Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 16:32
Reklama KD Market
Reklama

Przekleństwo faetona

To złowieszcze auto w ciągu dwunastu lat aż piętnaście razy przechodziło z rąk do rąk. Pojazd przyczynił się do śmierci niemal wszystkich swoich właścicieli. Zyskał miano seryjnego zabójcy. Mimo to zawsze znajdowali się chętni, żeby go kupić...

Zamach na arcyksięcia

Sześcioosobowy faeton Gräf & Stift Bois de Boulogne został wyprodukowany w 1911 roku. Miał pięciolitrowy silnik o mocy 32 KM. W jego niezwykłym czerwonym lakierze można się było przejrzeć jak w lustrze. Auto skonstruowano specjalnie dla arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, zastępcy tronu cesarstwa Austro-Węgier. Jedną z pierwszych jego podróży był wyjazd do Sarajewa, stolicy Bośni i Hercegowiny. Gräf & Stift miał wtedy 320 kilometrów przebiegu.

Arcyksiążę i jego żona księżna Hohenburg wsiedli do wspaniałego auta, aby przejechać ulicami Sarajewa. Widzów było sporo, gdyż wcześniej oficjalnie podano, jakimi ulicami będzie jechał następca tronu. Wykorzystali to anarchiści, wówczas czynni w całej Europie. Na jednej z ulic na kabriolet arcyksięcia poleciała bomba. Ale, źle rzucona, odbiła się od drzwi auta i potoczyła się na bruk. Siedzącym w samochodzie nic się nie stało. Wybuch bomby zranił czterech żołnierzy jadących konno za faetonem. Arcyksiążę upewnił się, że ranni otrzymają pomoc, i nakazał jechać dalej.

Później nikt nie rozumiał, dlaczego po próbie zamachu Franciszek Ferdynand nie przerwał jazdy przez miasto. To było wbrew podstawowym zasadom bezpieczeństwa. Zapewne chciał pokazać, jaki jest odważny. I to kosztowało go życie. Na zakręcie kolejnej ulicy z bramy wybiegł młody mężczyzna – student anarchista Gawrił Princip. Z kilku metrów strzelił do arcyksięcia i księżnej. Oboje zginęli. Kabriolet wyszedł z zamachów tylko z małym wgnieceniem w drzwiach, nawet lakier nie odprysnął.

Zamach na arcyksięcia stał się zapłonem do wybuchu I wojny światowej. Austriacy wypowiedzieli wojnę Bośniakom. Później pół Europy walczyło przeciwko drugiej połowie kontynentu. Bitwy przeradzały się w krwawe jatki. W całej wojnie zginęło od 20 do 30 milionów ludzi.

Ostra jazda, dramatyczne wypadki

Po wybuchu wojny dowódcą armii austriackiej w Bośni i Hercegowinie został generał Oskar Potiorek. Przejął dom gubernatora w Sarajewie. W garażu tego domu stał Gräf & Stift. Więc przypadł mu w udziale faeton arcyksięcia. Generał Potiorek podczas zamachu także znajdował się w aucie z Franciszkiem Ferdynandem. Jednak nie odniósł najmniejszej rany. Zdawało się, że czerwony kabriolet będzie dla niego szczęśliwym pojazdem.

Tak się jednak nie stało. Trzy tygodnie od czasu przejęcia pojazdu generał przegrał z armią bośniacką ważną bitwę pod Valjero. Utracił dowództwo i został odesłany do Wiednia. Zaczął zdradzać oznaki zaburzeń psychicznych i wkrótce zmarł w przytułku dla chorych umysłowo.

Faeton przeszedł w ręce jednego z podwładnych generała Potiorka. Był wyróżniającym się oficerem, z szansą na szybki awans generalski. Tylko lubił ostro jeździć. Przejechał i zabił dwóch chorwackich chłopów. Gräf & Stift zatrzymał się na drzewie. Kiedy przybyła pomoc, oficer już nie żył. Cieszył się autem przez dziewięć dni.

Do końca wojny faeton stał w garażu. Później właścicielem kabrioletu został nowo mianowany gubernator Jugosławii. Doprowadził wóz z powrotem do idealnego stanu. Dbał o niego, szybko nie jeździł. Mimo to miał aż cztery wypadki w ciągu czterech miesięcy. W ostatnim wypadku stracił rękę. Wówczas uznał, że w samochodzie tkwi jakieś fatum i chciał go zniszczyć.

Seryjny zabójca

Lecz pojawił się chętny do kupienia auta, doktor Sirkis. Śmiał się z rzekomego przekleństwa ciążącego na faetonie. Jeździł nim przez sześć miesięcy, aż któregoś ranka znaleziono Sirkisa przy drodze. Samochód leżał na dachu, a pod nim trup doktora.

Mimo wypadkowej przeszłości i złej opinii, wciąż nie brakowało chętnych do kupna kabrioletu, w którym jeździł sam następca tronu Austrii. Wdowa po Sirkisie sprzedała auto handlarzowi diamentów Simonowi Mantharidesowi. On również nie był człowiekiem przesądnym. Korzystał z faetona prawie rok, po czym – nie wiadomo, dlaczego – popełnił samobójstwo.

Auto arcyksięcia już zyskiwało sławę seryjnego zabójcy. Jednak nadal znajdowali się kupcy. Kolejnym był szwajcarski kierowca wyścigowy. W wyścigu w Dolomitach po raz pierwszy wystartował w faetonie. Samochód wpadł na kamienny mur, a kierowca zginął na miejscu.

Nabył je zamożny rolnik z Sarajewa. Po prostu chciał mieć auto, które kiedyś należało do rodziny cesarskiej. Oddał samochód do naprawy. Częściej go pokazywał niż nim jeździł. Ale któregoś dnia, podczas krótkiej przejażdżki, auto stanęło na drodze i nie chciało ruszyć. Wówczas rolnik przywiązał go do furmanki zaprzęgniętej do konia, żeby przyholować pojazd do domu. W pewnym momencie silnik zapalił. Samochód wjechał w furmankę, rozjechał swojego właściciela, po czym stoczył się do rowu.

Rodzina sprzedała zniszczony kabriolet kupcowi Hirszfeldowi. Był on też sprawnym mechanikiem znającym się na autach. Naprawił kabriolet i dla odmiany pomalował na niebiesko. Chciał go odsprzedać i dobrze na tym zarobić. Lecz zła sława już tak przyległa do arcyksiążęcego auta, że nikt nie chciał go kupić. Kupiec sam zaczął nim jeździć. Kiedy wiózł pięcioro znajomych na wesele przyjaciela, samochód uderzył w drzewo. Hirszfeld i czterech pasażerów zginęli.

W końcu to historyczne i zarazem fatalne auto kupił rząd austriacki. Zostało umieszczone w Muzeum Historii Wojskowości w Wiedniu, gdzie stoi do dziś.

Marcin Nowak


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama