Dokładnie 30 lat temu wyjechałem z rodzinnego domu, aby rozpocząć nowy etap życia, drogę w nieznane, wstępując do zgromadzenia zakonnego salwatorianów. Co roku przy tej okazji powraca do mnie refleksja nad tym, jak bardzo od tamtego czasu zmienił się świat, Kościół, ludzie i ja sam oczywiście. Miałem wtedy 19 lat, dwa miesiące wcześniej zdałem maturę. Wyjechałem spory kawałek od rodzinnego domu i według zakonnych zasad, przez cały pierwszy rok domu nie odwiedzałem. Dzisiaj może się to wydawać trudne, nieludzkie wręcz, taka separacja od bliskich, jednak to, co już wtedy wiedziałem i w czym utwierdziła mnie moja mądra babcia, to fakt, że to jest mój wolny wybór, do którego nikt mnie nie zmusił. Teraz widzę, że taka świadomość jest kluczem do wielu spraw. Idzie za nią wzięcie odpowiedzialności za to, co się wybiera, a także konsekwencja w realizacji podjętej drogi i zadań. Zgadza się, przychodzą chwile zawahania, zwątpienia, mniejsze lub większe kryzysy, a nawet upadki, jednak powrót do pierwotnego wyboru zawsze jest czymś, co pomaga i pozwala wrócić, aby nawet będąc nieco obolałym, iść dalej. I jeszcze jedno, do tych większych wyborów dochodzi się z czasem. Nie od razu zapadają klamki, jest okres próby, przyglądania się, kiedy można się wycofać, dokonać zmian. I dopiero później za aprobatą tych, którzy są odpowiedzialni za przygotowanie, dokonuje się wyborów wiążących. Prawdą jest jednak i to, że zazwyczaj ten pierwszy wybór staje się kiedyś ostatecznym.
W życiu właściwie wciąż trzeba dokonywać jakichś wyborów. Nowe zadania, misje, wszystko domaga się jasnej odpowiedzi: tak lub nie. Dobrze jest, kiedy poprzedza ją czas na rozeznanie, przemyślenie, a nawet skonsultowanie z kimś. Po to, by nie podejmować pochopnych decyzji. Po to Pan Bóg dał nam, ludziom, rozum, żeby dobrze z niego korzystać. To on czuwa także nad decyzjami, które mamy podjąć. Bycie człowiekiem myślącym należy do istoty bycia na ziemi. Jesteśmy homo sapiens, czyli istotami rozumnymi. Jeżeli pozwalamy kierować się jedynie uczuciami, emocjami i popędami, daleko nie zajdziemy. Ten świat potrzebuje także kierownictwa rozumu i woli. Inaczej dochodzi szybko do zmian, często z zupełnie niewiadomych przyczyn, zdrad, zranień. Jesteśmy istotami wrażliwymi, dzisiaj coraz bardziej wydaje się nawet nadwrażliwymi na swoim punkcie, a to otwiera szerokie pole do zranień, konfliktów, cierpienia. Czy może się człowiek całkowicie zahartować emocjonalnie? Być może częściowo tak, jednak nierzadko są to maski, które zakłada, a wewnątrz przeżywa swoje cierpienia. W efekcie zamyka się w sobie, popada w depresję albo reaguje agresywnie na samego siebie lub innych i otaczający go świat. Bez wątpienia zatem potrzeba czasu na głębsze refleksje nad tym, jak sobie radzę w życiu i jak realizuję dokonywane wybory.
Jest takie trudne pojęcie: konsekwencja. Trudne, bo kryje się za nim trud zmagania. Ono dotyczy życia we wszystkich jego wymiarach, także drobnych decyzji i planów, które podejmujemy się realizować. Prosty przykład. Obserwuję różnych znajomych na portalach społecznościowych. Część z nich chwali się ćwiczeniami, które bardzo regularnie wykonują na siłowni albo pokonywaniem dziesiątek mil na rowerze lub biegając. Są tacy, którzy w wolne dni wyjeżdżają w góry, podejmując długie spacery. Będąc konsekwentnymi w takich działaniach, osiągają sukcesy. Są one także widoczne dla innych. Dobra kondycja, wysportowane ciało, świetne samopoczucie, energia do życia i pracy. Gdyby takiej konsekwencji zabrakło, nigdy nie doszliby do zamierzonych celów. Bardzo modni są dzisiaj różnego rodzaju „influencerzy”, czyli ludzie mający wpływ na innych, a także trenerzy personalni, trenerzy osobowości i inni. Ich zadaniem jest motywować do konsekwentnego działania. Przecież nie zawsze się chce. Trzeba nieraz pokonać wiele oporów, przełamać bariery lenistwa. Trzeba też zmierzyć się z lękiem, który wyraża się na różny sposób. Będąc konsekwentnym, nawet jeśli małymi kroczkami, można dojść daleko.
Dla człowieka wierzącego takim motywatorem może być Ewangelia i słowo Boże w ogóle. Ono zawsze pokazuje drogę wzwyż, a nie w dół. Wystarczy codziennie przez kilka minut pochylić się nad słowem z Ewangelii, żeby zobaczyć, co i jak robić, mierząc się ze sobą, dokonywać rewizji swojego życia, także w świetle podjętych wyborów. Jakim jestem księdzem? Jakim zakonnikiem? Jakim mężem, żoną, ojcem, matką? Jakim… i tu można wpisać swój zawód, swoje życie w społeczeństwie. Światło słowa Bożego jest naprawdę dobre i mocne, żeby to wszystko móc zobaczyć, ocenić, ale także znaleźć nowe motywacje i wzmocnienie, kiedy jest ciężko i zapał słabnie. Nieocenioną pomocą jest też umiejętność podzielenia się tym wszystkim z kimś, kto mnie rozumie, kto chce posłuchać, kto podaje rękę. Takim duchowym towarzyszem, bliskim przyjacielem. Jeśli jest osobą wystarczająco dojrzałą, jest w stanie pomóc nawet w najtrudniejszych chwilach. Potrzeba jednak odwagi, aby powiedzieć o tym, jak wygląda realizacja tych moich wyborów. Czy jest z czego się cieszyć, czy też jest trudno, coś się wali i oby tylko nie dać się przygnieść w ruinach. Dobrze jest też wierzyć w to, że wszystko można jakoś odbudować.
Tak myślę sobie, że 30 lat to już trochę, to kawałek, a nawet większość mojego życia. Podobnie reaguję, kiedy słyszę o jubileuszach małżeńskich, kapłańskich, zakonnych. Zawsze lubię za nie innym podziękować, zanim pogratuluję. Z roku na rok, do przodu. Sił nie zabraknie, jeśli będą one właściwie regenerowane i pielęgnowane. A tutaj zawsze dobrze prowadzone życie duchowe, niezależnie od wyznawanej religii, a także przyjaźń, są wielkim wsparciem, z którego warto korzystać, ale też podpowiadać i dawać innym. Dla większości kończą się wakacje, co oznacza powrót do codziennych zajęć, pracy, szkół. Do zwyczajnego realizowania swoich wyborów i decyzji. Dobrze jest tak ustawić sobie swój czas, żeby obok zajęć i prac, znaleźć czas dla siebie i dla drugiego, zwłaszcza w rodzinie. A także znaleźć czas dla Boga, na przykład słuchając Jego słowa i rozważając, co ono mi dziś chce powiedzieć, co pokazać. Wtedy nie zabraknie energii, a ta będzie wsparciem dla konsekwentnego wypełnienia tego, co samemu, dobrowolnie się wybrało.
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.