Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 16:28
Reklama KD Market
Reklama

Wpadki Temidy

Rzymska maksyma głosi, że lepiej uniewinnić stu winnych niż skazać jednego niewinnego. Mimo to skazania ludzi niewinnych, za przestępstwa, których nie popełnili, zdarzają się na całym świecie. Eksperci szacują, że w polskich więzieniach przebywa obecnie około 2 tysięcy niesłusznie skazanych. W USA jest ich 100 tysięcy. Większość została skazana na podstawie testów DNA, odcisków palców, analiz balistycznych i chemicznych, czyli dowodów, które uchodzą za nieomylne…

Pokolenia prawników toczyły spór o wyższość dowodów rzeczowych nad osobowymi i odwrotnie. Do XIX wieku zdecydowany prymat wiodły dowody osobowe, co wynikało z niskiego poziomu nauki i techniki. Inne dowody były praktycznie lekceważone. Dopiero na przełomie XIX i XX stulecia niepomiernie wzrosły możliwości badania dowodów rzeczowych. Bardzo szybko nabrało to dużego znaczenia w procesach sądowych. Francuz Edmund Locard, uważany za jednego z ojców kryminalistyki, wróżył nawet całkowity koniec wykorzystywania osobowych źródeł dowodowych w procesie sądowym. Jego prognozy nigdy się nie spełniły – na szczęście.

W powszechnym przekonaniu dowód naukowy jest zawsze pewny i skutecznie wskazuje winnego. Sąd Apelacyjny we Wrocławiu w 2010 roku tak się wyraził w tej sprawie: „Jak długo nie zostanie podważony dowód z opinii dotyczącej śladów biologicznych ujawnionych na miejscu zdarzenia, tak długo żaden dowód osobowy nie może zostać uznany za wiarygodny”. Niby racja, ale praktyka pokazuje, że często jest inaczej. Tego typu dowody wcale nieomylne nie są.

Sprawa Mayfielda

Do niedawna śledczy zakładali, że odciski palców są jedyne w swoim rodzaju. Że tego samego odcisku palca nie można przypisać dwóm osobom. Tzw. sprawa Mayfielda unaoczniła, że nowoczesna kryminalistyka nie jest tak bardzo godna zaufania jak uważają policjanci i prokuratorzy.

W roku 2004 terroryści przeprowadzili atak na cztery pociągi w Madrycie. Zginęło 191 osób, około 2000 zostało rannych. W jednym z wagonów policjanci znaleźli plastikową torbę, w której były przechowywane detonatory. Torba była dosłownie usiana odciskami palców jednego człowieka. W amerykańskiej, największej na świecie bazie odcisków, wykryto, że są to odciski palców Brandona Mayfielda.

Odciski znalezione na plastikowej torbie wskazywały 15 cech wspólnych z odciskami Mayfielda. A wystarczy 12 cech wspólnych, aby przyjąć, że odciski są identyczne. Do tego Mayfield był byłym porucznikiem armii amerykańskiej, który przeszedł na islam i kiedyś jako prawnik bronił terrorysty. Idealny podejrzany. Został aresztowany.

Dla śledczych nie miało znaczenia, że przez ostatnie 10 lat Brandon Mayfield ani razu nie wyjechał poza granice Stanów Zjednoczonych. Odciski pasują – to najważniejsze, święta rzecz. Mayfielda czekało więzienie do końca życia. Tylko przypadek sprawił, że uniknął dożywocia.

Hiszpańska policja miała w swojej bazie danych odciski palców znanego algierskiego terrorysty – Ouhnane’a Daouda. I oni z kolei odkryli, że odciski palców z plastikowej torby z detonatorami pokrywają się w 21 punktach z odciskami Daouda. Ten przypadek uzmysłowił – a przynajmniej powinien uzmysłowić – śledczym, że na odciskach palców nie można polegać w 100 procentach. Gdyby nie to, że Hiszpanie przypadkowo mieli odciski Daouda, sąd z przekonaniem, że wydaje sprawiedliwy wyrok, skazałby Mayfielda. A tak w ramach zadośćuczynienia otrzymał 2 miliony dolarów i przeprosiny.

DNA – fałszywy trop

Sprawa Mayfielda to nie jedyny przypadek, w którym wyniki specjalistycznych badań zaprowadziły śledczych na fałszywy trop. Badania próbek DNA, ekspertyzy pożarowe oraz balistyczne, obdukcje i ślady krwi często odgrywają w procesach karnych decydującą rolę. Kiedy nie ma naocznych świadków, wyrok wydawany jest na podstawie rezultatów pracy techników kryminalistycznych i laboratoriów. Okazuje się, że ich ustalenia nie zawsze są trafne.

Potwierdza to raport Amerykańskiej Akademii Nauk. Czytamy w nim: „Standardy nauk kryminalistycznych są bardzo elastyczne. W 11 procentach przypadków, w których na podstawie badania mikroskopowego klasyfikowano dwie próbki włosów, oceny były błędne”. Ponad 300-stronicowy dokument Akademii Nauk ujawnia przede wszystkim to, że kryminalistyka funkcjonuje według zasady prawdopodobieństwa, a nie zgodnie z regułami nauki.

Jak poważne mogą być błędy kryminalistyki, okazało się w listopadzie 2012 roku w Kalifornii. Trzech włamywaczy wdarło się do willi milionera Raveesha Kumry. Związali go, zasłonili oczy i usta zakleili taśmą. Kiedy rabusie plądrowali dom, Kumra się udusił.

Na jego ciele technicy kryminalistyczni znaleźli ślady DNA. Porównanie ich z bazą danych wykazało, że jednym ze sprawców musi być mieszkający niedaleko ofiary 26-letni Lukis Anderson. Był tylko jeden szkopuł: w chwili, gdy popełniano morderstwo, Anderson leżał w szpitalu z ciężkim zatruciem alkoholowym. Był nieprzytomny. W szpitalu widziało go wiele osób. Mimo takiego alibi został aresztowany i oskarżony o morderstwo. Policjanci mieli dowód: DNA – święta rzecz. To przekreślało wszystko inne.

Lukis Anderson przesiedział wiele miesięcy za kratami. Na podstawie dowodu DNA groziła mu kara śmierci. Zeznania świadków nie miały znaczenia. Ale znalazł się bardziej dociekliwy śledczy. Odkrył, że ci sami sanitariusze, którzy tego dnia odwieźli zapitego Andersona do szpitala, kilka godzin później zostali wezwani do willi Kumry. I to oni nanieśli na miejsce przestępstwa ślady DNA swojego poprzedniego pacjenta.

Anderson miał szczęście, że trafił na bystrego policjanta. Ale takich bystrzaków jest mało. Wielu śledczym zależy przede wszystkim na tym, żeby sprawę jak najszybciej zakończyć. Winny czy niewinny? Od tego jest sąd. Ale sąd opiera się na pracy policjantów, dociekaniu prokuratora i ustaleniach ekspertów kryminalistyki. Koło się zamyka.

Można się zastanawiać, ilu niewinnych spędza dziesiątki lat w więzieniach albo trafia do celi śmierci z powodu fałszywych lub źle zinterpretowanych dowodów. Profesor Meghan Sacks, kryminolożka, wyjaśnia: „Nawet gdyby częstotliwość występowania błędów w kryminalistyce wynosiła tylko 3 procent, to i tak znaczyłoby to, że w Stanach Zjednoczonych co roku za kratki trafia 33 tysiące niewinnych ludzi”.

Bezkrytyczne ufanie badaniom DNA już od dawna jest krytykowane. A badanie DNA po latach jest wielce problematyczne. Ślady genetyczne są uzależnione od warunków atmosferycznych i miejsca, w jakim się znajdują. W różnych środowiskach próbka DNA wykazuje inną strukturę niż oryginalne DNA. Dlatego w niektórych przypadkach zostaje przypisana całkiem innej osobie. Podobnie może być wtedy, gdy zmiesza się DNA kilku osób w jednej próbie.

Poza wszelkim podejrzeniem

Eden Atwood jest jedną z kilkudziesięciu tysięcy osób na świecie, które mogłyby popełnić przestępstwo i liczyć na to, że nie zostaną ujęte. Atwood mogłaby kogoś zamordować i nawet pozostawić biologiczne ślady na miejscu zbrodni. Te ślady nie doprowadziłyby policjantów do niej.

Badania pozostawionych włosów, cząsteczek skóry czy krwi wykazałyby, że DNA sprawcy zawiera chromosom X i chromosom Y. To dowodzi, że Eden Atwood jest genetycznie mężczyzną. Ale wygląda jak kobieta. Mało, jest piękną, pociągającą mężczyzn czterdziestolatką o dużych piersiach, z gęstymi i długimi włosami. Na podstawie DNA nikt nie podejrzewałby Atwood o popełnienie przestępstwa. DNA – święta rzecz. A, okazuje się, omylna.

Podobne kryminalistyczne problemy z testami DNA pojawiają się, gdy sprawca ma bliźniaka jednojajowego. Ich DNA jest identyczne. Na świecie żyje około 100 milionów takich bliźniąt.

Oszustwa Annie

Oprócz nieświadomych błędów śledczych, zaniechań i niedbałości, występują oczywiste oszustwa w czasie śledztwa. Takim modelowym przykładem jest Annie Dookhan, ekspert kryminalistyki. W swoim laboratorium w Bostonie przez dziewięć lat fałszowała próbki kryminalistyczne zebrane na miejscu przestępstwa. 35-letnia ekspertka sporządzała opinie, nie przeprowadzając testów laboratoryjnych. Podawała kłamliwe wyniki, żeby więcej zarobić.

W Stanach Zjednoczonych laboratoria kryminalistyczne otrzymują premię w wysokości 600 dolarów za dowody prowadzące do skazania. Taka nagroda za pomoc w schwytaniu przestępcy. Dookhan była bardzo pracowita. Testowała 500 prób miesięcznie, podczas gdy standard wynosił około 100. Jej testy w większości udowadniały to, co sugerowali policjanci. Laboratorium Dookhan nigdy nie było kontrolowane.

Gdy wyszły na jaw jej oszustwa, sędzina Carol Ball oświadczyła: „Następstwa czynów Dookhan są katastrofalne. Niewinni zostali skazani. System prawny zatrząsł się w posadach, a wyjaśnianie prawnego chaosu będzie kosztować miliony dolarów”. Dzięki wykryciu fałszerstw w bostońskim laboratorium ponad 600 osób zostało wypuszczonych na wolność.

Annie Dookhan została skazana na 3 lata pozbawienia wolności. Ci, którzy zostali skazani na podstawie jej ekspertyz, otrzymali wyroki o wiele dłuższe. Nikt nie wie dokładnie, do ilu błędnych wyroków sądowych prowadzą tego rodzaju oszustwa. W Polsce około 40 osób rocznie otrzymuje finansowe odszkodowanie lub zadośćuczynienie za niesłuszne skazanie. Ale eksperci uważają, że nieujawniona liczba przypadków jest znacznie wyższa. Wielu z niesłusznie skazanych nigdy nie doczeka się sądowego stwierdzenia niewinności. „Siedzę za niewinność” – bywa, że to powiedzenie nie jest dalekie od prawdy.

Ryszard Sadaj


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama