Wiśni. W ten sposób firmy japońskie zyskały dostęp do amerykańskiego rynku. Jednak ich produkty miały w USA opinię taniej tandety. Rząd japoński postanowił to zmienić. Zaczął kontrolować import technologii. Warunkiem zakupu towaru za granicą było to, czy transakcja zaowocuje korzyściami dla całej gospodarki, a nie tylko dla pojedynczego producenta.

Poza tym rząd zadbał o rozbudowę tajnych służb specjalizujących się w wywiadzie gospodarczym. I nieoczekiwanie, w latach 70. ubiegłego wieku, Amerykanie mieli do czynienia z produktami japońskimi wysokiej jakości. Zwłaszcza w przemyśle samochodowym.

Kiedy nastał kryzys naftowy, nowoczesne i spalające mało paliwa japońskie auta podbiły amerykański i europejski rynek. Za autami poszły motocykle, telewizory, aparaty fotograficzne, kalkulatory itd. Dopiero wówczas rząd amerykański uzmysłowił sobie, że ten podbity kraj oferuje produkty lepszej jakości niż amerykańskie.

Filozofia Japończyków była prosta: „znajdź najlepszą na świecie technologię i jeszcze ją udoskonalaj”. Prosta, ale trudna w realizacji. Komunistyczne Chiny chciały postępować podobnie. Jednak do dzisiaj nie zawsze im się to udaje. „Chińskie” wciąż w wielu wypadkach oznacza „kiepskie”.

Chińczycy w akcji

Komunistyczne Chiny zaczęły bardzo źle. Postanowiły odwzorowywać sowiecką gospodarkę. Skończyło się tak jak w Rosji. Włącznie z głodem, który kosztował życie milionów ludzi. Sprawił im to Mao Tse-tung. Sytuacja gospodarcza w Chinach zmieniła się na lepsze, kiedy władzę w Kraju Środka przejął Deng Xiaoping. Pod koniec 1978 roku przeforsował on program „czterech modernizacji”. Powołano specjalne strefy ekonomiczne w największych portowych miastach. Komuniści zgodzili się na pewną formę wolnego rynku. „Nieważne, czy kot jest biały, czy czarny, tak długo jak łowi myszy” – brzmiała zasada Denga.

Otwarcie na wymianę handlową ze światem oraz danie swobody prywatnym przedsiębiorstwom przyniosło zadziwiające efekty. Mianowicie Chińczycy masowo zabrali się do podrabiania zachodnich produktów. To była ich droga do nowoczesności i główny motor wzrostu chińskiej gospodarki.

W podrabianiu oryginalnych towarów specjalizowały się dziesiątki milionów przedsiębiorczych Chińczyków. W małych, rodzinnych warsztatach podrabiali koszulki, garnitury, torebki, dżinsy, perfumy. Państwowe fabryki kopiowały magnetofony, odtwarzacze CD, telewizory. Chiny zalały świat tanimi kopiami wyrobów renomowanych firm.

Francuski filozof Guy Sorman opisał swe wrażenia z podróży po Chinach: „Piractwo jest w Chinach normą. Wystarczy wejść do jakiegokolwiek sklepu, żeby kupić za niewielką cenę kopię każdej zachodniej marki. Obojętnie, czy chodzi o przedmioty luksusowe, czy o sprzęt elektroniczny”.

Niedługo po narodzinach Facebooka powstała jego chińska kopia o nazwie Xiaonei. Fałszerze opatrzyli tę kopię informacją: „A Mark Zuckerberg Production”. Chińczycy nie mieli żadnych skrupułów, kiedy kradli własność intelektualną. Ich pomysłowość nie zna granic. W 2005 roku można było kupić w chińskich księgarniach siódmy tom przygód Harry’ego Pottera, chociaż brytyjska autorka Rowling jeszcze go nie napisała.

Guy Sorman uważa, że piractwa nie da się wykorzenić z systemu chińskiego, gdyż jest jednym z jego fundamentów. Samo pojęcie własności intelektualnej pozostaje dla chińskich producentów niezrozumiałe. Widzą w nim swego rodzaju protekcjonizm Zachodu.

Zachód długo przymykał oczy na chińskie piractwo gospodarcze. Otworzył je, gdy celem Chin stały się firmy z listy „Fortune 500”, startupy z Doliny Krzemowej, ośrodki badawcze i naukowcy.

Biuro Dyrektora Wywiadu Narodowego zakomunikowało: „Chińska kradzież technologii i szpiegostwo pozostają głównym zagrożeniem dla konkurencyjności Stanów Zjednoczonych. Przewaga ekonomiczna Ameryki zawsze zależała od jej innowacyjnych badań i rozwoju. Jeśli Chinom uda się kontynuować kradzież tajemnic intelektualnych, ta przewaga zniknie”.

Chiny wymuszają ustępstwa na międzynarodowych korporacjach w zamian za dostęp do swojego rynku. Wymagają od nich np. udostępniania kodów źródłowych czy przechowywania danych na platformach zlokalizowanych w Chinach. Rzadko która korporacja odmówi, ponieważ obawia się utraty dostępu do ogromnego chińskiego rynku. Ocenia się, że roczne straty wynikające z kradzieży własności intelektualnej przez Chiny wynoszą 50 miliardów dolarów.

Chińscy złodzieje są wszędzie. Pracują w dużych i małych firmach, gdzie wykradają tajemnice handlowe i technologiczne. Hongjin Tan, obywatel Chin ze statusem stałego rezydenta w USA, okradł firmę naftową z Oklahomy z tajemnic o wartości ponad miliarda dolarów.

Shan Shi, naukowiec z Teksasu, został skazany na więzienie za kradzież tajemnic dotyczących pianki syntaktycznej, która jest stosowana przy budowie łodzi podwodnych. Działał w imieniu chińskiego przedsiębiorstwa państwowego.

Gigantyczna chińska firma telekomunikacyjna Huawei zdobyła niewiarygodną liczbę 56 tysięcy patentów na sieć łączności 5G i sztuczną inteligencję. Przy tym prawie nie wydała pieniędzy na badania. Jak to zrobiła? Teraz – trochę za późno – Huawei jest na cenzurowanym w wielu krajach. Z powodu uzasadnionych podejrzeń, że ten koncern współpracuje z chińskimi tajnymi służbami, coraz więcej krajów rezygnuje ze współpracy z nim.

Polska wciąż jeszcze zdecydowanie się nie odcięła od współpracy z Huawei. Mimo że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatrzymała pod zarzutem szpiegostwa dwie osoby powiązane z Huawei. Waszyngton, jeszcze pod rządami Donalda Trumpa, naciskał na polski rząd, aby ten zakazał chińskiemu koncernowi budowy w Polsce sieci łączności 5G. Miał to być warunek utworzenia stałej bazy wojsk Stanów Zjednoczonych w Polsce.

Kradzione nie wszędzie tuczy

Niemcy, Japonia, Chiny, Korea Południowa i wiele innych państw wzbogaciło się na kradzieży własności intelektualnej. Ich obywatele mają się całkiem dobrze w sensie materialnym. Jedyny kraj, w którym sprawdziło się powiedzenie „kradzione nie tuczy”, to Rosja. Poza największymi miastami w części europejskiej Rosjanie wciąż żyją jak za cara – głodni i pozbawieni dostępu do rzetelnej informacji. Podczas obecnie trwającej wojny żołnierze Putina kradną na Ukrainie porcelanowe sedesy i wysyłają je do swoich domów, mimo że nie mają tam kanalizacji.

Rosjanie kradli od zawsze. To były konstrukcje statków za czasów cara Piotra I. Za Stalina tajniki produkcji bomby atomowej. Sami prawie niczego nie wymyślili, poza tablicą pierwiastków Mendelejewa.

Eksperci twierdzą, że niemal całe nowoczesne uzbrojenie Rosji pochodzi z kradzieży patentów. Polscy szpiedzy, między innymi nasz as Marian Zacharski, bardzo im w tym pomagali. Obecnie, kiedy Zachód nałożył na Rosję embargo i została ona w znacznym stopniu odcięta od nowoczesnej elektroniki, rosyjska produkcja zbrojeniowa cofnęła się do XX wieku.

Prezydent Putin wystrzelał na Ukrainie niemal wszystkie nowoczesne rakiety, z podzespołami zachodnimi. W tej sytuacji zaczął teraz kupować broń od dyktatora z Korei Północnej. To kompromitacja tego mocarstwa na glinianych nogach. Wyszło czarno na białym, że najważniejsze części rosyjskiej broni produkowane są na Zachodzie. To powinno politykom dać wiele do myślenia.

Ryszard Sadaj


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama