Na scenie występuje od 1975 roku. Był jednym z liderów i założycieli grup Kombi, Skawalker, O.N.A. Wreszcie w 2003 r. wraz z Waldkiem Tkaczykiem reaktywował Kombii – w nieco zmienionym składzie i do dziś porywają oni publiczność nie tylko w Polsce. O występach za oceanem mówi z sentymentem. I zapewnia, że podczas festiwalu Taste of Polonia grupa „Kombii” znów porwie publiczność.
Daniel Bociąga: Powróciliście z koncertami po przerwie spowodowanej pandemią – brakowało tego przez ten czas?
Grzegorz Skawiński: – To jest ta rzecz, którą ja akurat lubię najbardziej. Oczywiście lubię nagrywać, tworzyć muzykę, ale to jest proces innego rodzaju. To jednak nie niesie ze sobą takich emocji, przeżyć, adrenaliny, jakie daje granie koncertów. Wróciliśmy dosyć intensywnie, gramy dużo, co powoduje, że zespół jest w znakomitej formie. Mogę to powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że jesteśmy już rozegrani, weszliśmy w te tryby na nowo. Paradoksalnie to nie jest takie proste. Tworzymy tę machinę wraz z kilkunastoma osobami, bo oprócz tych wszystkich na scenie jest jeszcze parę osób poza nią; chodzi o akustyków, techników, oświetleniowców itd.
Czyli do Chicago przyjeżdżacie rozgrzani, w wysokiej formie, ale też pewnie jej wam nie brakuje, bo przez lata trzymacie wysoki poziom. Okres pandemii spędziliście dosyć kreatywnie, bo ukazała się płyta „5”, słyszę też o planach kolejnej – „6”. Czyli nie odpoczywaliście?
– Staraliśmy się wykorzystać ten czas jak najlepiej. Chociaż muszę przyznać, że mentalnie było ciężko. Wydarzyło się wiele rzeczy niefajnych, wielu ludzi było bardzo sfrustrowanych, wiele małżeństw się rozpadło, no i wiele osób niestety zmarło z powodu choroby. To nie nastrajało optymistycznie, więc tego optymizmu trzeba było szukać. Teraz mamy wojnę, która pewnie trochę inaczej wygląda z perspektywy Polski niż Ameryki, ale Polacy to na pewno doskonale rozumieją i czują, jak to jest. To wszystko w jakiś sposób na nas wpływa. My, jako artyści, jesteśmy potrzebni ludziom właśnie nie smutni – pewnie nie chcą śpiewania teraz o wojnie czy o smutkach Covidu, bo pewnie chcą o tym wszystkim zapomnieć i staramy się na koncertach dawać głównie rozrywkę. Chcemy, żeby ludzie, którzy przychodzą na nasze koncerty, po prostu dobrze się bawili. Nie bezmyślnie i głupio, ale inteligentnie i po każdym koncercie wracali do domu zbudowani z jakąś pozytywną myślą, że przeżyli coś fajnego. My też, muszę powiedzieć, że grając tak długie lata, zdajemy sobie sprawę, że nasz czas powoli się kończy, bo jesteśmy zespołem już bardzo dojrzałym. Trudno nam o jakieś górnolotne plany, cieszymy się wobec tego z każdego grania, z każdego spotkania z publicznością. To dla nas najpiękniejsze.
W przyszłym roku minie 20 lat od reaktywacji przez Ciebie i Waldka Tkaczyka grupy Kombii – zleciał wam szybko ten czas?
– Rzeczywiście czas szybko mija. Muszę powiedzieć, że na szczęście zdrowie nam dopisuje i jak będzie nam dopisywać, to pewnie jeszcze parę lat pogramy. Jesteśmy trochę młodsi od Rolling Stonesów, więc jakieś perspektywy przed nami wciąż są.
Stworzyliście masę projektów, bo możemy mówić osobno o przebojach, które powstały już po 2003 roku i reaktywacji, ale także wspominać te wcześniejsze – czy jest jakiś większy sentyment do jakiejś płyty, utworu?
– My patrzymy niekoniecznie na to, co nam się podoba. Na koncertach gramy repertuar, który w naszym przekonaniu jak najbardziej odpowiada publiczności. Często robimy różnego rodzaju sondy, co chciano by usłyszeć. Nie chcę byśmy się porównywali do chociażby wspomnianych przeze mnie Rolling Stonesów czy Paula McCartneya – od nich nikt nie oczekuje nowych utworów, liczą się tylko te wielkie przeboje. Wszyscy, którzy przychodzą na koncerty Stonesów, chcą usłyszeć „Satisfaction”, „Angie”, „Gimme Shelter” – to wszystko musi być. Więc u nas też mamy kamienie milowe jak: „Rendez Vous”, „Black and White”, „Królowie Życia”, „Nie ma zysku”, a i z tych nowych jest też sporo: „Ślad”, „Awinion”, „Pokolenie” – to są wielkie przeboje. Mamy też dużą część nowej widowni, młodszej z tego nowego, drugiego okresu naszej działalności. Dla nich „Pokolenie” będzie sztandarowym utworem. Na koncertach to jest niesamowite, jak przychodzą z mojej perspektywy „dzieci” i oni znają słowa, śpiewają – jest to naprawdę dla nas fantastyczna rzecz. Dzięki temu wiemy, że udało nam się to, że muzyka trafiła pod strzechy. Z drugiej strony nie lubię słowa „udało się”, bo zespół Kombii jest takim, który ciągle pracuje i rozwija się.
Czy inaczej gra się w Polsce, a inaczej przed publicznością poza granicami, Polonią w Stanach – która może być bardziej stęskniona za kontaktem z polską muzyką i muzykami?
– Gramy zawsze dla rodaków. Nie tylko w Stanach Zjednoczonych. W ubiegłym roku mieliśmy piękny koncert w Londynie. Ale jednocześnie wydaje mi się, że odbiór naszej muzyki na obczyźnie ma ten walor jednak bardziej uczuciowy. Czujemy to, że ta więź, potrzeba chłonięcia naszej muzyki, jest znacznie większa. Nie tylko w Stanach, ale jak tylko gramy gdzieś w Niemczech czy jeszcze w innym miejscu w Europie. W Ameryce jednak szczególnie, bo jest to dosyć daleko. Ludzie nie latają często z Nowego Jorku czy Chicago do Polski, jak ludzie z Londynu. Te kontakty mimo mediów społecznościowych i błyskawicznego dostępu do informacji, to jednak jest to coś innego. Dla nas wyprawa do Ameryki to zawsze coś szczególnego. Lubimy tam wracać, graliśmy już chyba z dwadzieścia razy – nie wiem, nigdy tego nie policzyłem. I z obecnym Kombii i ze starym Kombi. Jeździmy ciągle z dużą estymą i sentymentem, bo wiemy, że ta publiczność za oceanem jest bardziej ich spragniona. Dlatego za każdym razem chcemy mocno „przywalić”, dać z siebie jeszcze bardziej i jeszcze więcej. Co też obiecujemy podczas naszego najbliższego spotkania.
Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na koncercie.
Rozmawiał:
Daniel Bociąga[email protected][email protected]