Hiszpańska partia socjaldemokratyczna Podemos apeluje o podjęcie negocjacji z Rosją w sprawie „położenia kresu niestabilności gospodarczej w Europie”. To groźny sygnał, bo ugrupowanie współrządzi w Madrycie. To zapewne nie ostatni test na jedność Zachodu w sprawie utrzymania sankcji na Rosję i konsekwentnego poparcia dla zaatakowanego przez nią kraju.
Co więcej, Hiszpania wycofała się z części obietnic dostaw broni do Ukrainy. Skromną dostawę 10 czołgów Leopard wstrzymano pod pretekstem „złego stanu technicznego pojazdów i zagrożenia dla ich użytkowników”.
Hiszpania to nie jedyny kraj, w którym ostatnio ujawniły się prorosyjskie postawy. W Niemczech na czele protestów ulicznych eksploatujących lęki przed niedoborami gazu i skutkami rosnących cen energii stoi prawicowo-populistyczna Alternatywa dla Niemiec (AfD). To ugrupowanie jeszcze przed wojną na Ukrainie było podejrzewane o powiązania z Rosją, podobnie jak prawicowe francuskie Zjednoczenie Narodowe Marie Le Pen. Podobnie jest na Węgrzech, gdzie prawicowy rząd Viktora Orbana nie zrezygnował z prowadzenia prorosyjskiej polityki, utrudniając proces wprowadzania sankcji. Budapeszt nie zrezygnował z importu rosyjskich węglowodorów i współpracy z Moskwą, stawiając się na marginesie antyrosyjskiej koalicji.
W Czechach na ulice wyszli z kolei antyszczepionkowcy wspierani przez polityków takich ugrupowań jak eurosceptyczna partia Trójkolorowi czy Komunistyczna Partia Czech. W miniony weekend w Pradze powiewały flagi Federacji Rosyjskiej, rozbrzmiewały antyukraińskie hasła. Rządzący byli najwyraźniej zdumieni skalą protestów, które tylko w stolicy kraju zgromadziły 70-100 tys. ludzi. Trudno jednak się dziwić – w Czechach inflacja jest wyższa niż w Polsce, a radykalizację nastrojów potęgują obawy przed przerwami w dostawach prądu i gazu jesienią tego roku. Poza tym u południowych sąsiadów Polski nastroje prorosyjskie zawsze były silniejsze niż nad Wisłą. Podobnie jest także w sąsiedniej Słowacji, gdzie nawet po rosyjskiej napaści spora część mieszkańców podziela tezy kremlowskiej propagandy, promowane w mediach antyestablishmentowych, które w czasie pandemii zyskały na popularności dzięki krytykowaniu rządowych działań. O antyrosyjskie nastroje trudno także w Bułgarii, Grecji czy na Cyprze, krajach zdominowanych przez prawosławie posiadających historyczne bądź biznesowe powiązania z Moskwą.
Prawicowi populiści i komuniści znajdują się w Europie na cenzurowanym. Większość rządów krajów zjednoczonego kontynentu uważa antyestablishmentowe ugrupowania za uciążliwy margines, który w wyjątkowo trudnych okolicznościach zdolny jest do przejęcia władzy w jednym z mniejszych krajów. Ale skrajne ugrupowania wykorzystywane są przez przeciwników UE, przede wszystkim przez Rosję, jako tuba propagandowa wykorzystywana do kampanii dezinformacyjnych, za każdym razem „wykrajanych” i dopasowywanych do lokalnych potrzeb.
Teraz do prorosyjskiego obozu dołączają hiszpańscy mainstreamowi socjaldemokraci, będący częścią rządu jednego z ważniejszych państw Unii Europejskiej. Apele o rozpoczęcie rozmów pokojowych w obecnej fazie wojny to ignorowanie interesów Ukrainy i jej suwerenności.
Pokusa rozluźnienia sankcji i powrotu do zasady „business as usual” w stosunkach z Rosją będzie rosła, w miarę jak pogłębiać się będą kłopoty energetyczne Europy. Unia Europejska może mieć poważne problemy ze zbudowaniem wspólnej, spójnej polityki energetycznej, w sytuacji gdy poszczególne kraje próbują na własną rękę zapewnić ciągłość dostaw. Politycy będą przecież rozliczani przez własne elektoraty z tego, czy uda im się na czas dokupić – często za bajońskie sumy – węgiel i gaz, aby ogrzać kaloryfery i wyprodukować nawozy sztuczne, by w kolejnym sezonie wyżywić Europę. Wyborcy żyją w coraz większej niepewności dotyczącej najbliższej zimy i są coraz bardziej zmęczeni galopującą inflacją oraz perspektywą recesji. Niepokój potęgują rosyjskie farmy trolli oraz różnego rodzaju pożyteczni idioci, próbujący coś ugrać na rozbijaniu chwiejnej jedności. W walce o emocje i umysły Europejczyków Rosja posiadać będzie liczne atuty. Wywiązując się tylko częściowo i wybiórczo z zawartych kontraktów, będzie wpływać na ceny surowców na rynku. Kreml w kampaniach dezinformacyjnych będzie udowadniał, że to nałożone na Rosję sankcje wywołały gospodarczy kryzys, a Europa nie może przetrwać bez rosyjskich dostaw. A do tego – ceny, jakie oferuje, są najniższe, więc dlaczego nie skorzystać z okazji do zrobienia dobrego interesu? Tę narrację będą powielać media społecznościowe, wpływając na nastroje społeczne. Przykład Hiszpanii, kraju leżącego na przeciwnym krańcu Europy niż Ukraina, pokazuje, że o pełną solidarność sojuszników z NATO może być bardzo trudno.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.