Czytając doniesienia dotyczące podróżowania do Europy w obecnym sezonie letnim, można nabawić się rozdwojenia jaźni. Z jednej strony – taniej, z drugiej – więcej niepewności i znaków zapytania. Dylemat: „jechać – nie jechać” każdy musi rozstrzygnąć sam.
Z jednej strony portale branżowe zachęcają do wyjazdów na Stary Kontynent, aby skorzystać z wysokiego kursu dolara wobec euro i innych europejskich walut. Tu trudno się dziwić – sponsorują je firmy z branży turystycznej, którym zależy na ożywieniu ruchu przez Atlantyk. Ale o tym, że dla Amerykanów Europa jest najtańsza od 20 lat, przypominają także mainstreamowe media. Według „Washington Examiner” kursowy szczyt dolara pozwala amerykańskiemu turyście zaoszczędzić ok. 14 proc. w porównaniu z relacjami walut sprzed dwóch lat. Może niedużo, ale daje to przynajmniej trochę oddechu przed własną, amerykańską inflacją. Przy silnym dolarze niestraszna jest nawet cena benzyny, za którą w niektórych krajach Europy trzeba wciąż płacić 7-8 dolarów za galon. Dystanse, jakie pokonuje się wynajętymi autami za oceanem, są zwykle dużo krótsze niż w Ameryce.
Z drugiej strony mamy jednak bezmiar niepewności związany z i tak już stresującymi lotami przez ocean. Do tego dochodzą kolejne fale pandemii i wciąż zmieniające się regulacje. Doświadczenie w mikroskali: piszę te słowa w pociągu z Fiumicino do Rzymu, w którym restrykcyjnie wymaga się noszenia maseczek, choć takiego wymogu nie ma na przykład we włoskich autobusach czy muzeach. Maseczkę zakładałem też w samolocie, choć w zatłoczonych terminalach lotnisk, przez które przewijają się turyści z całego świata, nikt się tym już nie przejmował. W makroskali wygląda to tak, że Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła, że Europa stała się nowym centrum koronawirusa w chwili, gdy wszyscy zaczęli tam podróżować.
Ten sezon odsłonił także słabości transportu powietrznego – planowanie wakacji utrudniają odwołane loty, opóźnienia, braki kadrowe w liniach lotniczych i na lotniskach – od pilotów po pracowników obsługi bagażu. Lotniska takie jak londyński Heathrow podejmują decyzje o ograniczaniu liczby obsługiwanych pasażerów. Przyczynił się do tego także wewnętrzny popyt na usługi turystyczne w samej Europie. Po dwóch latach zmagania się z pandemią wszyscy chcą pojechać gdzieś dalej. Hiszpania odnotowała w czerwcu liczbę przylotów gości zagranicznych wyższą o 85 proc. w porównaniu z przedpandemicznym 2019 rokiem. To samo przeżywamy też w Ameryce. Tegoroczny weekend 4 lipca okazał się najlepszy od ponad 20 lat, jeśli chodzi o liczbę podróżujących.
Wśród czynników negatywnych nie bez znaczenia jest także pogoda, tym razem za… dobra, bo w Europie zwłaszcza południowej zrobiło się bardzo gorąco i sucho. Nikt nie chce jechać w okolice, w których wysychają rzeki, ryby zdychają z gorąca, a okoliczne wzgórza pustoszą niekontrolowane pożary.
Jest także wojna na Ukrainie i nasza Polska, która z perspektywy Chicago czy Nowego Jorku wydaje się krajem frontowym. Zza oceanu nic nie wygląda pewnie. Łatwo wyobrazić sobie czołgi jeżdżące po ulicach i tłumy uchodźców wypełniające po brzegi najczęściej odwiedzane kurorty. Nic takiego nie ma miejsca, choć są na pewno siły i ludzie, którym zależy, aby taki obraz Polski utrwalać. Czołgi, jeśli wyjechały z koszar (nie licząc sprzętu przekazanego Ukrainie), to na defilady i pikniki związane z obchodami święta żołnierzy 15 sierpnia. A Ukraińcy wtopili się w polski krajobraz tak, że ich obecność uważa się za sprawę oczywistą. I z pewnością nie zobaczymy miasteczek namiotowych uchodźców ani na krakowskich Błoniach, ani na Równi Krupowej w Zakopanem, czy warszawskim Placu Defilad. Polska także przeżywa swój turystyczny boom, o czym świadczą przepełnione kurorty nad Bałtykiem i w górach, a także rekordy, jakie biją Polskie Koleje Państwowe pod względem liczby przewożonych pasażerów. Oczywiście odbywa się to ze wszystkimi problemami nieoczekiwanego wzrostu – pociągi są często przepełnione i jeszcze częściej się spóźniają. Ale to chyba nikogo, kto jeździł po Polsce koleją, nie powinno dziwić.
Wahającym się przypomnę, że w związku z rosnącymi cenami energii bilety lotnicze mogą tylko drożeć. Odpowiednikiem amerykańskiego lata (Indian Summer) jest babie lato i złota polska jesień, a i w krajach o cieplejszym klimacie wczesną jesienią robi się chłodniej. Więc dlaczego nie? Można polecieć „na lekko” z bagażem podręcznym, ubezpieczyć się na wypadek covidu (i zabrać zaświadczenie o szczepieniach), nastawić się na pobyt w jednym, ale ładnym miejscu.
I jeszcze gwoli wyjaśnienia: powyższy tekst nie jest sponsorowany przez żadną organizację turystyczną. Do jego napisania skłoniły mnie rozmowy z wieloma znajomymi, pytającymi wciąż, czy w Polsce i w Europie jest dziś bezpiecznie.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.