Przysięga Hipokratesa mówi, aby przede wszystkim nie szkodzić. Niemniej jednak, jak widać z bogatej historii medycyny, zasada ta nie zawsze była przestrzegana. Od wieków ludzie stosowali wiele najdziwniejszych metod leczenia chorób. Z braku odpowiedniej wiedzy w najlepszym wypadku nie odnosiły one żadnego skutku, ale bywały też śmiertelnie niebezpieczne...
Arszenik na wzmocnienie
Arszenik jest jednym z najstarszych leków, którego początki sięgają czasów starożytnych. Jednak pomimo tego, że od dawna znane były toksyczne właściwości arszeniku, ta substancja chemiczna była stosowana w leczeniu różnych chorób aż do XX wieku. Związki arsenu były składnikami wielu nalewek, balsamów i tabletek, które stosowano przeciw gorączce, bólom żołądka, zgadze, reumatyzmowi, a nawet traktowano jako ogólny środek wzmacniający.
W XVIII wieku kwitł nielegalny handel specyfikami zawierającymi arsen, między innymi na wzmocnienie i malarię. O ich wątpliwej skuteczności może świadczyć to, że niektórzy lekarze zgryźliwie stwierdzali, że arsen „zabija pacjentów wraz z ich gorączką”.
Niebezpieczne ząbkowanie
W dawnych czasach śmiertelność niemowląt była bardzo wysoka, jednak przez wiele lat nie znano jej przyczyny. Najczęściej umierały dzieci w wieku od 6 miesięcy do 2. roku życia, co przypadkowo miało miejsce w czasie, gdy pojawiały się pierwsze zęby. Uznano więc, że to proces ząbkowania przyczynia się do śmierci maluchów i opracowano szereg metod, które miały ograniczyć ich śmiertelność.
Popularne było przykładanie pijawek do dziąseł niemowląt. W XVI wieku francuski chirurg Ambroise Paré wprowadził nakłuwanie i nacinanie dziąseł, twierdząc, że lepiej nakłuć jedno dziecko sto razy, niż pozwolić mu umrzeć z powodu ząbkowania. Jak dotąd nie wiadomo, ile dzieci zmarło z powodu infekcji, które prawdopodobnie rozwinęły się po takich zabiegach. Jednak fakt, że niektórym maluchom udało się przeżyć, tylko zachęcał ówczesnych lekarzy do stosowania tej drastycznej metody na większą skalę.
„Leczniczy” dym tytoniowy
Pod koniec XVII wieku w Anglii pojawił się eksportowany z Ameryki tytoń a wraz z nim pogłoska o jego rzekomo leczniczych właściwościach. Podczas epidemii dżumy w Londynie w 1665 roku dzieciom kazano palić papierosy, ponieważ uważano, że mają właściwości dezynfekujące. Stosowano również lewatywy z dymu tytoniowego jako swego rodzaju XVIII-wieczną wersję resuscytacji. Technikę tę stosowano przede wszystkim u topielców. Uważano, że ogrzewają one człowieka od wewnątrz i stymulują oddychanie.
Royal Human Society pozostawiła zestawy do reanimacji – w tym sprzęt niezbędny do wykonania lewatywy z tytoniu – w określonych punktach wzdłuż Tamizy, aby były pod ręką w nagłych przypadkach. Po rzekomym uratowaniu kobiety tak wykonaną lewatywą, plotka o jego uzdrawiających właściwościach rozprzestrzeniła się błyskawicznie i ludzie wkrótce używali lewatyw do leczenia wszystkich dolegliwości, od bólów głowy i skurczów brzucha po tyfus i cholerę.
Terapie radioaktywne
Na początku XX stulecia w Czechach popularne były uzdrowiska z gorącymi źródłami, w których wdychało się napromieniowane radem powietrze. Pacjenci moczyli się w napromieniowanej wodzie i wdychali rad bezpośrednio przez rury. Posługując się wynikami ówczesnych badań, starano się udowodnić lecznicze właściwości tego pierwiastka w leczeniu guzów nowotworowych. Jednak z braku odpowiedniej wiedzy pacjentów zamiast leczyć, zabijano.
Dopiero wynalezienie licznika Geigera w 1928 r. pomogło lekarzom precyzyjnie mierzyć dawki tej niezwykle niebezpiecznej substancji. Utorowano w ten sposób drogę do przełomowych odkryć medycznych, które umożliwiły stosowanie promieniowania w leczeniu raka w dzisiejszych czasach.
Metamfetamina na depresję
Metamfetamina została po raz pierwszy zsyntetyzowana przez japońskiego chemika w 1893 roku. Zanim poznano niekorzystne skutki stosowania leków zawierających metamfetaminę, była używana do leczenia różnych dolegliwości. Lek z metamfetaminą w składzie reklamowano jako cudowny środek usuwający zmęczenie, łagodzący lęki i pomocny w leczeniu depresji. Miał pobudzać umysł i ciało do pracy, poprawiać libido i wspomagać odchudzanie, jak reklamował go w 1938 roku jeden z producentów, niemiecka firma farmaceutyczna Temmler-Werke.
Wieloryb i reumatyzm
W XIX wieku na południowym wybrzeżu Australii wprowadzono nowatorski sposób „leczenia” reumatyzmu: siedzenie wewnątrz gnijącego cielska wieloryba. Wierzono, że jeśli chory pozostanie wewnątrz martwego zwierzęcia przez 30 godzin, pozbędzie się bólu stawów na okres do 12 miesięcy. Oczywiście nie ma żadnych naukowych dowodów na uzdrawiającą moc takiej kuracji, ale wygląda na to, że znaleźli się ludzie na tyle zdesperowani, by spróbować tej niekonwencjonalnej metody.
Rtęć dla maluszków
Dziś jesteśmy świadomi fatalnych skutków, jakie może mieć narażenie organizmu na działanie rtęci. Jednak na przestrzeni dziejów ta substancja chemiczna miała wiele zastosowań w medycynie. Kalomel (czyli chlorek rtęci) był używany jako lekarstwo aż do początków XX wieku. Panowało wówczas powszechne przekonanie, że rtęć doskonale oczyszcza organizm, utrzymuje go w dobrym zdrowiu a co za tym idzie – przedłuża życie. Przez kilkaset lat rtęć była kluczowym składnikiem wielu produktów stosowanych w leczeniu takich chorób jak melancholia, syfilis czy grypa. Rtęcią leczono również bóle związane z ząbkowaniem u niemowląt.
Niezwykle popularny niegdyś środek – proszek Teethina dr. Moffetta – poza uśmierzaniem bólu miał „wzmacniać dziecko”, a także obiecywał „uczynić maluszka tłuściutkim jak prosiaczek”. Niestety, maluszki nie dość, że nie były tłuściutkie, to cierpiały na szereg poważnych problemów zdrowotnych wywołanych zatruciem metalem ciężkim. Co ciekawe, jednym z medyków, którzy wierzyli w lecznicze działanie kalomelu, był Benjamin Rush – jeden z sygnatariuszy Deklaracji Niepodległości.
Pasta z martwych myszy
Zanim wynaleziono skuteczne leki przeciwbólowe, próbowano wielu sposobów uśmierzania bólu. Jedną z najbardziej obrzydliwych metod stosowali Egipcjanie. Aby złagodzić ból zęba, miażdżyli oni martwe myszy i mieszali je z ziołami. Tak spreparowaną pastę nakładano na bolący ząb. Kuracja nie pomagała zbytnio na ból, a zamiast tego często powodowała infekcje.
Maggie Sawicka