Gdy późną zimą 2020 roku świat zamykał się w kordonach sanitarnych z powodu pandemii koronawirusa, zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nic nie będzie już takie jak dawniej. Dwa lata później, gdy poturbowany przez pandemię świat zdawał się wstawać z kolan, z trudem budując nową normalność i odtwarzając zerwane łańcuchy dostaw, Rosja rozpoczęła pełnoskalową agresję na sąsiednią Ukrainę. I znów uświadomiliśmy sobie, że świat po raz kolejny się zmienił.
Pierwszy napisany na Kremlu scenariusz wojny nie sprawdził się. Rosji nie udało się osiągnąć zakładanych celów. Planowana na kilka dni operacja zakończyła się niepowodzeniem. Ukraińcy nie dali się zaskoczyć, rozśrodkowali swoje siły, wzmocnili pierścienie obrony wobec Kijowa. Prezydent Wołodymir Zełenski nie uciekł ze stolicy i poprosił Zachód o pomoc. Władimir Putin i jego otoczenie popełnili kardynalny błąd, jakim było niedocenienie siły przeciwnika i stopnia determinacji całego społeczeństwa. Na rosyjskie czołgi nikt nie czekał z kwiatami.
W ciągu kolejnych dni, tygodni i wreszcie miesięcy scenariusz błyskawicznych operacji zamieniał się w przedłużający się konflikt, w którym żadna ze stron nie jest w stanie zgromadzić sił, aby przeprowadzić skuteczną operację zaczepną. Rosja bez powszechnej mobilizacji nie może zdobyć skutecznej przewagi na oczekiwanych kierunkach. Terroryzuje jednak sąsiada, bombardując cele cywilne w całej Ukrainie. Ukraińcy, wzmocnieni przez precyzyjną broń otrzymywaną z Zachodu są w stanie zadawać wrogom precyzyjne i dotkliwe ciosy, ale mają problemy z przeprowadzaniem kontrofensyw na dużą skalę. W ogólnym saldzie to Rosjanie powoli, ale systematycznie zdobywają teren – dziś kontrolują około 15 proc. terytorium Ukrainy. Taki scenariusz – przedłużającego się konfliktu – wydaje się dziś najbardziej prawdopodobny.
Wojna przyniosła dotkliwe skutki gospodarcze. Ucierpieli wszyscy. Najwięcej Ukraińcy, których gospodarka musiała przejść na tryby wojenne, a miliony ludzi opuściło miejsce zamieszkania. Według szacunków, PKB tego kraju skurczy się w tym roku co najmniej o jedną trzecią. Dla i tak biednego kraju oznacza to wzrost bezrobocia i jeszcze więcej ludzi zepchniętych poniżej progu ubóstwa.
Z kolei Rosja została ściśnięta kleszczami sankcji – w skali historycznej niemającej precedensu. Mimo tonu oficjalnej propagandy i podjętych przez Kreml działań osłonowych ekonomiści nie mają wątpliwości, że skutki międzynarodowej izolacji reżimu Putina są bardzo dotkliwe. W długofalowej perspektywie sankcje doprowadzą do załamania się rosyjskiej gospodarki – pytanie tylko, czy Zachodowi wystarczy na to i cierpliwości, i determinacji. Nie będzie to proste, bo skutki wojny odczuł także cały świat. Rosyjska agresja spowodowała gwałtowny wzrost cen surowców energetycznych i żywności. Tych pierwszych, bo reżim Putina przez kilkadziesiąt lat z premedytacją uzależniał swoich sąsiadów od swoich węglowodorów, aby stosować szantaż energetyczny. W rezultacie gaz ziemny jest dziś w Europie o 120 proc. droższy niż przed wojną i prawie 250 proc. wyższy niż w styczniu 2021 roku. Rosja już odcięła kurki z surowcami wybranym krajom (Polska, Bułgaria, kraje bałtyckie), a wszyscy pukają do drzwi alternatywnych dostawców surowców, co dalej winduje w górę ceny energii. W rezultacie rządy Starego Kontynentu drżą przed nadchodzącą zimą, a zwykli ludzie – przed wysokością domowych rachunków.
Żywność zdrożała głównie z powodu problemów z jej eksportem z zaatakowanej Ukrainy i obciążonej sankcjami Rosji. Skutki szantażu zbożowego Moskwy (kraje Trzeciego Świata miałyby naciskać na Zachód na uchylenie sankcji) złagodziło zawarcie porozumień zbożowych umożliwiających wywóz pszenicy i innych produktów z ukraińskich portów. To jednak bardzo chwiejny układ i Rosja może w każdej chwili wznowić blokadę.
Podwyżki cen przełożyły się na skokowy wzrost inflacji niemal w każdym zakątku globu (nie wyłączając USA) i tak już wysokiej w czasie wychodzenia z pandemii i odbudowywania zerwanych łańcuchów dostaw. A ponieważ inflację można leczyć przede wszystkim przez podnoszenie stóp procentowych i schładzanie gospodarki, przed światem stanęło widmo recesji.
Pół roku wojny wystarczy, aby się nią zmęczyć. Przyzwyczailiśmy się do widoków zniszczonych domów na ekranach. Obrazy wojennych zbrodni, takich jak masakra cywilów w Buczy też nie robią już takiego wrażenia jak na początku wojny. Jeszcze bardziej może męczyć świadomość przewlekłości konfliktu i brak perspektyw jego jednoznacznego rozstrzygnięcia. Nie wolno jednak zapominać, że Ukraińcy walczą o istnienie swojej państwowości, płacąc za to najwyższą cenę – własnej krwi.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.