Kalifornia to jeden z najbogatszych stanów USA. Jest to jednak obszar, na którym istnieją ostre podziały polityczne oraz finansowe. Od wielu lat podnoszą się głosy, iż najlepszym wyjściem byłaby secesja stanu z Ameryki, choć zwolennicy takiego rozwiązania są w zdecydowanej mniejszości. Od niedawna istnieje jednak inny ruch secesyjny, którego celem jest odłączenie tylko pewnych części Kalifornii...
Wściekli mieszkańcy
W listopadzie mieszkańcy powiatu San Bernardino będą głosować na członków rady szkolnej, urzędników różnych stopni i przedstawicieli stanowych. Dodatkowo mają zdecydować, czy chcą, by powiat „uciekł” z Kalifornii. San Bernardino znajduje się na wschód od Los Angeles, a mieszka tam ponad 2 miliony ludzi, którzy twierdzą, że nie otrzymują odpowiednich zasobów potrzebnych do utrzymania mieszkańców, instytucji publicznych, parków narodowych, itd. W tym tygodniu rada nadzorcza podjęła decyzję o dodaniu do listopadowego głosowania pytania o ewentualną secesję. Rzecz w tym, by przekonać się, czy mieszkańcy wolą, by władze „przestudiowały wszystkie opcje, łącznie z secesją, tak by uzyskać sprawiedliwy udział w zasobach stanowych i federalnych”.
Członkini rady, Janice Rutherford, powiedziała: – Nigdzie nie jest bezpiecznie – liczba strzelanin na autostradach w Kalifornii podwaja się w ciągu każdych dwóch lat, jak pokazują dane. Ludzie płacą wysokie podatki i nie wierzą, że te pieniądze wracają do ich miast i dzielnic. Nic dziwnego, że nasi mieszkańcy są wściekli.
Takie nastroje są często kojarzone z drugim krańcem stanu – daleko na północy Kalifornii od dziesięcioleci istnieje dobrze prosperujący ruch separatystyczny, nawołujący do secesji od rządzonego przez liberałów południa. Północ stanu jest w większości zamieszkana przez zamożnych konserwatystów, którzy coraz częściej uważają, iż z „południowcami” mają bardzo niewiele wspólnego. – Propozycje takie mają długą historię w Kalifornii, począwszy od idei tzw. stanu Jefferson z lat 40. XX wieku, aż po próby zwrócenia się do Kongresu o zgodę na podział stanu na dwie części w 1859 roku – powiedział David A. Carrillo, dyrektor wykonawczy Berkeley Law.
Opuszczenie Kalifornii i utworzenie nowego stanu wymagałoby zgody legislatury stanowej i Kongresu, co jest praktycznie niemożliwe, jak ostrzegają eksperci. Ponadto nie wiadomo nawet, czy taka decyzja, gdyby została podjęta, pozostawałaby zgodna z konstytucją. Mimo to urzędnicy i zwolennicy secesji obiecali przeć do przodu. – Nie obchodzi mnie, czy ludzie myślą, że możemy dokonać secesji, czy też nie. Nigdy nie o to chodziło – twierdzi Jeff Burum, lokalny deweloper, który wcześniej zaproponował ten pomysł urzędnikom. – Czas, abyśmy powstali z kolan.
Zarówno szeryf San Bernardino, jak i prokurator okręgowy wyrazili poparcie dla tych pomysłów. Powiedzieli nadzorcom na spotkaniu, że stan nie jest wystarczająco sprawny i nie podejmuje odpowiednich wysiłków, by inwestować w więzienia, szpitale stanowe i sądy. A to – jak twierdzą – jest niezbędne, by nadążyć za potrzebami jednego z najszybciej rozwijających się obszarów metropolitalnych w Ameryce.
Podział USA?
Jeśli chodzi o secesję całego stanu Kalifornia, sprawy stają się jeszcze bardziej skomplikowane. Po amerykańskiej wojnie domowej Sąd Najwyższy uznał, że decyzja Południa o secesji była niezgodna z konstytucją i nielegalna. Wynikałoby z tego, że odłączenie się jakiegokolwiek stanu od reszty Unii jest praktycznie niemożliwe. Jednak nie wszyscy prawnicy konstytucyjni podzielają to zdanie. Niektórzy zwracają uwagę na inne zagrożenie: całkowity rozpad Stanów Zjednoczonych, który jest rzekomo coraz bardziej możliwy, a który byłby katastrofalnym wydarzeniem dla całego globu.
Pomysł rozpadu Stanów Zjednoczonych przez długi czas był na marginesie politycznej debaty w USA, ale staje się coraz bardziej popularny, zwłaszcza w niektórych kręgach politycznej prawicy. Sondaż przeprowadzony niedawno przez Center for Politics na University of Virginia wykazał, że około 50 procent wyborców Donalda Trumpa i 40 procent wyborców Joe Bidena zgadza się w pewnym stopniu z twierdzeniem, że kraj powinien się podzielić, a tzw. stany czerwone i niebieskie powinny się „rozwieść” ze sobą.
W ubiegłym roku ukazały się dwie książki o secesji. Z jednej strony F.H. Buckley z George Mason University opublikował pozycję pod tytułem American Secession, w której argumentuje, że Stany Zjednoczone dojrzały do rozpadu i że wiele przemawia za takim rozwiązaniem. Z drugiej strony Richard Kreitner z pisma The Nation napisał książkę zatytułowaną Break It Up. Twierdzi w niej, że albo trzeba ostatecznie dokończyć dzieło tzw. Rekonstrukcji, zapoczątkowane po wojnie secesyjnej, albo całkowicie zrezygnować z Unii.
Gdyby do rozpadu doszło, niektórzy są zdania, iż powstałyby trzy oddzielne federacje. Federacja Niebieska obejmowałaby stany wzdłuż obu wybrzeży Ameryki oraz kilkoma pośrodku (Kolorado, Illinois, Nowy Meksyk). Natomiast Federacja Czerwona składałaby się ze stanów tzw. pasa biblijnego. I wreszcie Federacja Neutralna, która stanowiłaby zlepek kilku rozproszonych stanów, takich jak Floryda, Ohio i Nevada.
Czy to wszystko jest możliwe? Trudno powiedzieć. Trzeba jednak przyznać, że obecne podziały w USA są niezwykle ostre, być może najbardziej niebezpieczne od czasów wojny domowej. Coraz częściej dotyczy to nie tylko poszczególnych stanów, ale również znacznie mniejszych, lokalnych jurysdykcji, którym marzy się zwykle słabo zdefiniowana niezależność. Innymi słowy, prócz wizji rozpadu na trzy duże federacje istnieje też możliwość totalnego rozczłonkowania kraju na setki prowincji, którym z pewnością trudno by było samodzielnie przetrwać.
Andrzej Heyduk