Łowiectwo jest najstarszym, po zbieractwie, zajęciem człowieka. Ludzie pierwotni byli łowcami mimo woli. Polowali, by przeżyć, utrzymać współplemieńców. Na terenie dzisiejszej Polski kilka milionów lat temu panował klimat tropikalny. Żyła tu niezliczona ilość zwierząt, w tym słonie, mastodonty, tygrysy szablozębne, lwy jaskiniowe, nosorożce, małpy. Było się kogo bać i na co polować...
Polowanie na mamuty
Pierwszymi łowcami byli neandertalczycy. Ślady ich pobytu, sprzed 220 tysięcy lat, znaleziono w południowej części Polski. Kości znajdowane w jaskiniach zamieszkałych przez neandertalczyków wskazują, że polowali między innymi na mamuty. Urządzali na nie zbiorowe łowy. Bronią neandertalczyków były kamienie i kije, których ostrza hartowali przez opalanie. Strasząc ogniem, zaganiali mamuty w bagna i na skraj urwisk.
Około 40-14 tysięcy lat temu pojawił się homo sapiens. Ten łowca wymyślił bardziej wyrafinowaną broń. Początkowo były to łuki, z których można było razić zwierzynę z większej odległości. W 1991 roku znaleziono w lodowcu alpejskim zamarzniętego, doskonale zakonserwowane myśliwego. Nazwano go Ötzi. Żył 3 tysiące lat przez Chrystusem. Miał przy sobie siekierkę miedzianą, krzemienny nóż, kołczan ze strzałami i łuk. To dowód, że wówczas łuk był powszechnie używany przez myśliwych. Ale był dobrze znany już w starożytnym Egipcie. W ogóle łuk podbił wszystkie kontynenty z wyjątkiem Australii, gdzie Aborygeni wymyślili bumerang.
Kiedy nasi praprzodkowie wprowadzili upolowane mięso na stałe do swojej diety, ich mózgi zaczęły rozwijać się szybciej. Mądrzejszy łowca wytwarzał lepszą broń, dzięki której polowanie stawało się łatwiejsze i skuteczniejsze. Udoskonalone metody polowania przynosiły coraz więcej mięsa. To z kolei sprzyjało wykształcaniu się jeszcze sprawniejszych mózgów. Aż człowiek stał się panem istnienia zwierząt.
Dzisiaj kilkoma dużymi bombami atomowymi moglibyśmy wybić wszystkie zwierzęta na Ziemi. Z wyjątkiem szczurów. Człowiek przy okazji też zginie. Panujemy nad stworzeniem, ale być może już utraciliśmy samokontrolę.
Tury, bobry i lisy
W okresie wspólnot plemiennych zwierzyna w lesie i ta mieszkająca pod wodą była własnością wszystkich. Każdy mógł polować, na co chciał. Kiedy nastały państwa i rządzący nimi monarchowie, czworonożni mieszkańcy lasów, stworzenia latające i pływające stały się własnością królów. Tylko oni mogli nadawać innym prawo do polowań – tzw. regale łowieckie. W Polsce regale dotyczyły turów, jeleni, niedźwiedzi, rysiów, zajęcy, bobrów. Bolesław Chrobry zastrzegł sobie wyłączne prawo łowienia bobrów. Były one bardzo cenione ze względu na futro i tłuszcz, który leczył przeróżne choroby.
Królowie regale nadawali rycerzom i duchowieństwu. Tylko w niektórych regionach Polski wyjątkowo i chłopi mogli polować na drobną zwierzynę. Lecz musieli za to odpłacać się panu futrami albo mięsem.
Było jedno zwierzę, na które mogli polować wszyscy bez wyjątku: lis. Uchodził za wielkiego szkodnika. Futro z lisa nie było w cenie, nosili go najbiedniejsi szlachcice. Mimo to lis, w przeciwieństwie do ochranianych zwierząt, przetrwał do obecnych czasów w niezłej kondycji. Zasługuje na swój przydomek – chytry.
Koronowani myśliwi
Polowali wszyscy polscy królowie. Mieli nadwornych łowczych, którzy organizowali królewskie polowania. Takie polowania mogły trwać miesiąc a nawet dłużej. Ich organizacja to było wielkie przedsięwzięcie. Nieraz samych chłopów do nagonki trzeba było zebrać tysiąc. Do tego trzeba było budować zwierzyńce, gdzie naganiano zwierzęta dla króla. Ponadto stanowiska strzeleckie, ambony, noclegi dla dworzan i gości, kuchnie etc.
Pierwszym myśliwym wśród królów, znanym z zapisków, był Bolesław Krzywousty. Gall Anonim w swoich Kronikach napisał, że zabił włócznią dzika, a oszczepem przebił niedźwiedzia, który zwrócił się przeciwko niemu z podniesionymi łapami.
Namiętnym łowczym był Kazimierz Wielki. W Myślenicach pod Krakowem zbudował – stojący do dzisiaj – duży zamek myśliwski. Później chętnie przebywali w nim Władysław Jagiełło, królowa Bona, Zygmunt August. Za rządów Kazimierza pojawiła się gwara łowiecka, weszły do użytku rogi myśliwskie, zaczęły się polowania z sokołami i rozwinęła się hodowla psów przeznaczonych do polowań. Król Kazimierz, z dbałości o zwierzynę, wprowadził karę śmierci za celowe wywołanie pożaru lasu.
Latem 1370 roku sześćdziesięcioletni król udał się do miasteczka Przedkoń w okolicach Radomska. Miał tam piękny dwór, w którym spotykał się z kobietami. Aby dodatkowo umilić sobie eskapadę, wybrał się na polowanie. Towarzyszący mu dostojnicy bardzo mu to odradzali, gdyż wiele znaków wskazywało, że polowanie może się źle skończyć.
Król jednak uparł się. Kto powstrzyma króla? Zamarzyła mu się pogoń za jeleniem i nikt nie mógł go od tego odwieść. Wskoczył na konia i ruszył w las, za nim wataha dworzan. Ale znaki nie kłamały. Rumak Kazimierza przewrócił się na pniu zwalonego drzewa. Król spadł z konia tak niefortunnie, że złamał goleń. Rana dość szybko się goiła, lecz wdarło się zakażenie. Król Kazimierz zmarł po trzech miesiącach od ostatniego polowania.
Największym myśliwym wśród polskich królów był Władysław Jagiełło. Potrafił na rok wyjechać z Krakowa, aby na Litwie polować na grubego zwierza. W lasach litewskich i w Puszczy Białowieskiej nie brakowało turów i żubrów. Podczas łowów Jagiełły gromadzono mięso na wojnę z zakonem krzyżackim, więc monarcha czuł się usprawiedliwiony, że nie siedzi na Wawelu.
Jagiełło był też twórcą prawodawstwa łowieckiego. Etnograf Łukasz Gołębiewski napisał: „Ułożone w Krakowie w 1420 roku prawodawcze uchwały Jagiełły zakazywały polowań od św. Wojciecha (23 kwietnia) do zebrania zboża z pól”. Wedle tego prawa: „Zająca kto by nad zamierzony czas i bez pozwolenia pańskiego szczwał, trzy grzywny płacić ma”. Za zabicie tura, zarezerwowanego dla królów i książąt mazowieckich, karano śmiercią.
I dla Władysława Jagiełły jedno z polowań źle się skończyło. Miał 80 lat, gdy, jak zwykle, ruszył do lasu. Po ubiciu dorodnego jelenia usiadł na pniu, żeby – podobno – posłuchać śpiewu słowika. To był zimny świt. Przeziębił się. Następnie przypuszczalnie zapalenie płuc i śmierć. Zdążył jeszcze zobaczyć, jak na jego wawelskim grobie nieznany nam artysta wyrzeźbił myśliwskie psy i sokoły.
Królowa Bona i niedźwiedź
Królowa Bona, żona Zygmunta Starego, wprowadziła w Polsce modę na polowania z sokołami. Lubiła takie polowania, ale jeszcze bardziej lubiła gonitwy za jeleniami. Kiedyś wyznała, że drży na samą myśl o dreszczyku emocji, jaki towarzyszy polowaniu na grubego zwierza. Bona miała naturę drapieżnika i kiedy tylko nadarzała się okazja do łowów, zapominała o bożym świecie. Na Kurpiach – gdzie żył wciąż wolny lud puszczański – utrzymywała głównie dla polowań zamki w Łomży i Wiźnie.
Latem 1527 roku królowa Bona była po raz kolejny brzemienna. Po pięciu ciążach, w które zachodziła niemal co rok, urodziła tylko jednego syna, późniejszego króla Zygmunta II. Ona i Zygmunt Stary marzyli o jeszcze jednym synu, na wypadek, gdyby pierwszy zmarł. Bona dbała o dziedzictwo na tronie. Ale tym razem już nie miała w sobie tyle cierpliwości. Zaokrąglony brzuch ograniczał jej swobodę ruchu. Mogła wprawdzie uczestniczyć w rozgrywkach politycznych – co uwielbiała – jednak w życiu codziennym była więźniem zamku wawelskiego.
Ostrożnie snuła się korytarzami Wawelu, by niczym nie zaszkodzić dziecku i własnemu zdrowiu. Jednak któregoś dnia nie wytrzymała. We wrześniu wspólnie z królem wyjechała do Niepołomic, żeby wziąć udział w polowaniu na niedźwiedzia.
Kronikarz Marcin Bielski tak opisał to wydarzenie: „Z Krakowa ruszył król do Niepołomic z królową Boną i ze wszystkim dworem na krotochwile, gdzie tam miał niedźwiedzia nad obyczaj wielkiego, którego z Litwy przywieziono w skrzyni. Gdy go wypuszczono w gaju blisko Wisły, poszczwano go wielkimi psami najpierw, które on połamał i pobił. Potem, gdy się rozgniewał, na oślep bieżał na ludzi. Ożarowskiego herbu Rawic przewrócił z koniem. Tarło pieszo chciał do niego z oszczepem, ale mu wydarł oszczep niedźwiedź.
Puścił się potem tam, gdzie królowa stała, która uciekając przed nim, potknął się koń pod nią, spadła i uraziła się, bo była brzemienna. Tamże poroniła syna, który pochowan w Niepołomicach. Stańczyka błazna niedźwiedź też przewrócił z koniem. Król śmiał się ze Stańczyka: począłeś sobie nie jako rycerz, ale jako błazen, żeś przed niedźwiedziem uciekał. Stańczyk mu odrzekł: większy to błazen, co mając niedźwiedzia w skrzyni puszcza go na swoją szkodę”.
Ustawki w Wilanowie i Białowieży
Król Jan III Sobieski najczęściej polował w lasach kampinoskich. Był ostatnim królem polującym samodzielnie z kuszą. Po polowaniach słał swojej ukochanej Marysieńce wilcze i borsucze skóry. Gdy był już schorowany, strzelał pod Wilanowem z altany-ambony do zwierzyny przywożonej z puszcz. To były ustawki.
Myśliwy i historyk łowiectwa Krzysztof Mielnikiewicz tak je opisuje: „Po spędzeniu zwierzyny do ostępu, otaczano ją sieciami i parkanami, pozostawiając w ogrodzeniu luki, gdzie stawiano najważniejsze osobistości. Naganiane żubry, jelenie, dziki zabijano oszczepami, łukami, strzelbami. Możnym asystowali strzelcy, którzy dobijali zwierzęta i dbali o bezpieczeństwo monarchy. Strzelano też do pędzonej zwierzyny z luksusowych altan, w których podczas przerw w polowaniu biesiadowano, a nawet czytano książki”.
W czasach królów saskich polowania stały się karykaturą łowiectwa. Z nudy królowie strzelali z okien pałacu do psów wypuszczonych na dziedziniec. A także do kotów. Poważniejsze łowy przeniesiono do zasobnej w zwierzynę Puszczy Białowieskiej, gdzie czyniono wśród zwierząt wielkie spustoszenie. Ale jak te łowy wyglądały? Z prawdziwym polowaniem, jak za czasów Kazimierza Wielkiego czy Władysława Jagiełły, nie miały nic wspólnego.
W Białowieży stoi obelisk, który upamiętnia polowanie Augusta III Sasa w 1752 roku. Tylko że to była istna rzeź. Tak je opisał wspomniany już Mielnikiewicz: „Najpierw około tysiąca chłopów pod okiem żołnierzy saskich zaganiało nieszczęsne żubry, łosie i sarny w sieci i inne sidła, po czym wpuszczano je do zagrody nazwanej »zwierzyńcem«, skąd zwierzyna mogła się wydostać jedynie korytarzem. Na jego końcu ustawiano luksusowe ambony dla króla Augusta III i jego żony Marii Józefy. Dworzanie podawali jaśniepaństwu nabitą broń. August i Maria strzelali, reszta tylko patrzyła. Po każdym zabitym zwierzu odgrywano na rogach i trąbkach fanfary. Znana z pobożności królowa w trakcie łowów umilała czas religijną lekturą, a rękę po strzelbę wyciągała tylko wtedy, gdy u wylotu korytarza pojawiło się zwierzę. Bez wysiłku położyła trupem samych tylko żubrów 20 sztuk”. Całe mięso z polowania rozdano chłopom z nagonki. Chociaż tyle.
II Rzeczpospolita i PRL
Po zamachu majowym w 1926 roku, w trakcie którego zginęło kilkuset ludzi, najwyższe państwowe urzędy zaczęli obejmować wojskowi związani z Józefem Piłsudskim. Byli to w większości ludzie słabo wykształceni i mało lotni intelektualnie. Ale od razu chcieli być myśliwymi. Ziemianin i dyplomata Mieczysław Jałowiecki dziwił się: „Jak ludzie niskiego pochodzenia, zaraz po dojściu do władzy, a w Polsce tym samym do pieniądza i przywilejów, nie znają zupełnie umiaru w pławieniu się w pańskich uciechach”. A tym, według nich, i słusznie, były polowania. Ale w ogóle nie nadawali się na myśliwych.
Kompozytor i arystokrata Jan Tyszkiewicz wspomina polowanie z udziałem marszałka Śmigłego, naczelnego wodza Polski: „Ze zdumieniem zobaczyłem, że bardzo źle strzela, pudłował na lewo i prawo. Myślałem sobie: jak my możemy wygrać wojnę, skoro ten nie potrafi nawet trafić do bezbronnej kaczki. Tata, widząc co się dzieje, robił co mógł, aby nasz gość nie wypadł dużo gorzej od innych myśliwych. Stawał więc za jego plecami i gdy nadlatywały ptaki, strzelał równocześnie z marszałkiem i ten zadowolony, że trafił, klepał mnie po ramieniu”.
Po II wojnie światowej było jeszcze gorzej. Myśliwymi stali się aktywiści PZPR i różnej maści poplecznicy tzw. władzy ludowej. O tym, jak wyglądały polowania z ich udziałem, lepiej zmilczeć.
Ryszard Sadaj