Przyznam, że często mam problem z tym, że zamiast używać słowa „chcę”, wciąż coś „muszę”. Już starałem się zwracać na to uwagę. Niestety wracam często do punktu wyjścia. „Muszę” i „muszę”, czy jednak do końca tak jest? O wiele trudniej jest mówić: „chcę”. Za tym stoi moja wola, wolna wola, która albo jest na tak, albo na nie. Oczywiście, że łatwiej jest zmuszać siebie i innych do czegoś. To jest imperatyw zewnętrzny, coś, do czego przyzwyczajeni jesteśmy od wczesnego dzieciństwa. A chcę? To jest już wewnętrzna zgoda (lub jej brak) na coś, co mam do zrobienia, na moje życie i działanie, na moją codzienność. Przed laty jeden z moich zakonnych braci powiedział, że tak naprawdę jest tylko jedno „muszę” w życiu. „Muszę umrzeć”, co któregoś dnia się stanie. Wszystko inne jest chcę albo nie chcę.
Dzielę się tą myślą przy okazji zmian, które następują w moim życiu. Kolejnych zmian miejsca zamieszkania, pracy, otoczenia, obowiązków, spotkań z nowymi ludźmi. A co za tym idzie, pojawia się kolejna pokusa, aby nakazywać sobie zbyt dużo jak na jedną chwilę. Wszak na wszystko potrzeba czasu i dobrze jest coś rozsądnie rozplanować, oceniając swoje siły i możliwości tak, żeby nie zagubić samego siebie. Może i dobrze by było, żeby tak czasem coś się dokonało na zasadzie: „Stoliczku nakryj się!”. Takie „pstryk” i jest. A w życiu jest jednak zupełnie inaczej. Krok za krokiem, konsekwentnie, chcę lub nie chcę, to jest jednak moja decyzja. Dobrze jest, kiedy w życiu jest jakieś mobilizujące wsparcie. Kiedy ktoś o coś potrafi poprosić, a nie tylko stać z biczem, oczekując natychmiastowych wyników. Także dobra rada, chęć pomocy, w miarę możliwości, to wszystko dodaje skrzydeł. Jestem przekonany, że warto właśnie tak i to od najmłodszych lat w domu. „Proszę, czy mógłbyś zrobić to czy tamto”? I co za tym idzie, to piękne słowo: „Dziękuję!”. To jest bardzo mobilizujące, żeby od ciągłego „muszę” przechodzić do „chcę”.
Spotykam wielu naprawdę zmęczonych ludzi. Nie radzą sobie z napięciami, depresją. Jest im trudno. Wydaje się, że problemów coraz więcej, a sił i chęci coraz mniej. To właśnie takim ludziom polecam refleksję nad chceniem i w ogóle miejscem woli w życiu. To ona jest jednym z cenniejszych darów, które podarował człowiekowi Stwórca. Wolna wola, możliwość dokonywania wyborów i podejmowania decyzji. Jest ona umieszczona w centrum życia człowieka, w jego sercu. Znajduje się też blisko rozumu, a ten podpowiada i oświeca mądrością. Później są emocje, uczucia. W dokonywaniu wyborów warto jednak przede wszystkim słuchać rozumu, dopiero później kierować się uczuciami, choć i one są bardzo ważne. To jest coś, co nazywa się rozeznawaniem, takim codziennym dokonywaniem wyborów. Papież Franciszek mówił kilkanaście dni temu: „Bóg działa przez wydarzenia nieplanowane, te przez przypadek. Bóg działa poprzez nieplanowane wydarzenia, a także poprzez komplikacje”. I kontynuuje: „Uważajcie na to, co niespodziewane. Ten, kto mówi: Ale tego przypadkiem się nie spodziewałem. Czy tam przemawia życie, czy mówi do ciebie Pan, czy też mówi do ciebie diabeł? Ktoś mówi (…) Rozeznawanie to pomoc w rozpoznawaniu znaków, za pomocą których Pan pozwala się spotkać w sytuacjach nieoczekiwanych, nawet bolesnych”. Franciszek podpowiada, że trzeba słuchać własnego serca, które poddajemy osądowi rozumu. „Aby podejmować dobre decyzje, trzeba słuchać swojego serca”. A ono mówi, czy chcę, czy nie, czy tylko jest jakiś przymus, którego autorem mogę być sam dla siebie.
Życie jest dynamiczne. Nawet bardzo. Ciągle coś się w nim dzieje i wciąż trzeba dokonywać jakichś wyborów. Dobrze będzie, jeśli będą one wolne od przymusu, a raczej będą płynęły z wolnej woli. Nawet zmęczenia będzie zdecydowanie mniej. Trzeba sobie pomóc, także po to, żeby pomagać innym, dostrzegając ich zmęczenie i niepowodzenia. To bardzo przyjacielskie gesty, kiedy inni nie zostają sami. Może jest zbyt wiele nakazów: „Musisz”, „muszę”, a tak naprawdę wcale tego nie chcę. Bardzo pomocne są rozmowy, te w domu, małżonków między sobą, rodziców z dziećmi, przyjaciół, kolegów w pracy. Rozmowy o życiu, w tym także o problemach. Zbyt wiele jest negatywnych przykładów, jak padają psychicznie osoby, które z braku takich możliwości lub z zamknięcia się w sobie, zupełnie się wyizolowały, do momentu, kiedy coś pękło, nie wytrzymało. Kiedyś dobrym miejscem, żeby się otworzyć, był dla ludzi wierzących w Boga konfesjonał i sakrament pokuty. Dziś jakby było tego mniej, a potrzeba coraz większa. Jest to potrzeba wglądu w siebie, nazywania spraw i problemów, wyrwania grzechów wraz z ich korzeniami. Osobiście bardzo polecam spowiedź i poszukanie cierpliwego spowiednika.
Piszę ten tekst w Święto Podwyższenia Krzyża Świętego. Mam przed sobą scenę z ogrodu Getsemani. Pan Jezus, który walczy z pokusą, żeby się poddać i uciec przed krzyżem odpowiada w modlitwie Ojcu: „Ojcze, oddal ode Mnie ten kielich, jednak nie Moja, ale Twoja wola niech się spełni”. Mówi: „Wcale nie muszę. Wiem o tym. Chcę! Bo za tym stoi większe dobro: zbawienia świata i człowieka”. To jest nie tylko obraz, ale zachęta do tego, by widząc większe dobro, mówić: Nic nie muszę! Chcę! Wiele może się wtedy zmienić i uprościć!
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.