Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 15:47
Reklama KD Market

Karp inwazyjny na talerzu

Do tegorocznej wigilii jest jeszcze dość daleko, nie mówiąc już o tym, że ma ona w Stanach Zjednoczonych nieco mniejsze znaczenie niż w Polsce. Gdyby nawet większość Amerykanów zasiadała do wigilijnego stołu, nie byłoby na nim karpia, gdyż po tej stronie Atlantyku ryba ta jest uważana za nieco śmierdzące stworzenie, wałęsające się po mulistym dnie i w zasadzie nienadające się do jedzenia. Stąd w sklepach karpi na ogół nie ma. Ale być może wkrótce będą.

Od wielu lat rzeki i jeziora atakowane są przez inwazyjny gatunek zwany karpiem azjatyckim. Począwszy od roku 2004 wydano ponad 600 milionów dolarów na walkę z tym szkodnikiem, ale z dość połowicznym skutkiem. W stanie Illinois zbudowano nawet specjalne zapory, których celem jest niedopuszczenie do tego, by karpie azjatyckie wpływały z rzek do Jeziora Michigan. W roku 2011 wszczęto kampanię o nazwie Stop Asian Carp, w ramach której podejmuje się różne kroki, by zatrzymać rozprzestrzenianie się tych ryb w Stanach Zjednoczonych. Natomiast w roku 2019 władze stanu Kentucky wypowiedziały wojnę intruzom i zezwoliły na łowienie karpi przy pomocy tzw. elektrosieci, co spowodowało, że w krótkim czasie z rzek usunięto 5 milionów funtów ryb.

Ostatnio władze stanu Illinois zaproponowały nowe rozwiązanie. Chcą mianowicie, byśmy te karpie jedli. W tym celu gatunek ten ma zostać oficjalnie przemianowany na copi. Nie znam genezy tego słowa, ale biurokraci twierdzą, iż nowa nazwa odniesie pozytywny skutek. Zwracają uwagę na fakt, że w latach 70. istniała ryba o nazwie slimehead, czyli w przybliżeniu obślizgły łeb, której z powodu tego odpychającego terminu nikt nie chciał jeść. Dziś ta sama ryba nazywa się orange ruffy i objadają się nią goście wielu restauracji.

Nadzieja jest taka, że o ile azjatyckiego intruza nikt nie będzie chciał pałaszować, copi stanie się powszechnie akceptowana kulinarnie. Zdanie to podziela Dirk Fucik, właściciel sklepu rybnego w Chicago, który serwuje tego karpia od 2010 roku i twierdzi, że jest to ryba bardzo smaczna, choć głównie w postaci dań z mięsa mielonego.

Wszystko to nie ma żadnego znaczenia, jeśli chodzi o wigilijne stoły. Karpia w galarecie nie zastąpi hamburger z copi. Być może jednak Amerykanie zaakceptują tę rybę, na którą zaczną się intensywne połowy. Chińczycy jedzą ją od setek lat i bardzo ją sobie cenią.

Trzeba dodać, że nie jest to pierwsza zmiana nazwy tej ryby. W ubiegłym roku postanowiono, że termin „karp azjatycki” jest rasistowski, choć nie wiem dlaczego, bo zwierzę to istotnie pochodzi z Azji. Nikt się nie obraża, gdy mówimy o śledziach po grecku, mimo że Grecy takiej potrawy nie znają, choć Rosjanie nie chcą z pewnością słyszeć o pierogach ruskich. Tak czy inaczej, karpia azjatyckiego przemianowano na karpia inwazyjnego, co może było poprawne politycznie, ale z kulinarnego punktu widzenia było fatalnym pociągnięciem. Nikt nigdy nie zamówiłby panierowanego karpia inwazyjnego, podobnie jak nikt nigdy by nie zamówił płotki bandyckiej czy też dorsza toksycznego.

Ryba copi może się przyjąć, szczególnie za parę lat, kiedy ludzie zapomną o nazwach pierwotnych. Gorzej jest jednak w świecie wielkiego biznesu, w którym zmiany nazw są częste i czasami dość dziwne. W sumie jednak chodzi o to samo – akceptację. W ubiegłym roku firma Facebook zmieniła nazwę na Meta, ale ludzie nadal mówią, że są na Facebooku (podobnie jak w Chicago nadal wjeżdża się na szczyt Sears Tower). Niektóre kluby sportowe zmieniły nazwy na mniej obraźliwe, przez co dziś mamy Cleveland Guardians, a nie Cleveland Indians, choć dawna drużyna Washington Redskins nazywa się przejściowo Washington Football Team, co brzmi dość idiotycznie. Tu dobrym przykładem mogą być Kanadyjczycy, którzy nazwę drużyny hokejowej zmienili z Edmonton Eskimos na Edmonton Elks, co nie tylko eliminuje rasizm, ale również nawiązuje do lokalnej fauny. Wreszcie przemianowano też nazwy niektórych produktów żywnościowych. Uncle Ben’s to dziś Ben’s Original, a Aunt Jemima stała się firmą o czarującej nazwie Pearl Milling Company.

Wracając do świata ryb, płetwiaste i zwykle bardzo duże copi zapewne pozostaną na zawsze w roli intruzów w Ameryce, bo nie sądzę, by można je było wszystkie wyłapać i przetworzyć na delicje. Nie zmienia to faktu, iż pomysł władz Illinois jest ciekawy i może stać się efektywną metodą kontroli populacji tych ryb. Poza tym zgrabnie nawiązuje do odwiecznej zasady – jeśli czegoś nie możesz zniszczyć, zeżryj to. Gdyby ta ryba stała się kiedyś popularna w Polsce, wyżywić mogłaby tuzin ludzi. Ale to mało prawdopodobne, a na pewno przez wiele lat nie będzie pływać w Odrze.

Andrzej Heyduk

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama