Z pewnością narażę się wielu osobom, szczególnie tym, które pilnie śledzą wszystkie szczegóły życia brytyjskiej rodziny królewskiej, ale wielodniowe nagłośnienie we wszystkich mediach śmierci królowej Elżbiety II stało się po pewnym czasie nie do zniesienia. Przynajmniej dla mnie, gdyż zmieniło się nieuchronnie w monarszy cyrk na kółkach. Choć doceniam oczywiście fakt, iż 70-letnie panowanie Elżbiety było bezprecedensowe i ma wielkie znaczenie dla większości Brytyjczyków (choć bynajmniej nie wszystkich), dla mnie w zasadzie nie ma żadnego znaczenia. Guzik mnie obchodzi to, kto, gdzie i z kim sypia w dworskich zakamarkach, kto kogo zdradza i dlaczego jakiś książę powiedział coś totalnie głupiego.
Kiedy nastały czasy afery wokół księżnej Diany, stroniłem od czytania coraz to nowych, zwykle idiotycznych doniesień na ten temat. Dziś natomiast nie obchodzi mnie w żaden sposób to, czy książę Andrzej uprawiał przed laty seksualne harce z nastoletnimi dzierlatkami. Choć jeśli uprawiał, to powinien siedzieć w więzieniu, a nie w jakimś gustownym zamku.
Istnieją całe rzesze zagorzałych rojalistów, których to wszystko niezwykle interesuje. Ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – przez ponad tydzień ględzono w mediach nieustannie o grupie niezwykle uprzywilejowanych ludzi, mających do dyspozycji miliardy nieopodatkowanych w żaden sposób pieniędzy i wiodących bardzo dostatnie życie, przy jednoczesnym braku realnej odpowiedzialności za cokolwiek. Nie mam pojęcia, dlaczego cały świat winien się tym przejmować.
Trzeba też wspomnieć o tym, iż w sensie globalnym stanowisko brytyjskiej korony w jakiejkolwiek sprawie od dawna nie ma większego znaczenia. Gdyby Elżbieta na krótko przed śmiercią ostro skrytykowała Putina za jego napaść na Ukrainę, nie oznaczałoby to, iż Wołodia już następnego dnia przesłałby do Pałacu Buckingham depeszę o treści: „O Jezu, Elka, przepraszam”, a następnie wycofałby sołdatów z Ukrainy i zaszył się gdzieś na Kremlu w celu odbycia stosownej pokuty. Nawet w Wielkiej Brytanii władza i wpływy monarchy są w zasadzie ograniczone do funkcji ceremonialnych.
Ponadto w przypadku korony brytyjskiej jest jeszcze dodatkowo niezręczny problem dawnej polityki kolonialnego wyzysku, której kolejni monarchowie patronowali. Niezwykle wymowne jest to, że księżniczka Elizabeth dowiedziała się w 1952 roku o śmierci swojego ojca, króla Jerzego VI, w chwili, gdy przebywała w Kenii, wtedy kolonii brytyjskiej. Kiedy stała się formalnie królową Wielkiej Brytanii, mieszkała w posiadłości Sagana Lodge, podarowanej jej przez kolonię w 1947 roku (był to prezent ślubny od „wdzięcznych” poddanych). Monarchini podróżowała wtedy, oczywiście na koszt podatników, po Australii, Nowej Zelandii i „posiadłościach afrykańskich”.
O ile na punkcie królowej Elżbiety II cały świat doznał chwilowego bzika, w samej Wielkiej Brytanii doszło z okazji jej pogrzebu do szeregu wydarzeń, których nie sposób racjonalnie wyjaśnić. Dowiedzieliśmy się na przykład, że pszczelarz królewski, który – jak się należy domyślać – zawiaduje równie królewskimi ulami, oficjalnie poinformował pszczoły o śmierci królowej. Nie wiem, w jakim języku tego dokonał (bo skrzydełkami na plecach z pewnością nie machał), ale nie powinno to mieć większego znaczenia, jako że – jak powszechnie wiadomo – pszczoły mają własne królowe, a zatem te ludzkie zapewne nie są w ulach zbyt popularne.
W brytyjskich mediach pojawiły się też doniesienia, iż dyrekcje licznych szpitali w funeralny poniedziałek, 19 września, zawiesiły wykonywanie jakichkolwiek skomplikowanych zabiegów chirurgicznych, w tym również takich, które mogły być pilnie potrzebne. Szczerze mówiąc, tego przejawu żałoby nie rozumiem, bo nie widzę jakiegokolwiek związku między walką o życie pacjentów i godnym pożegnaniem królowej, a szerzej – związku medycyny z żałobą.
Ale to jeszcze nic. Przed poniedziałkowym pogrzebem organizacja British Cycling wydała zalecenie, by w czasie uroczystości pogrzebowych zrezygnowano ze „sportów rowerowych, przejażdżek klubowych, sesji trenerskich, itd.”. Innymi słowy, ktoś uznał, że jazda na rowerze w dniu pogrzebu byłaby w jakiś sposób nie na miejscu. Niektórzy Brytyjczycy szybko na to zareagowali, zwracając uwagę na fakt, iż liczni mieszkańcy Wysp jeżdżą rowerami do pracy.
Jeden z rowerzystów napisał: „Niestety moje godziny pracy pokrywają się z pogrzebem. Czy to zatem będzie w porządku, jeśli nie zastosuję się do tych absolutnie absurdalnych rad i nie pojadę do roboty? A może lepiej, żebym na znak szacunku dla Jej Królewskiej Mości zanieczyszczał powietrze moim samochodem? Może zdołam po drodze odtrąbić hymn narodowy klaksonem”. Inni komentatorzy nazwali zalecenia szefów British Cycling „dziełem godnym STASI” oraz „kosmicznym absurdem”.
Nie wiem, jak się to wszystko skończyło, choć podejrzewam, że rowerzyści w większości pedałowali tak jak zwykle. Królowa została złożona zgodnie z planem w krypcie przygotowanej dla niej na zamku Windsor. Pszczoły już się chyba otrząsnęły z żałoby i robią nadal miód. Natomiast Brytyjczycy zaczynają z wolna przyzwyczajać się do króla Karola III, choć nie wiem, na jak długo, bo nowy monarcha ma już 74 lata.
Jedno jest pewne. Brytyjska rodzina królewska pozostanie na celowniku licznych entuzjastów, którzy zawsze marzą o jakimś nowym skandalu, najlepiej seksualnym. Prędzej czy później się doczekają i mają do tego pełne prawo – Wielka Brytania daje monarchii rocznie ponad 80 milionów funtów publicznych pieniędzy na „koszty utrzymania”. W końcu coś się podatnikom za tę wielką sumę należy.
Andrzej Heyduk